Strona:Allegorya (Przerwa-Tetmajer) 023.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz com wyciągnął rękę po z nich którą,
Krwi się w mych rękach zlewała purpurą,
Lub więdła zaraz — wiesz: co ten sen znaczył?
On dolę szczęścia ludzkiego tłómaczył.
Nie wiem, jak spałem długo? Gdym się zbudził,
Księżyc już srebrnym mrozem kwiaty studził
I były blade. Z trudem się podniosłem,
A miałem ciężkość w głowie jakąś dziwną,
I jakąś taką głupotę naiwną,
Żem nie pamiętał prawie, co przeniosłem?
I nie wiedziałem dobrze, gdzie ja jestem?
Lecz gdym usłyszał, jak drzewa z szelestem
Liściem łopocą i jak gdzieś w krzewinie
Nucą słowiki, a śpiew w dali ginie,
Wszystko, com przeszedł, do razu odgadłem
I tak się nagle żółć we mnie wzburzyła
I tak krew mi się do głowy rzuciła,
Że na pół martwy na podłogę padłem.
I przeleżałem tam nie śpiąc do rana
Najstraszniejszemi dręczony zmorami.
A kiedy słońca tarcz krągła, rumiana
Tam ukazała się po za górami,
Znowum się dźwignął, oparł o framugi
I tak przestałem czas, nie wiem, jak długi,
Tak wyczerpany, że aż obojętny
I znów niczego w świecie nie pamiętny.
Aż nagle, nagle ujrzałem z daleka,
Zbliżającego się jakiegoś człeka,
A na ramieniu jego wsparta postać
Smukłością zdolna górskim jodłom sprostać.