Strona:A...B...C... (Eliza Orzeszkowa) 016.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

po wytartem suknie ubrania. Gdy Joanna mówić przestała, przewlekłym swym nosowym głosem powtórzył za nią:
— Później!... później!...
A potem, szczególnym ruchem, zakłopotanie czy żartobliwość oznaczającym, wsuwając szyję w krochmalony kołnierz koszuli, nie bez wahania zapytał:
— No... cóż... Takie dalekie projekty układasz... a zamąż wyjść nie myślisz?
Wzruszyła ramionami.
— Wątpię, aby to kiedykolwiek stać się mogło. Wiesz o tem, że nikogo prawie nie znamy, nigdzie nie bywamy... jakżeby więc... jakim sposobem? Zresztą może... ale spuszczać się na to nie mogę...
Z szyją wciąż w kołnierz wsuniętą i podniesioną nieco głową, brat wpatrywał się w nią, jak i wprzódy, tylko po wąskich wargach, czarnym wąsem ocienionych, przewijało się coś nakształt żartobliwego uśmiechu.
— No... — zaczął znów — a ten doktór?
Tym razem Joanna zarumieniła się i ze zdziwieniem na brata spojrzała. Jakto! Więc odgadł w niej to, o czem nigdy przed nikim ani jednego słowa nie przemówiły jej usta! On, tak obojętny i senny, musiał jednak pilnie na nią spoglądać, kiedy mógł, nie wiedzieć z czego, z oczu jej chyba, z gry rysów odgadnąć... Zresztą nie było tu o czem mówić. Nie było tu wcale ani romansu żadnego, ani nawet jego przypuszczenia. Ot, tak jakoś serce uderzyło żywiej. Musiało przecież żywiej uderzyć,