Strona:Świat R. I Nr 18 page 12 3.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zyę polską, albo na powieść francuską... A wtedy niebardzo się boję tych bogów z warszawskiego Olimpu...
...Tak więc, drżąc ze spodziewań się i obaw, pocisnąłem dzwonek...
Przerwałem mu:
— Resztę już wiem.
— Opowiadałem ci kiedy?
— Nie. Ale to jasne.
— Myślisz?
— Dokończę ci. Zebrało się dużo starych pierników.
— Mnóstwo...
— I przez cały wieczór nie powiedzieli o sztuce lub literaturze ani jednego słowa.
— Naturalnie...
Długie milczenie położyło swoją pauzę w tem miejscu dyalogu.
Potem tak ciągnął dalej:
— Zebranie było bardzo ożywione, anegdotka goniła anegdotkę, wszyscy bawili się doskonale...
— Prócz ciebie.
— Nie. I ja. Oczy moje pochłaniały tych ludzi, z których ani jeden nie przypominał dzieł swoich, a myśl była uderzona temi różnicami, zaskoczona i rozciekawiona. Przytem anegdotki wszystkie były bardzo dobre. Niektóre opowiadano po mistrzowsku. Stary Brona, który, jak wiesz, nie miał za złamany szeląg talentu, opowiadał przeznakomicie. Trząsłem się od śmiechu. Ale wszystko to uważałem za wstęp, za prolog, preludyum. Czekałem, kiedy ci ludzie poczną się brać za łby, broniąc tych lub owych teoryi literackich. Na porządku świata był wtedy realizm. U nas trochę się sprzeczano o potrzebę i szkodę, pożytek i niepożytek tendencyi w sztuce. Byłem przekonany, że to, co dochodzi do pism w tej sprawie, są to tylko echa walk, odbywających się w ogniu gorącym za kulisami prasy i literatury.
— Że literaci mówią ze sobą o tendencyi w sztuce i o realizmie w powieści przy każdziutkiem spotkaniu...
— Tak. A coż dopiero na zebraniu. Na zebraniu literackiem. Na zebraniu literackiem, gdzie jest dwudziestu królów literatury. Więc czekałem...
— Aż tu podają kolacyę...
— Podają ją o jedenastej. Myślę sobie zaraz, że to po kolacyi właśnie jest zwyczaj traktować poważne przedmioty. Nic dziwnego. Jak to pójdzie — to pewno się rano dopiero skończy?!... W każdym razie jestem ośmielony tym wstępem, gdzie olimpijczykowie pokazali mi dość pospolite, ludzkie twarze i wcale już nie mam obaw o swoją kompromítującą małość umysłową. Więc kolacya. Jemy, pijemy. Anegdotki trwają, tylko, ze względu na obecność przy stole pani domu, robią się cenzuralniejsze. Kolacya wreszcie skończona...