Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom II.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

końcu jego ukazała się Bona z dwoma karłami swemi. Młoda pani cofnąć się chciała, lecz Opaliński przytomny podszepnął, że byłoby to za złe wziętem.
Powolnym więc krokiem, nieśmiała młoda pani poczęła się przechadzać nie odważając zbliżyć do Bony, gdy ta sama do niej podeszła. Pozdrowienie było milczące. Zamiast odezwać się do synowej, którą tylko wzrokiem trzymała przy sobie, Bona poczęła rozmawiać z Opalińskim.
Elżbieta z tym uśmiechem obowiązkowym, który z ust jej nie schodził, z gałązką lawendy w ręku stała milcząca. Niestrwożona dawała patrzeć na siebie i spoglądała spokojnie na Bonę, która tem żywszą wiodła rozmowę z marszałkiem, iż się co chwila Marsupina spodziewała.
Opaliński zawczasu tak ułożył wszystko, iż Włoch przybywszy miał tu być przez dworzanina przyprowadzonym.
Spełniło się wszystko jak było obrachowane.
Zdala ukazał się Marsupin.
Bona doskonale udała, że o nim nie wiedziała dotąd wcale i okazała nawet radość z jego przybycia. Mogło to uwieść patrzących z boku, ale nie Marsupina, który wiedział po jakim stąpał gruncie.
Z niewymowną radością, której ukryć nie umiała, ujrzała go Elżbieta, przypomniawszy zaraz sobie.
Przynosił jej żywe wspomnienie rodziców,