Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom II.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdyby cię nie kochał, byłby chyba ślepym i bezrozumnym! — zawołała. — Ale miłość, dziecko moje, nie przychodzi nigdy gwałtownie. Jeżeli on jest zimny, ty masz prawo przymileć mu się i poruszyć jego serce. Jeżeli on jest nieśmiały, ty bądź odważną.
Podumała chwilę piastunka czy jej odrazu wszystko odkryć mogła.
— Nie zrozumiesz tego — dodała cicho a poważnie — że matki bywają o synów zazdrośne. Zdaje mi się, że właśnie taką jest Bona, której się może zdaje, iż miłość syna dla ciebie, coś serca jego dla niej odbierze.
— Bona? królowa matka? — szepnęła Elżbieta. — A! jak ja się jej lękam! jaka straszna kobieta. Zdaleka gdy spotkam jej oczy, zdaje mi się, że pożrećby mnie chciała.
Ona mi słówka jednego nie powiedziała, aby ośmielić i pociągnąć ku sobie. A ja ją będę musiała nazywać matką!
Załamała ręce Elżbieta.
— A! tak! tak! tyś doskonale odgadła wszystko — poczęła żywo — temu winna ta królowa straszna, o której jeszcze w Pradze słyszeliśmy, że ona tu rządzi wszystkiem i królem samym.
Zygmunt taki dobry dla mnie. Lecz czyż starej tej Włoszki niczem rozbroić, przebłagać nie można? Byłabym tak pokorną, tak posłuszną,