Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom II.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cając. Nie odpowiedziała mu nawet, szła szybkim krokiem wprost przez puste komnaty wewnętrzne do sypialni Zygmunta.
O tej porze król stary zwykle w łóżku już bywał; zastała go siedzącym w krześle jeszcze, a kapelan, który się do odmówienia z nim wieczornych modlitw, odroczonych, gotował, stał u drzwi drugich i pod pachę ująwszy książkę zniknął.
Nim Bona przystąpiła bliżej, nie śpieszący się zwykle z mową król, wybuchnął tak, jak od dawna już nigdy nie trafiało mu się gwałtownie.
— Przed całym światem potrzeba ci było okazać te rany, które nam zadajesz, tę truciznę, którą nas poisz, kobieto bezrozumna!
Dumnie stanęła Bona, wyciągając rękę.
— Przyprowadziliście mnie do ostateczności — poczęła wrzaskliwie. — Chcieliście ze mnie lalkę jakąś zrobić, która tak skacze jak jej każą. Taką ja nigdy nie byłam i nie będę. Syna mi odbierają.
Zygmunt po włosku, cicho, pojedyńczemi wyrazy, przerywanemi, poprostu już łajał królowę.
— Nie krzyczże — zawołał w końcu — potrzeba ci aby na całym zamku wiedzieli wszyscy aż do pachołków, że u nas zgody nie ma, ani między małżeństwem, ani w rodzinie.
Chciałaś uderzyć Elżbietę, a własną córkę,