Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom II.djvu/094

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Hölzelin pochyliła się nad nią.
— Jutro — poczęła cicho, starając się ją w łóżku wygodnie położyć — jutro dzień jest ciężki dla ciebie, moje dziecko, królowo, zmęczona jesteś bardzo, bardzo. Spocznij już.
— A! tak! — westchnęła młoda pani — ale w głowie tyle obrazów, przypomnień, myśli się plącze. Nie wiem czy zasnę. I raduję się i lękam. Kätchen, i śmiaćbym się chciała i płakać.
Wyciągnęła ku niej rączkę białą.
— Siedź nademną, moja ty piastunko droga — poczęła — tak jak niegdyś u mojej kolebki; gdy czuję cię przy sobie, spokojniej mi, bezpieczniejszą jestem.
Powoli oczy się jej przymykać zaczęły, ale nagle powieki podniosła.
— Kätchen — rzekła — prawda? on mnie kochać będzie? Ja go tak już kocham teraz, a stanę się dla niego taką łagodną, posłuszną, tak miłującą.
On wygląda smutnie, ale będzie musiał być szczęśliwym i wesołym.
— Śpijże i nie marz! — rzekła otulając ją Kätchen. — Zbudzą cię zrana i męczyć będą znowu dzień cały.
Nie dokończywszy westchnęła. Posłuszna Elżbieta przymrużyła powieki, ciągle uśmieszkiem zwodząc piastunkę, chociaż czuła się straszliwie znękaną. Hölzelinowna nie odstąpiła od łóżka,