Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom II.djvu/086

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nich przystawał. Raz zaś z kim zawiązawszy stosunek dobroduszny człek dawał siebie ciągnąć, co kto chciał i był dla takiego ciekawego cudzoziemca nieocenionym skarbem. Powiadano o nim żartobliwie, że niekiedy od niego o tem się było można dowiedzieć, czego on sam nie wiedział.
Gadatliwy, żwawy, wesoły Włoch, naprzód się wyspowiadał Dudyczowi, iż dla handelku tu przybył czasu wesela, a handel wymagał stosunków i znajomości. Życzył więc na dworze się rozsłuchać.
Nawzajem ofiarował nowemu przyjacielowi, usługi swe, chociaż, czem one być miały i jakie, trudno było wyrozumieć.
Dudycz nie odepchnął Włocha. Powiedział mu gdzie mieszka, kiedy i jak się z nim spotkać można. Tak razem doszli aż do zamku, a z czasu tego doskonale skorzystać umiał ów nieznajomy, iż Dudycz ust prawie nie zamykał, na coraz nowe odpowiadając pytania. Wszystkie one tyczyły się naturalnie osób do dworu należących, gdyż kupiec zapewne z towarem najwięcej rachował na nie.
Gdy pożegnawszy Włocha u wrót Dudycz wcisnął się na zamek, już pierwsze spotkanie i powitanie w kościele na Wawelu, błogosławieństwo duchowieństwa i modlitwy były skończone.
Stary król, który się niezmiernie o to troszczył, aby młoda pani nadto zmęczoną nie była,