Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom II.djvu/065

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

być trudno, dwie panny musiały zawczasu dostać się do miasta. Dudycz w całej paradzie czekał na nie w korytarzu, spodziewając się przy tej zręczności choć wejrzenie otrzymać jako zapłatę.
Bianka, jakby dla kontrastu, ubieliwszy się i uróżowawszy, jasne i młodsze, niż jej przystało, wdziawszy sukienki, zawczasu była gotową. Dżemmę niełatwo wyciągnąć jej przyszło.
Spodziewała się raz jeszcze tu na zamku, choć przechodzącego, zobaczyć Augusta i ledwie jej oczekiwanie Bianka mogła wybić z głowy.
Zapuściła czarny kwef na twarz, tak aby twarzy jej nikt rozpoznać nie mógł i naostatek wyciągnąć się dała.
Dudycz stojący na straży poszedł na przywitanie, lecz ani słowa ni wejrzenia nie zyskał, a co gorzej, w tejże chwili, niewiedzieć zkąd dowiedziawszy się o tej wyprawie rannej Monti (może Bianka się z nią wygadała), o kilka kroków przyłączył się do idących.
Piękny śpiewak w nader smakownem ubraniu zupełnie zaćmił nieszczęśliwego Petrka, którego zaledwie raczył poprosić o pozwolenie towarzyrzenia[1] panienkom.
Dudycz gniewny, chciał za pośrednictwem Bianki wytłómaczyć mu, że miejsca dla niego brakło, ale Monti nie słuchał i nie słyszał.

Dżemma nie milszą była dla tego drugiego adoratora jak dla pierwszego, jednakże przynaj-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – towarzyszenia.