Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom II.djvu/062

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

położyła ją, okryła, pocałowała w czoło i wesoło pobiegła sama odpocząć.
Ale tej nocy mało kto zasnął na zamku. Bianka musiała wstać rano, ażeby sobie i Dżemmie zapewnić pomieszczenie w jakiej kamienicy w rynku, dla widzenia orszaku. Nie wątpiła, iż stara królowa na prośbę swojej teraźniejszej faworyty pozwoli na to. Lecz trzeba było użyć kogoś, coby stosunkami lub pieniądzmi okienko od ulicy wyjednał i to takie, któregoby się panny królowej wstydzić nie potrzebowały.
Bianka szukała w głowie kogoby użyć do tej spóźnionej negocyacyi, gdy jej na myśl przyszedł pocieszny Dudycz, o którego passyi dla Dżemmy wiedzieli wszyscy.
Nie miała nikogo pod ręką, komuby z większą pewnością skutku powierzyć to mogła.
Petrek miał nadzór części kredensów i służby, ale co to obchodziło zuchwałą Włoszkę? powinien był usłużyć, bądź co bądź.
Dniało zaledwie gdy przyodziawszy się pobiegła tam, gdzie się Dudycza znaleźć spodziewała. Spał on jeszcze na garści słomy w komórce, w której część sreber była złożona, ale, ponieważ go w nocy nawet budzono, na pół ubrany odpoczywał.
— Wstawaj śpiochu! — krzyknęła drzwi uchylając Bianka. — Przychodzę z rozkazem. Nie od króla ani od królowej, ani od marszałka, ale od