Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom II.djvu/061

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się poczty, nic zobaczyć nie będzie można. Królowa nam pozwoli. Mówiłam z ochmistrzynią. My tu jutro nie będziemy potrzebne.
Bianka napróżno czekała odpowiedzi; zatopiona w myślach Dżemma nie słyszała może jej szczebiotania. Nagle zwróciła się drgnąwszy ku niej.
— Masz słuszność! — rzekła żywo — potrzeba nietylko widzieć jutro, ale się pokazać. Niech August widzi mnie wesołą, aby mu zabolało serce! Przez cały długi dzień na jedną chwilkę nie wpadł do mnie!
— Rano więc na miasto? nieprawdaż? — odparła Bianka uradowana. — Ja wszystko przysposobię, przygotuję, urządzę i będziemy miały okno najlepsze.
Zaczęły szeptać. Dżemma z gniewem i namiętnością gotowała się do zemsty.
— Uśmiechnę się szydersko, gdy spojrzy na mnie! — szeptała ciągle zajęta miłością swoją — bo że spojrzy, choćby nie chciał, tego ja jestem pewną. Ja czuję zdaleka wzrok i myśl jego, on mój gniew i wejrzenie musi przeczuć.
Ruszyła ramionami Bianka.
Musiała wziąć w opiekę towarzyszkę, nad którą się litowała. Zaryglowała drzwi od korytarza, na którym ruch ciągle słychać było, zgasiła światło, przeprowadziła Dżemmę do łóżka,