Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom II.djvu/031

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skiwała wiarę, rzucała mu się na szyję, była szczęśliwą, szczęśliwą — na jak długo?
Czasem szczebiotanie ptaszka, niekiedy paplanie Bianki, przypomnienie słowa jakiegoś nagle brwi jej ściągało, sprowadzało niepokój i burzę.
Wszystko to August znosił z uśmiechem cierpliwym, bo w tem widział dowody przywiązania, które niekiedy bywało jarzmem, ale słodkiem.
W miarę jak kwiecień upływał, Dżemma stawała się coraz niespokojniejszą i słoneczne dnie rzadszemi. Bianka, która tu często przychodziła, znajdowała ją jakby skamieniałą jakiemiś myślami i starała się odpędzić chmury dowodząc, że jej nie były do twarzy. Czasem udawało się tak dobrze rozbawić Dżemmę, że swawoliły jak dzieci, i August je znajdował szalejące po komnatach, co mu się bardzo podobało, bo potrzebował aby jego smutek coś rozpędziło.
Jednego wieczora Dżemma była przy starej królowej, gdy August wszedł do jej mieszkania, a spodziewając się rychłego powrotu, zasiadł na zwykłem swem miejscu i zapatrzył się w okna, na siną dal pól i lasów. Wtem uchylono zasłonę i zamiast Dżemmy, stanęła we drzwiach Bianka, wspomnienie młodości swawolnej, dziś już obojętne. Bianka zawahała się czy wnijść miała, wiedziała że Dżemma była straszliwie zazdrośną, ale mogłaż ją posądzać?