Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom II.djvu/030

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszystko przeleciało i przeszumiało, słońce śmieje się znowu.
Nie tak–li w młodości zakochanych, pogoda z uraganem się mieniają, łzy z uśmiechami krzyżują ciągle...
Dżemma, choć wychowana pod niebem północy, miała w sobie krew włoską, gorącą, niemogącą spocząć i ostygnąć. Miłość jej była jak ona: niespokojną, do szału szczęśliwą, do rozpaczy w chwilę potem roznamiętnioną.
Najmniejsza rzecz starczyła, aby śmiech jej w krzyk się przemienił, szczęście obróciło w zwątpienie. Gdy wieczorem słowy słodkiemi ukołysał ją August, a pozostała potem samą, przychodziło marzenie niedając usnąć i w miejscu szczęścia obrazów, przynosiło z sobą groźby i postrachy.
Wyobrażała sobie opuszczenie, zapomnienie, zobojętnienie, pogardę. Wszystko to tak żywo stawało jej przed oczyma, że się zrywała z pościeli płacząc, jak gdyby dokonało się już to, czego lękała.
Nazajutrz rano król znajdował ją z oczyma zapłakanemi, z głową na piersi zwisłą, jak zwiędły kwiatek... pół żywą.
Potrzeba było nowych orzeźwiających pocałunków, przysiąg i długiego rozpraszania ciemności, które noc w jej sercu nagromadziła. Wracała pogoda, przychodziły uśmiechy, odzy-