Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wiesz Dudycz — rzekł w końcu — rachunek twój nie głupi, to prawda, ale przeciwko nam, to jest przeciwko najjaśniejszemu panu naszemu, może kto chce używać broni intryg nikczemnych, podstępów i zdrady, on nigdy, nawet w obronie najświętszych praw, tej podłej broni nie użyje. Stara królowa niech czyni co chce, spodziewamy się ją zwyciężyć w sposób bardzo prosty i jasny, młode małżeństwo usuwając z pod jej wpływu. Naostatek, mój Dudycz, łowisz ryby przed niewodem, wszystko to tylko projekty i domysły.
Przykro było taką obojętną odpowiedzią zbytemu, z niczem odchodzić Dudyczowi... siedział jeszcze zadumany. Boner tymczasem z innego tonu, poufalej rozpoczął mówić do niego.
— Żal mi cię, mój stary — rzekł — bo wcale już młodym nie jesteś, że się ważysz na prawdziwe szaleństwo... Po co ci to? Padniesz w każdym razie ofiarą...
— A kiedy komu to miło! — odparł Dudycz. — Dziewczyna mi się haniebnie podobała... chcę mieć taką piękną, żeby mi jej wszyscy zazdrościli. Na to całe życie pracowałem, abym miał za co szaleć na starość!
Rozśmiał się Boner.
— Znałem takiego — odparł — co widząc człowieka zarzucającego sobie pętlę na szyję, aby się powiesić, stał, patrzał i ani się ruszył,