Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/078

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

potem rachunek zdać z niego. Jakom cię niegdy miłował, tak cię dziś żałuję. Czas jest kajać się, czas upamiętać, pora pokutować... Pomnij na to, a nie wątp o miłosierdziu Bożem.
To gdy rzekł Kurosz, jakby we mgle się rozpłynął i z oczów mi zniknął. Światło w izbie zagasło, a ja dopiero teraz rzeczywiście powieki podniósłszy, przebudziłem się.
Cóż chcesz, Sobocki, ze snem tym chodzę dzień cały, pozbyć się go nie mogąc. Widzę ciągle przed oczyma, słyszę głos jego.
Sobocki, który z natężoną słuchał uwagą, nie rzekł nic zrazu.
— Cóż o tem sądzić — odezwał się pomyśliwszy trochę. — Sen to jest jako drugi: sen mara, Pan Bóg wiara, o czem za dnia człowiek myśli, to mu nocą powraca mimowoli. Za duszę Kurosza mszęby odprawić.
— On jej już nie potrzebuje — odparł Gamrat.
— Albo... albo... — wtrącił Sobocki. — Ja to mam za ułudny sen zwykły.
— A ja za widzenie prorocze — przerwał Gamrat. — Dwie lecie i para miesięcy... a potem...
Spuścił głowę.
— Za pół wieku grzechów, mało czasu na pokutę!
— A! — zawołał Sobocki — nie jesteście więcej grzeszni nad innych, a Pan Bóg tym co