Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nowskim laury zdobył pod Obertynem — lecz dzieło niedokonane jeszcze...
— A! i daleko do końca — rzekł Maciejowski siadając sam, gdy drudzy goście zwykłe miejsca swoje zajmować zaczęli. — Zdaje się, że w końcu małżeństwo to u kolebki obiecane, ciągle będące na celu, przyjdzie do skutku, mimo oporu Bony... ale co za los czeka tę biedną młodą panią!
Milczenie odpowiedziało na ten smutny wykrzyk, który się wyrwał z piersi biskupa.
— Młodziuchna, nieśmiała, a co gorzej pono wątła i słabowita — rzekł Tarło — jak ona tu sama jedna potrafi temu (tu zniżył głos) potworowi się opierać.
— Przypomnijcie legendy stare — rzekł Maciejowski — Bóg staje w niewinności obronie, a ma ona siłę, której rozum nie potrafi ocenić. Ileż takich dziewic, potworom na pastwę rzuconych, niewidzialne ręce aniołów osłoniły...
— Co daj Boże! — westchnął Tarło.
— Królam nie widział jeszcze — odezwał się pan Andrzej z Górki, zwracając ku biskupowi — jakże jest?
Maciejowski nie odpowiadał długo, jakby mu ciężko było otworzyć usta — smutkiem się okryło oblicze.
— Nie łudźmy się, kasztelanie — rzekł powolnie. — Wprawdzie ja, obcując z nim oddawna codziennie, nie widzę schyłku jego jako drudzy,