Przejdź do zawartości

Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom VI/Obżarstwo/Rozdział XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VI
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


XIV.

Dolores i Horacjusz nie dali na siebie długo czekać, i niebawem jedno po drugiem przybyto. Nie będziemy opisywać wybuchów radości, którym się młodzi oddawali, jako też i wdzięczności, którą żywili dla doktora i kanonika. Wzruszenie tegoż i przeświadczenie, że ustalił los siostrzenicy na zawsze, wyrażał się w wilczym apetycie, szeptał też ciągle doktorowi na ucho.
— Kiedy przybędzie reszta gości?
— Zaraz muszą się zjawić, jest teraz pół do siódmej, a wiedzą, że ja punktualnie o siódmej siadam do stołu.
W rzeczy samej zaczęli goście się schodzić, a służący anonsował:
— Książę i księżna Senneterre-Maillefort.
— Pycha — szepnął doktór kanonikowi i księdzu Ledoux, którego twarz zmieniła się na wspomnienie losu, który spotkał jego protegowanego pana Macreuse u panny Beaumesnil, tej bogatej dziedziczki.
— Jestem niewymownie szczęśliwy, że pani zaszczyciła nas swoją obecnością — rzekł doktór, całując z szacunkiem rękę Herminji. — Jeżeli mam prawdę powiedzieć, to liczyłem na obecność pani dzięki jej pysze, którą pan Maillefort, pan Senneterre i ja tak u pani podziwialiśmy.
— Jakto, doktorze — zapytał uprzejmie pan Senneterre — ja wiem, że szczęście mego życia tylko dumie mojej żony zawdzięczam, ale...
— Nasz drogi doktór ma rację — przerwała Herminja z uśmiechem — jestem dumną z jego przyjaźni, i korzystam z każdej sposobności, aby mu dowieść, jak bardzo tę przyjaźń szanuję, nie wspominając o wiecznej wdzięczności za gorliwe starania, jakimi otoczył mego syna i córkę Ernestyny. Nie potrzebuję panu mówić, jak Ernestyna żałuje, że dziś nie może być, lecz jest nieco chora, a jej drogi Oliwier tudzież wuj i pan Maillefort nie opuszczają ani na chwilę naszej kochanej chorej.
— Nikt nie może lepiej doglądać chorych, jak starzy marynarze i żołnierze afrykańskiej armji — odparł śmiejąc się doktór — niech to jednak nie obraża trwożliwej pani Barbancon. Jednak zechce mi księżna pani zezwolić wytłómaczyć się z wyrażenia się mego, co dotyczy pychy. Chciałem przez to zaznaczyć, że pani zamiłowanie do pychy zgóry mnie zapewniło, że będę mógł być dumnym, przyjmując panią w moim domu.
— A ja, kochany doktorze — mówił ze śmiechem pan Gerald de Senneterre — ja mówię, że pan grzech obżarstwa tak w nas pobudzasz, że jeżeli się raz u pana jadło, staje się wiecznym smakoszem.
Rozmowa pomiędzy doktorem, Herminją i Geraldem (której się kanonik z zajęciem przysłuchiwał), została przerwana przez służącego, który zaanonsował:
— Pan Iwon Cloarek.
— Gniew — powiedział doktór cicho do kanonika, idąc naprzeciw gościowi, który mimo podeszłego wieku wyglądał świeżo i zdrowo.
— Niech żyją koleje żelazne — zawołał pan Iwon, ściskając serdecznie ręce doktora. — Właśnie przyjeżdżam z Hawru, aby brać udział w uroczystościach twoich urodzin, mój stary kolego. A żeby tu przybyć, musiałem Sabinę, Sabinon i Sabinettę opuścić. Są to imiona które Segoffin, mój dawny kanonier nadał mojej córce, wnuczce i prawnuczce, gdyż jestem już pradziadkiem, jak ci to zapewne wiadomo.
— Parbleu! stary kolego, spodziewam się, że na tem nie poprzestaniesz.
— Mój zięć Onezym, któremu przed trzydziestu laty powróciłeś wzrok, polecił mi, bym przypomniał go twojej pamięci. Otóż jestem!
— Czyż mógłbyś choć jednę taką rocznicę naszego zejścia się zaniedbać? mój drogi Iwonie. W takim razie wpadłbym w gniew, który dawniej był twoją wadą.
Tu doktór przerwał, a zwracając się do kanonika, i do księdza Ledoux, przedstawił im Iwona, mówiąc:
— Kapitan Cloarek, jeden z naszych najstarszych i najsłynniejszych marynarzy, bohater brygu „Głownia piekielna“, który za czasów cesarstwa zrobił swoje.
— Panie kapitanie — rzekł kanonik — w roku 1812 byłem w Gibraltarze, tam miałem szczęście słyszeć, jak pana i okręt jego przeklinali Anglicy.
— A czy wie pan, kochany kanoniku — zawołał doktór — któremu dziwnemu grzechowi kapitan Cloarek powodzenie i sławę zawdzięcza? Powiem to panu, a mój stary przyjaciel temu nie zaprzeczy: Sławę, zwycięstwo i bogactwo, wszystko zawdzięcza gniewowi.
— Gniewowi? — zawołał Abbé.
— Gniewowi?... — pytał kanonik.
— To prawda, moi panowie — rzekł Cloarek skromnie — że to, co dla ojczyzny uczyniłem, tylko mojemu gniewowi i złośliwemu charakterowi zawdzięczam.
— Pan i pani Michał! — zameldował służący.
— Lenistwo — objaśnił doktór kanonika i Abbé Ledoux, zbliżając się do Florencji i jej męża, jej prawdziwego męża, bowiem kuzyn Michał ożenił się z panią Luceval, gdyż podczas awanturniczej wyprawy na góry Chimborasso,, którą pan Luceval przedsięwziął, z Walentyną, spadł tenże w pieczarę, skąd wydobyto go nieżywego.
— Ach, pani — mówił doktór Gasterini, całując z galanterją rękę pani Florencji — jak wdzięczny pani jestem, iż pomimo swego miłego przyzwyczajenia do lenistwa, przybyłaś do mnie.
— Jakto, mój dobry doktorze — odrzekła młoda kobieta z uśmiechem — czy zapomniałeś, że leniwi do wszystkiego są zdolni?
— Nawet do tak nieprawdopodobnego wysiłku, że przychodzą do najlepszego z przyjaciół na obiad — dodał kuzyn Michał, ściskając ręce doktora.
— I gdy o tem pomyślę — rzekł doktór — że przed kilkunastu laty byłem wzywany aby wyleczyć tę niepohamowaną chęć do lenistwa. Na szczęście brak nauk w tym przedmiocie, jak niemniej mój wielki szacunek dla wszelkich darów, któremi Stwórca wyposażył swoje stworzenia, wstrzymały mnie od czynienia prób w tej kwestji.
A wskazując wzrokiem Florencji na księdza Ledoux, dodał:
— Widzi pani, Abbé Ledoux, którego miałem zaszczyt pani przedstawić, spogląda na mnie jak na jakiego poganina lub kacerza. Chciej mnie pani jednak z łaski swojej w oczach tego świętobliwego męża wytłumaczyć, mówiąc mu, że pani i jej małżonek przez gwałtowne i nieprzezwyciężone lenistwo podjęliście czynność, która wam obojgu zapewniła najzaszczytniejszą niezależność.
— Na cześć lenistwa, panie Abbé — odrzekła Florencja — jestem obowiązaną przyznać, że to, co doktór mówił, jest szczerą prawdą.
— Pan Richard — zaanonsował służący.
Skąpstwo — szepnął doktór kanonikowi i księdzu Ledoux, podczas gdy ojciec Ludwika Richard, szczęśliwego małżonka Marietty zbliżał się do doktora.
— Czy to ten pan Richard — zapytał Abbé cichym głosem doktora — który założył tak dobrze zorganizowane szkoły i zakłady dobroczynne w Chaillot?
— Ten sam — odpowiedział doktór, podając rękę starcowi proszę bliżej, ksiądz Ledoux właśnie o panu mówił.
— O mnie, kochany doktorze?
— Lub, jeżeli pan pozwoli, o jego zadziwiających zakładach w Chaillot.
— O, doktorze, trzeba cesarzowi oddać, co jest cesarskiego. Mój syn jest założycielem tych dobroczynnych zakładów.
— Gdyby jednak pan nie był tak doskonałym skąpcem, jak niemniej pański przyjaciel Ramon, nie mógłby syn pański dokonać tego, że teraz imię pańskie wszędzie błogosławią.
— To prawda i przyznaję, że każdego dnia. Bogu dziękuję, że mnie wyposażył namiętnością skąpstwa.
— Jak się też powodzi przyjacielowi pana Ludwika, panu markizowi de Saint-Herem? — pytał doktór?
— Odwiedził nas wczoraj ze swoją żoną. Jest to perła małżeństw. Prosił abyśmy obejrzeli jego nowy pałac, który wybudował w dolinie Chevreuse. Mówią że pałac Ramon niczem jest w porównaniu do tego pałacu; od trzech lat pracowało nad nim tysiąc pięćset robotników, możecie sobie państwo wyobrazić, jakie błogie skutki wynikły z tego dla okolicy.
— Przyzna mi pan, że gdyby pan Ramon nie był takim skąpcem jak pan, nie mógłby kuzyn jego tylu rodzinom dać zatrudnienia.
— To prawda, panie doktorze, imię świętego Ramona, jak pan Saint-Herem ochrzcił ironicznie siwego wuja, pamięć osławionego skąpca wszyscy błogosławią.
— To nie do pojęcia, kochany Abbé — mówił kanonik. — Ten doktór ma rzeczywiście słuszność. Wszystkiem tem, co widzę i słyszę, jestem odurzony. Będziemy więc jedli z siedmioma grzechami głównymi.
— Pan Henryk David — zameldował służący.
Na to nazwisko spoważniał doktór, podszedł ku nowo przybyłemu, uścisnął serdecznie tegoż ręce, mówiąc:
— Proszę mi wybaczyć, że tak usilnie nalegałem, aby pan do mnie przybył, lecz obiecałem mojemu najlepszemu przyjacielowi, i uczniowi, doktorowi Dufour, który mi pana polecił, że pana podczas jego krótkiego pobytu w Paryżu o ile możności rezerwę.
— A ja czuję potrzebę tych rozrywek, panie doktorze. Życie nasze płynie tak spokojnie, że serdecznie dziękuję panu za łaskawe zaproszenie.
Wtem wybił zegar siódmą.
Kanonik westchnął głęboko, zadowolony, gdy zobaczył, że otwarto drzwi do jadalni.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.