Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom II/Pycha/Rozdział XXVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


XXVI.

W dwa dni po rozmowach pana de Maillefort z księżną de Senneterre i panem de La Rochaigue, Herminja siedziała w domu sama, owładnięta jakąś dręczącą bojaźnią; co chwila z niecierpliwością spoglądała na zegar, a za najmniejszym szelestem, wzdrygając się, zwracała oczy ku drzwiom przedpokoju.
Na obliczu księżnej widać było jakąś bojaźń, podobną do tej, jaka ją opanowała wówczas, kiedy lada chwila oczekiwała przybycia pana Bouffard.
A jednak nie odwiedziny pana Bouffard, ale miłe odwiedziny pana de Maillefort tak silnie wstrząsały młodą dziewicą.
Bukiety, zdobiące jej pokoik, zastąpione zostały innemi, równie świeżemi, podobnie jak muślinowe firanki, u otwartych wychodzących na ogród okien, za któremi były zamknięte zielone żaluzje.
Zdaje się, że księżna, w domowem urządzeniu, większą teraz zachowywała troskliwość jak zwykle; ubrała się w najpiękniejszą czarną mantynową suknię, zachodzącą pod samą szyję, z gładką, jak śnieg białą pelerynką i mankietkami.
Ozdobiona tylko pięknym jasnym włosem, połyskującym za najmniejszym odbiciem światła, piękność Herminji nie była wspanialszą i powabniejszą, gdyż od niejakiego czasu lica jej pobladły, nie tracąc bynajmniej właściwego blasku.
Księżna jeszcze raz spojrzała na drzwi, kiedy zdało się jej słyszeć lekki szmer kroków za zamkniętemi żaluzjami od ogrodu; chciała już powstać i zobaczyć, ale drzwi się nagle otworzyły i pani Moufflon wprowadziła pana de Maillefort.
Ledwie wszedł, rzekł do odźwiernej:
— Za kilka chwil pewna dama będzie się pytała o pannę Herminję; wprowadzisz ją pani tutaj.
— Dobrze, panie — odpowiedziała pani Moufflon i wyszła.
Herminja, słysząc margrabiego mówiącego że „pewna dama pytać się będzie o pannę Herminję“ pospieszyła ku panu de Maillefort, mówiąc:
— O mój Boże! panie margrabio, ta dama, która ma przybyć?
— To ona! — odpowiedział margrabia z radością i nadzieją — tak, ona przybędzie.
A spostrzegłszy, że Herminja zbladła i zaczęła drżeć zawołał:
— Moje dziecię! cóż ci jest?
— Ah! panie — rzekła księżna słabym głosem — nie wiem, ale teraz, lękam się...
— Lękasz się, wtenczas kiedy pani de Senneterre ma przybyć, czyniąc ten niespodziewany krok, któregoś w tak godny siebie sposób wymagała?
— Ah, panie! teraz dopiero pojmuję całą zuchwałość, może niestosowność mego żądania.
— Moje drogie dziecię — zawołał garbaty w największym kłopocie — precz z tą słabością, bo wszystko popsujesz. Bądź dla pani de Senneterre tem, czem zwykle jesteś: grzeczną, bez upokorzenia, pełną godności, bez zarozumienia; a mam nadzieję, że wszystko dobrze pójdzie.
— Ah, panie! kiedy mi pan wczoraj mówił o możności przybycia pani de Senneterre, zdawało się, żem czuła największą rozkosz, z powodu spełnienia moich nadziei, ale w tej chwili czuję niewypowiedzianą trwogę i bojaźń.
— Na Boga! już jedzie; odwagi, moje dziecię, pamiętaj o Geraldzie! — wołał garbaty, słysząc, że jakiś pojazd zatrzymał się przed bramą.
— Panie — szeptała księżna błagalnym głosem, ująwszy rękę margrabiego — miej pan litość nade mną... nie odważę się... o! wszystkie siły mnie opuszczają.
— Nieszczęsne dziecko — pomyślał margrabia — ona wszystko popsuje.
W tej chwili drzwi się otworzyły. Weszła pani de Senneterre.
Była to kobieta wysokiego wzrostu, bardzo szczupła, chuda, o arystokratycznych ruchach. Z wzniesioną głową, z dumnem spojrzeniem, pogardliwym i wymuszonym uśmiechem weszła do pokoju; oblicze jej było mocno zarumienione, i zdawała się z trudnością tłumić w sobie wewnętrzne wzruszenie.
Pełna niesłychanej próżności, wyjechała ona z domu z mocnem przedsięwzięciem uczynienia kroku, którego żądał pan de Maillefort, zapewniając jej przybranie tej panienki za swą córkę. Postanowiła być zimną i grzeczną w czasie odwiedzin, tak drażniących jej miłość własną. Kiedy atoli zbliżała się chwila rozmowy; kiedy ta pyszna kobieta pomyślała, że ona, księżna de Senneterre, ma za kilka chwil wystąpić przed pospolitą młodą dziewczyną, utrzymującą się ze swej pracy, w charakterze proszącej; wówczas niczem nie ukrócona próżność przenikła wskroś jej duszę, i gniew zajął miejsce obojętności; straciła przytomność i zapomniała o korzyściach, jakie zapewnić miało to małżeństwo jej synowi; zapomniała, że przybyła przecież do przybranej córki księcia de Haut-Martel, a nie do biednej artystki; słowem, pani de Senneterre przyjechała do Herminji, już nie z myślą zgody, ale w zamiarze obejścia się z nią tak, jak zasłużyła jej zuchwała śmiałość.
Kiedy margrabia spostrzegł złowrogie i zagniewane oblicze pani de Senneterre domyślił się, niemniej przestraszony jak niepewny, tej nagłej zmiany myśli matki Geralda, i ze smutkiem powiedział sobie:
— Więc stracone wszystko!
Co do Herminji, wszystka krew odbiegła od jej serca. Jej powabne oblicze pokryła śmiertelna bladość, jej prawie zsiniałe usta drżały konwulsyjnie; jej oczy osłupiały, mgłą zaszły; nie była w stanie kroku uczynić, słowa przemówić.
Lubo pan de Maillefort powiedział pani de Senneterre, że dziewczynę tę tak poważa, iż nadaje jej swoje imię, spodziewała się ona przecież, zbyt zaślepiona w swej dumie i zarozumiała w przesądach, aby mogła pojąć uczucie godności, które skłoniło Herminję do tego żądania, znaleźć w niej dziewczynę pospolitą, zuchwałą, krnąbrną i próżną. Ale, zobaczywszy tę lękliwą i zachwycającą dziewicę, tę delikatną powagę, tę rzadką i wzruszającą piękność, która zamiast przyjęcia czelnej i triumfującej postawy, nie mogła się nawet odważyć oczu na nią zwrócić, a spojrzawszy na tę znakomitą damę, od której tego żądała kroku, zdawała się być raczej martwą, niż żywą; pani de Senneterre straciła przytomność.
— Ah! mój Boże! jakaż ona piękna! — mówiła do, siebie z gniewem i mimowolnym podziwem — wszystko zdradza w niej przyzwoitą powagę; to prawdziwie nie do pojęcia; nędzna, prosta nauczycielka muzyki... moje córki lepiej się nie prezentują.
Te rozmaite uczucia, których opisanie wieleby zajęło czasu, przejęły w jednej chwili panią de Senneterre. Od jej wejścia do Herminji upłynęło ledwie kilka sekund, gdy matka Geralda pierwsza przerwała milczenie i rumieniąc się z pomieszania i niezadowolenia, jakiem była miotana, rzekła do młodej dziewicy głosem dumnym i szyderczym:
— Panna Herminja?
— Tak, mościa księżno — odpowiedziała Herminja niepewnym głosem; a pan de Maillefort to spotkanie z wzrastającym niepokojem obserwował.
— Panna Herminja, nauczycielka muzyki? — mówiła pani de Senneterre dalej, wymawiając ostatni wyraz dobitnym tonem lekceważenia — zapewne to panna jesteś?
— Tak, mościa księżno — odpowiedziała biedna dziewica, drżąc coraz mocniej i nie śmiejąc oczu podnieść.
— A więc, mościa panno! sądzę, że jesteś zadowoloną? Ośmieliłaś się żądać, ażebym przybyła, oto jestem.
— Mościa księżno, musiałam prosić o zaszczyt, który mi pani teraz okazuje...
— Istotnie? I jakiem prawem poważyła się panna mieć tę zuchwałą pretensję?
— Pani! — zawołał garbaty.
Ale przy tych ostatnich, tak ubliżających wyrazach pani de Senneterre, lękliwa i zatrwożona dotąd Herminja podniosła głowę z powagą i dumą, lekki rumieniec wystąpił na jej lica i zwróciwszy po raz pierwszy swoje wielkie niebieskie oczy, w których błyszczały wstrzymywane łzy, na matkę Geralda, odpowiedziała łagodnym, ale pewnym głosem:
— Nigdy nie uważałam się za uprawnioną do żądania od pani najmniejszego dowodu uszanowania. Owszem, przeciwnie, ja chciałam pani okazać moje poważanie, jakiem mnie przejęła dostojność pani, kiedym mówiła do pana de Senneterre: że rękę jego jedynie za zezwoleniem matki jego przyjąć mogę.
— I ja musiałam się tak dalece poniżyć, ażeby zrobić pierwszy krok do pani?
— Pani, ja jestem sierotą, bez rodziny, nie mogłam pani wskazać nikogo, do kogobyś się udać mogła, prócz mnie samej, a uczucie własnej godności nie pozwala mi starać się o pani zezwolenie.
— Uczucie godności pani! to bardzo zabawne — zawołała pani de Senneterre obrażona, że się czuje zniewoloną uznać przyzwoitość i pełną powagę wyrazów tej młodej panienki w tak trudnem położeniu. — Rzeczywiście to jest godnem uwagi — mówiła dalej, wybuchając pogardliwym śmiechem — ta panna zna swoją godność.
— Posiadam godność honoru, pracy i ubóstwa, mościa księżno — odpowiedziała Herminja spoglądając teraz na panią de Senneterre z tak pewną siebie postawą, że matka Geralda, wstydząc się swej surowości, zniewolona była spuścić oczy.
Od kilku chwil margrabia, urażony nieprzyzwoitem postępowaniem pani de Senneterre względem Herminji, tłumił tylko w sobie chęć zemsty; ale teraz, słysząc szlachetne i proste odpowiedzi Herminji uważał; że jest już dostatecznie pomszczony.
— Dobrze, pani — odpowiedziała pani de Senneterre głosem łagodniejszym — może pani czuć całą swoją godność... ale, czy sądzisz, że dosyć jest być uczciwą i pracowitą, ażeby zostać członkiem jednej z najznakomitszych rodzin we Francji?
— Ja tak sądzę, pani.
— To już jest niesłychana duma! — zawołała pani de Senneterre mimowolnie. — Więc pani sądzi, że uczynisz wielki zaszczyt księciu de Senneterre i jego rodzinie, wychodząc za niego?
— Skoro wywzajemniam miłość pana de Senneterre równą miłością, sądzę, że go tyle poważam, ile on mnie, starając się o mą rękę. Co zaś dotyczy rodziny pana de Senneterre, wiedziałam dobrze, że moją osobą dumy jej nie pomnożę; jednak byłam w duszy mojej przekonaną, że jestem jej godną.
— Przedziwnie! przedziwnie! — zawołał garbaty — pięknie mówisz, moje kochane, szlachetne dziecię.
Lubo pani de Senneterre użyła całej swojej mocy, aby nie ulec wpływowi Herminji, nie mogła mu się przecież oprzeć; piękność, niewinność, delikatność postępowania wzniosłej dziewczyny wywarły na matkę Geralda jakiś czarodziejski urok... lękając się atoli poddać mu zupełnie i chcąc uniknąć wszelkiej pokusy, mimo, że sobie już prawie przecięła odwrót, uciekła się znów do zniewag i zawołała w gniewie:
— Nie! nie! świat nie powie, żem się dała uwieść zdradzieckim powabem jakiejś awanturnicy; żem była tak szalona i zezwoliła na jej połączenie się z moim synem.
Zanim garbaty, który uczynił w tej chwili konwulsyjne poruszenie i spojrzał na panią de Senneterre wzrokiem obrażonym i zagniewanym, zdołał jej odpowiedzieć, Herminja ze łzami w oczach, rzekła przerywanym głosem:
— Przebacz mi, pani, ta obelga, spotyka mnie bezbronną; nie umiem na nią odpowiedzieć dlatego, że to matka pana de Senneterre mnie znieważa. O jednę tylko łaskę proszę, to jest: ażebyś sobie raczyła przypomnieć, że ja wcześnie przygotowaną byłam na odmowną odpowiedź; zatem, szlachetniej byłaby pani postąpiła, gdybyś tu wcale nie była przybyła, niż, że mnie w taki sposób traktujesz. Jakież jest z mojej strony uchybienie, czy jakie inne prócz tego, że pana de Senneterre uważałam za równego sobie w urodzeniu i stopniu, inaczej, wołałabym była umrzeć, jak nakłonić się do takiej miłości.
— Jakto! — zawołała pani de Senneterre — waćpanna nie wiedziałaś, że syn mój...
— Pan de Senneterre przedstawił mi się jako człowiek żyjący z pracy rąk własnych; zawierzyłam mu i pokochałam jak kobieta uczciwa; ale dowiedziawszy się o jego stanie, wzbraniałam się widywać go, bo postanowiłam, że nigdy się z nim przeciw woli jego rodziny nie połączę. Teraz zna pani rzetelny stan rzeczy — dodała Herminja, drżącym i łzami stłumionym głosem. — Ofiara tej miłości, za którą rumienić się nie mam potrzeby, już jest spełniona... byłam do niej przygotowaną, sądziłam tylko, że mam prawo cierpieć bez świadków. Krzywdzące wyrazy pani, przebaczam, bo jesteś matką. Pani nie wie, że byłam godna jej syna, a miłość macierzyńska nawet w obłąkaniu, jest świętą. — Otarłszy łzy, spływające po bladych licach, Herminja, osłabiona na siłach, mówiła dalej słabym i łkającym głosem — racz pani oznajmić panu de Senneterre, że mu przebaczam to zło, które mi mimowolnie wyrządził; pani zaś... pani... jego matce... przysięgam... że go nigdy widzieć nie będę... a memu słowu zawierzyć można... Oddali się pani stąd zadowolona i spokojna... ale ja... ja nie wiem, co się ze mną dzieje... panie de Maillefort... proszę pana... pójdź pan... ja...
I nieszczęśliwa dziewica, nie mogła więcej powiedzieć; jej martwe usta ledwie się poruszały; zwróciła tylko obumierające i smutne spojrzenie na garbatego, który szybko ku niej poskoczył, schwycił w objęcia i prawie bez życia posadził na fotelu; potem, zwracając się do pani de Senneterre zawołał strasznym głosem:
— Ah! krwawemi łzami opłakiwać pani będzie to nieszczęście, któreś zrządziła! Oddal się, pani! oddal się natychmiast! wszakże widzisz, że ona umiera!
Rzeczywiście Herminja była blada jak trup, ręce jej wisiały bezwładnie na poręczach fotelu; głowa była w tył przechylona; czoło zimnym oblane potem pokrywały rozpuszczone w nieładzie pukle jej włosów, a z otwartych w połowie oczu, wydobyło się jeszcze kilka łez zeschłych prawie, kiedy tymczasem całe ciało tej nieszczęśliwej istoty drgało konwulsyjnym ruchem.
Pan de Maillefort nie był w stanie wstrzymać łez i przytłumionym głosem mówił do pani de Senneterre:
— Cieszy się pani ze swego dzieła, nieprawdaż?
Ale jakież było zdziwienie garbatego, kiedy nagle ujrzał wzruszenie, boleść i wyrzuty sumienia na obliczu tej dumnej kobiety, która nareszcie, pokonana szlachetnem i tkliwem poddaniem się Herminji, łzami się zalała i błagalnym głosem rzekła do margrabiego.
— Panie margrabio, miej litość nade mną; przybyłam tu w zamiarze dotrzymania danego przyrzeczenia, a potem, duma moja mimowolnie wzięła górę, straciłam przytomność. Teraz żałuję tego, wstydzę się mego niedorzecznego postępku, brzydzę się nim.
I pani de Senneterre przybiegła do Herminji, podniosła jej głowę, całowała w czoło i trzymała w objęciach swoich, wołając drżącym głosem:
— Nieszczęśliwe dziecię; czy przebaczy mi ona kiedy, panie de Maillefort? Pomocy! ratunku!... zawołaj pan kogo... jej bladość strachem mnie przejmuje.
Nagle dały się słyszeć kroki w sieni. W chwilę potem drzwi się otworzyły. Z twarzą zmienioną, wzrokiem niemal obłąkanym, wszedł Gerald; gdyż z ogrodu, gdzie bez wiedzy Herminji i pana de Maillefort stał za oknem, usłyszał te okrutne słowa, które matka jego powiedziała do tej biednej dziewicy.
— Gerald! — zawołał zdziwiony margrabia.
— Byłem tam — odpowiedział gwałtownem poruszeniem, wskazując na okno — słyszałem wszystko i...
Ale książę de Senneterre nie dokończył. Jakież było jego zdziwienie, kiedy spostrzegł, że matka jego tuliła do swego serca głowę Herminji.
— Mój synu — zawołała pani de Senneterre — brzydzę się moim postępkiem; zezwalam na wszystko, żeń się z nią... to jest anioł; dałby Bóg, aby mi tylko chciała przebaczyć.
— O! moja matko... moja matko... — szeptał Gerald głosem niewypowiedzianej wdzięczności, klękając przed Herminja, całując i oblewając łzami jej ręce.
— Dobrze, dobrze! — mówił margrabia cicho do pani de Senneterre — teraz dopiero syn będzie panią ubóstwiać.
Dostrzegłszy poruszenie Herminji, która usiłowała podnieść ociężałą głowę, Gerald zawołał.
— Ona wraca do przytomności. — I tkliwym głosem mówił do dziewicy... ja, Gerald.
Usłyszawszy głos pana de Senneterre, Herminja powtórnie zadrżała; zwolna otworzyła obłąkane i niepewne oczy, jakgdyby ocknęła się z jakiego okropnego marzenia. Odkrywając zwolna tę zasłonę, którą omdlenie myśli jej pokryło, podniosła z trudnością do góry głowę, która dotąd spoczywała na piersiach pani de Senneterre i zwróciła oczy na otaczające ją osoby.
Jakież zdumienie! poznała matkę Geralda, która trzymała ją w swoich objęciach, spoglądającą na nią z najczulszą troskliwością.
Herminja, której zdawało się, że jeszcze marzy, nagle powstała, przetarła pałającą dłonią oczy i czoło, a wzrok jej coraz jaśniejszy, padł najprzód na pana de Maillefort, który spoglądał na nią z nieopisaną rozkoszą, potem na klęczącego jeszcze przed nią Geralda.
— Gerald! — zawołała.
Nareszcie, zwróciła szybko wzrok pełen bojaźni, przestrachu i nadziei ku pani de Senneterre, jakgdyby chciała się przekonać, czy rzeczywiście może spodziewać się od niej jakich dowodów współczucia.
Gerald, spostrzegłszy to poruszenie, zawołał szybko:
— Herminjo! moja matka na wszystko zezwala.
— Tak, tak jest, pani — zawołała pani de Senneterre z tkliwością — na wszystko zezwalam! powinnam się teraz starać o to jedynie, ażeby pani zapomniała o mojej niesprawiedliwości, i mam nadzieję, że się to powiedzie mojej prawdziwej miłości.
— Pani! miałożby to być prawdą! — mówiła Herminja, składając ręce. — O! mój Boże! mój Boże! Czy to prawda... pani zezwala... więc to wszystko nie było marzeniem?
— Nie, Herminjo to nie marzenie — mówił Gerald w zachwyceniu — teraz na zawsze jesteśmy z sobą złączeni, jesteś moją żoną.
— Nie, moja szlachetna, moja droga córko; to nie marzenie — mówił pan de Maillefort — to nagroda pracowitego i czcigodnego życia.
— Nie, pani to nie marzenie — dodała pani de Senneterre — bo jesteś — mówiła, spoglądając znacząco na pana de Maillefort — tą Herminją, która tak szlachetnie utrzymuje się z pracy rąk swoich; jesteś osobą, którą w obecności pana de Maillefort z radością przyjmuję za moją synową, przekonaną będąc, że syn mój nie mógł uczynić wyboru godniejszego siebie, mnie i całej rodziny.




Niepodobieństwem byłoby opisać rozmaite uczucia, jakiemi osoby, mające udział w tej scenie, były przejęte.
W pół gadziny potem, pani de Senneterre wraz z synem swoim czule pożegnała Herminję, która w towarzystwie pana de Maillefort udała się spiesznie do panny de Beaumesnil, aby jej zanieść tę pomyślną wiadomość i wesprzeć odwagę najbogatszej dziedziczki we Francji, gdyż teraz chodziło jeszcze o ostatnią i ciężką próbę dla niej, albo raczej dla Oliwiera.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.