Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom VI/Obżarstwo/Rozdział X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VI
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


X.

Gdy Abbé Ledoux skończył czytać list, zamyślił się na chwileczkę, a wtedy kanonik, powtarzając ostatnie słowa listu, z goryczą mówił:
— A możesz mieć nadzieję, że odzyskasz apetyt. Jaka groźna ironja zawarta w tych słowach.
— To dziwne! — mówił Abbé zamyślony. — Czy widziałeś pan oddawcę tego listu?
— Czy go widziałem! Przecież nie mogłem opuścić tej sposobności, aby o nim nie pomówić.
— I cóż?...
— Nie mogłem się z nim dogadać. Na moje pytania dawał głupie odpowiedzi, nie mogłem dowiedzieć się ani o nazwisku, ani też o adresie tego, który przysłał ten bilet.
— Więc, kanoniku, aby temu pismu być posłusznym, zrezygnowałeś ze skargi przeciw temu renegatowi?
— W rzeczy samej; przez chwilę bowiem spodziewałem się, że zmiękczę moją powolnością kamienne serce tego, który ma życie moje w swojem ręku, powolność ta jednak go nie wzruszyła.
— Jaki stosunek może być pomiędzy tym przeklętym kucharzem a kapitanem Horacjuszem — pytał się Abbé Ledoux namyślając się. — W tem ukrywa się jakiejś łajdactwo.
A po chwili milczenia dodał:
— Don Diego, proszę mnie posłuchać: Nie chcę mówić, abyś pan wyrzekł się nadziei posiadania tego kucharza, którego tak bardzo cenisz, nie chcę ci zwracać uwagi na niebezpieczeństwo, które twoje potępienia godne obżarstwo, za sobą pociąga; jesteś bowiem obecnie w stanie tak wielkiego rozdrażnienia, że mnie nawet nie zrozumiesz.
— Obawiam się tego, Abbé.
— Jestem o tem przekonany, kanoniku, będę przeto postępował z tobą, daruj wyrażenie, jak postąpiłbym z człowiekiem chorym na umyśle. Chwilowo wejdę w twoje położenie, jakkolwiek jest ono niezwykłe. Dlatego mówię panu, że powinien byłeś właśnie przeciwnie działać, chcąc mieć władzę nad człowiekiem, który, jak mówisz, rozporządza twoim losem.
— Powiedz mi to wyraźniej, mój Abbé.
— Podług tego wszystkiego, w co mnie pan wtajemniczyłeś, sądzę, że ten kucharz nie potrzebuje służby żadnej. Wiedząc o twojej namiętności, szukał tylko pozoru, aby dostać się do twego domu. Czy porozumienie się jego z kapitanem nie dowodzi, że plan ich naprzód był ukartowany i że liczyli na to, że twoje obżarstwo przyczyni się do urzeczywistnienia ich planów.
— Wielki Boże! — zawołał Don Diego — to rozjaśnia całą sprawę.
— Przyznajesz pan teraz, iż byłeś zaślepiony?
— Co za piekielny pomysł! co za okropny machiawelizm — mruczał kanonik z przerażeniem, dodając: — taka przebiegłość, taka fałszywość w połączeniu z takim genjuszem. O ludzie! ludzie!
— Prowadzę rzecz dalej — mówił roznamiętniony Abbé. — Wskutek swojej słabości pozbyłeś się pan już jednego środka, który przeciw temu „wielkiemu mężowi“ posiadałeś. Bo, jeżeli był tak bezczelny, że mógł pisać panu, że będzie wymagał jeszcze dwóch rzeczy, licząc na pańską pożałowania godną słabość. Kiedy zaś cel swój osiągnie, będzie się z ciebie naśmiewać, i już go więcej nie zobaczysz.
— Abbé, to niemożliwe.
— Dlaczego?
— Mówię panu, iż taka zdrada jest niemożliwa. Nie trzeba utrzymywać, że ludzie są dzikiemi zwierzętami ale potworami.
— Ja myślę, kanoniku — odparł Abbé, wstrząsając raanionami — że kucharz, który daje panu za darmo wino, z których butelka kosztuje dwa lub trzy luidory...
— Idź pan — zawołał Don Diego — nie po dwa lub trzy, lecz nawet po dziesięć luidorów nie dostałby takiego wybornego wina, mówię panu, że to był nektar, ambrozja...
— Jeden powód więcej, kanoniku, kucharz, który panu taką ambrozję darowuje, nie potrzebuje szukać u pana służby, tak myślę.
— Ja też chciałem mu nietylko dobrze zapłacić, lecz obdarzyć moją przyjaźnią. Mówiłem mu: Przyjacielu, ja będę twoim panem, lecz admiratorem.
— Ta admiracja jak i przyjaźń pańska mało go obchodzi, jak pan widzi.
— Ach, toby było wielką niewdzięcznością!
— Może być; ale jeżeli pan tego niewdzięcznika chce zrobić sobie uległym, to pozostaje panu tylko jeden środek.
— On ode mnie zależny! Ach, Abbé, żebyś dokonał tego cudu. Ale nie, nie, pan jest nielitościwy i bawi się kosztem mojej łatwowierności.
— Cud ten jest bardzo łatwy. Bezwarunkowo nie przystać na żądania tego człowieka, skoro on odrzuca twoją przyjaźń i admirację, a wiele mu na tem zależy, ażebyś nie podniósł skargi przeciw kapitanowi Horacjuszowi — odrzuć stanowczo jego warunki, a zjednasz go dla siebie, jak długo u pana będzie, tego ja już nie wiem, dosyć, że go będziesz miał. My się potem postaramy o przedłużenie pańskiego nad nim panowania. Jak pan widzisz, jestem dobrym doradcą.
— Abbé, otworzyłeś mi oczy, masz słuszność, jeżeli odrzucę jego warunki, zmuszę go do powrotu.
— Nareszcie dał się pan przekonać.
— Byłem ślepy, dziecinny! Temu wszystkiemu tylko rozpacz i brak apetytu winien. Żołądek tak okropnie działa na mózg. Ach, dlaczego byłem tak słaby i podpisałem to zrzeczenie się.
— Można go jeszcze skarżyć.
— Myśli pan?
— Jestem o tem przekonany; znam kilka bardzo wpływowych osób przy sądzie.
— To bardzo dobrze.
— Mamy wszędzie przyjaciół; napisze pan skargę podług przepisanej formy, którą wręczymy samemu prokuratorowi królewskiemu. Powiemy, że podpisał pan zrzeczenie w stanie tak cierpiącym, żeś nie wiedział, co czynisz. Teraz zaś jesteś pan zaniepokojony, iż puściłeś płazem takie bluźnierstwo. Wnieś pan skargę, a temczasem najprędzej pan tego zarozumialca, który pragnie panu rozkazywać, upokorzysz i zniewolisz do powrotu.
— Drogi Abbé, ratujesz mi życie.
— Poczekaj pan, to jeszcze nie wszystko. Ten tajemniczy nieznajomy, który się tak opiekuje kapitanem Horacjuszem, musi się także interesować stosunkiem tegoż z seńorą Dolores. Cała ta intryga tylko do tego zdąża, dałbym głowę, że ten bezczelny będzie od pana żądać zezwolenia na małżeństwo seńory Dolores z kapitanem Horacjuszem.
— Jaka bezdenna bezczelność — zawołał kanonik — jakie djabelskie podejścia! Już teraz nie wątpię: to był plan tego nieszczęsnego. Ha, żebym go mógł mieć w mojej mocy.
— Środek na to jest bardzo prosty, tak jak teraz rzeczy stoją i ze względu na rozgałęzioną intrygę, której celem jest pańska kuzynka, byłoby bardzo niebezpiecznie pozostawić ją w Paryżu, i — jakiekolwiek pan poweźmie co do niej postanowienie..
— Wstąpi do klasztoru! — zawołał kanonik. — Dosyć mi już kłopotu i niepokoju sprawiła, a bezwzględnie nie lubię grać roli teatralnego opiekuna.
— Seńora Dolores wstąpi do klasztoru; ale nie radzę ostawić jej w Paryżu, bo mógłby ją ten kapitan drugi raz wykraść.
— Dokąd więc mam to nieszczęsne dziecko posłać?
— Niech jeszcze dziś wyjedzie do Lyonu, znamy, tam bardzo znakomity dom, którego progi raz przestąpiwszy, jest niemożebnem takowy opuścić lub ze światem zewnętrznym wejść w porozumienie. Posłuchaj więc pan, co uczynimy: Po pierwsze, udamy się do pałacu sprawiedliwości, tam poszukam jakiej wpływowej osobistości, która poleci mnie królewskiemu prokuratorowi, w którego ręce pan odda skargę. Potem pośpieszymy do klasztoru, w remizach, którego zawsze czeka powóz podróżny, jedna z naszych drogich sióstr i zaufany, a gotowy na wszystko mężczyzna będą towarzyszyć seńorze Dolores; pan jej wyda swoje rozkazy, a najdalej w dwóch godzinach będzie w podróży do Lyonu, a jeszcze przed wieczorem będzie kapitan Horacjusz w więzieniu, gdyż spodziewając się, że pan cofnął skargę, opuścił prawdopodobnie swoją kryjówkę, której śladu nie mogliśmy odnaleźć. Jak tylko ten heretyk będzie w więzieniu, a Dolores opuści Paryż, zobaczysz pan jak ten pan Apetyt do pana przybędzie, a przy takiej zręczności, w czem panu dopomogę, jeżeli okaże się potrzeba, będziesz go pan miał w swojej mocy, i może z nim pan postępować podług upodobania.
— Drogi Abbé, jesteś moim zbawcą — zawołał z rozpromienionem obliczem kanonik, powstając. — Jesteś bardzo sprytny, o czem mi już powiedział Ojciec Benoit w Kadyksie. Śpieszmy, śpieszmy! poddaję się na oślep twemu kierownictwu. Wszystko mi mówi, że rada twoja jest bardzo dobra i że przez nią ten, który wobec mnie jest aniołem czy demonem, na zawsze będzie w mojej mocy.
— Chodźmy więc, mój drogi Don Diego — mówił Abbé, chwytając śpiesznie za kapelusz i ciągnąc za sobą kanonika.
W chwili, gdy Abbé otwierał drzwi salonu, zoczył doktora Gasterini, który z zaufaniem bez zameldowania wchodził do pokoju tego świątobliwego męża.
Abbé chciał właśnie przemówić do doktora, kiedy głośny krzyk kanonika zmusił go na tegoż spojrzeć. Don Diego był blady i zupełnie bezsilny. Wyraz jego twarzy wyrażał zdumienie, powątpiewanie, przestrach i nadzieję. Nareszcie odezwał się do księdza Ledoux, który nie mógł pojąć tego nagłego wzruszenia, i drżącym głosem, wskazując na doktora:
— To on... ten... ten...
Don Diego nie był w stanie więcej przemówić, upadając jak gromem rażony na fotel.
— Do djabla, kanonik tutaj! — mówił doktór Gasterini do siebie. — Przeklęte spotkanie.
Widząc zemdlałego kanonika, mówił Abbé Ledoux do doktora:
— Zdaje mi się, że kanonik naprawdę zasłabł. Co mu może być? przychodzi pan, doktorze w samą porę. Tu są krople orzeźwiające, spróbujemy dać mu je powąchać.
Zaledwie przytknięto flaszeczkę pod szerokie dziurki nosa zemdlałego, kanonik kichnął; a przychodząc powoli do siebie, rzekł do doktora tonem raczej serdecznym, niż gniewnym:
— Ach, okrutniku!
— Okrutny? — powtórzył Abbé zdumiony. — Dlaczego nazywasz pana doktora okrutnym?
—Tak — mówił doktór już zupełnie uspokojony — jakie to okrucieństwo ma mi pan do zarzucenia?
— Jeszcze się o to pytasz, niewdzięczniku? — mruczał kanonik. — Pytasz się?
— Jakto, pan mówisz do doktora ty, i nazywasz go niewdzięcznikiem?
— Doktora? — pytał kanonik. — Jakiego doktora?
— Mego przyjaciela, z którym pan rozmawia, mego przyjaciela, doktora Gasterini — odpowiedział Abbé.
— On! — zawołał kanonik, nagle powstając. — Ja panu powiadam, że to jest mój kusiciel!
— Do djabła! wszędzie go widzi! — wołał niecierpliwie Abbé. — Powtarzam panu, że to jest mój przyjaciel, doktór Gasterini.
— A ja powtarzam — wołał Don Diego — że to jest ten wielki gastronom, o którym opowiadałem.
— Doktorze — mówił Abbé żywo — na Boga chciej wyjaśnić to nieporozumienie.
— Tu nie ma żadnego nieporozumienia, mój drogi Abbé.
— Jakto?
— Pan kanonik mówi prawdę — odpowiedział doktór Gasterini. — Przedwczoraj miałem zaszczyt u niego gotować, gdyż, aby być godnym przydomku smakosza, trzeba umieć uprawiać sztukę kulinarną.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.