Słońce zachodzi...

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Fryderyk Nietzsche
Tytuł Słońce zachodzi...
Pochodzenie Poezje, cykl Z poezyj Fryderyka Nietzschego
Wydawca Księgarnia H. Altenberga
Data wyd. 1908
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Jerzy Żuławski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
SŁOŃCE ZACHODZI...
I.

Nie długo pragnąć ci już,
o serce me!
Obietnic pełen jest wiew,
co z ust nieznanych skądś dolata mnie:
— nadchodzi wielki chłód....

Moje słońce paliło mi głowę w południe:
dzięki wam, iż przychodzicie,
o, wichry wy nagłe,
o, chłodne duchy odwieczerza!

W powietrzu świeży dreszcz...
Czyż nie pogląda
uwodzicielka
noc w moje oczy?...
Bądź silne, me dzielne serce,
nie pytaj: Przecz?


II.

Dniu mego życia!
zachodzi słońce.
Lustrzana toń się
już wyzłaca —
i ciepłem tchnie głaz —
tu snadź w południe
spoczęło szczęście na krótki sen?
W zielonych błyskach
gra szczęściem jeszcze przepaści tej głąb.

Dniu mego życia!
zapada wieczór!
Twe oko płonie
już i zgasa,
już lecą twych ros
rzęsiste płacze,
już spływa cicho na białe morza
twej miłości purpura,
twa ostatnia, nierychła szczęśliwość.


III.

Złota pogodo ma, przyjdź!
ty, coś śmierci
przedsmakiem najsłodszym, tajemnym!
— Czyż bym za szybko miał biec?
Dziś dopiero, gdym znużon już,
ócz twych wzrok mnie dogania,
szczęście twe mnie dogania.

Wokół igraszka li fal.
Dawne trudy
padają w błękitną niepamięć,
leniwie stoi ma łódź.
Dróg burzliwych rzuciłem szlak,
tonie żądza, nadzieja —
cisza w duszy, na morzu.

O, siódma samotności!
Ni mi kiedy
była tak blizka słodka ufność,

ni blask słońca tak żarki.
— Nie płoniż się jeszcze mych szczytów lód?
Srebrne, lekkie jak ryba,
wypływa teraz me czółno...




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Fryderyk Nietzsche i tłumacza: Jerzy Żuławski.