Słońce szatana/Wrogowie rodzaju ludzkiego

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ignacy Charszewski
Tytuł Słońce szatana
Wydawca Neuman & Tomaszewski Zakłady Graficzne we Włocławku
Data wyd. 1932
Druk Neuman & Tomaszewski Zakłady Graficzne we Włocławku
Miejsce wyd. Włocławek
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


WROGOWIE RODZAJU LUDZKIEGO



Chrystus zapowiedział, że imię Jego wyznawców będzie wyrzucane ze społeczeństw, jakoby złe. Wyrzucali je, rzeczywiście, poganie starzy, wyrzucają poganie nowi. Imię chrześcijan jest złe dla pogan wszystkich czasów, no i, rozumie się, dla żydów. Ci, odkąd zdradzili ideę mesjanizmu, zamiast, jak przedtem, z pogany wojować, żarliwie pracują nad spoganieniem społeczeństw chrześcijańskich, aby wspólnemi siły wyrzucić to „złe“ imię z globu ziemskiego ze szczętem.
Może trochę dziwić, że poganie nowocześni poniekąd sympatyzują z chrześcijaństwem pierwotnem przeciw cezarom, skoro sami czynią to samo, co oni, lub do tego samego dążą. Tłumaczy się to jednakże łatwo tem, że Kościołowi wolność nie służy. Służy na zdrowie wszystkim, jemu jednemu tylko — nie. W atmosferze wolności on zaraz wyrodnieje.
Żeby to okazać, dość wyjechać z muzealną, wielokrotnie zdemontowaną w jej fanatycznem przedstawieniu liberalnem, armatą inkwizycji, zwłaszcza hiszpańskiej. Co z tego, że muzealna? To tylko dzięki kontrinkwizycjom liberalnym, radykalnym, socjalistycznym, bolszewickim, wolnomyślnym, wogóle żydomasońskim. Ponieważ jest torturowany, sam torturować nie może. Niechby tylko jednak wszechwładzę odzyskał! W kozi róg zapędziłby Meksyk i bolszewję. Są w nim rekordowe możliwości prześladowcze względem głosicieli haseł wolności, równości, braterstwa, urzeczywistnianych przez nich, gdzie tylko mogą, z anielską dobrocią i raj ziemski dających w wyniku.
Barbarzyńska surowość natur średniowiecznych? Jezuityzm! Średniowiecze powinno było być wiekiem 20-ym, który stanął na wyżynach miłości... w wojnie światowej, w rewolucji bolszewickiej, w stosunkach dyplomatycznych Zachodu z sowieckimi satanicznymi zbirami, dla miłych, choć tak zawodnych, zysków handlowych, zamiast barbarzyńskiej, średniowiecznej krucjaty.
Właściwie, to należy mówić nie o zwyrodnieniu Kościoła wskutek wolności, lecz o jego złości zasadniczej, która się tylko, dzięki kontrinkwizycji, dawniej cezarjańskiej, dziś demokratycznej, nie mogła lub nie może ujawnić. Wszak bowiem samo Pismo zawiera naukę nienawiści bliźniego, uzasadniającą tortury inkwizycyjne. Podobnie i pisma Ojców Kościoła.
Autor zasypuje nas siekańcem skandalicznych rzeczywiście cytat. Przytoczymy z nich kilka na próbę, pomijając te, których przytoczenie przez autora świadczy jedynie o nieuznawaniu przezeń dobrej nienawiści zła, kiedy to zło określa nasza wiara. Jedno tylko zauważmy pierwej.
Autor przyznaje, że w Piśmie Z. N. są także i teksty charytatywne, lecz unicestwia ich wartość, dowodząc, że nie są one żadną nowością. Już na długo przed Chrystusem głosili miłość bliźniego Platon i „Kon-Fu-Tse“ (właściwie Khung Fu-Tse — Konfucjusz).
Niby tak. Tylko że mędrzec grecki jakoś tam godził miłość bliźniego z niewolnictwem, niestety, od pogaństwa nieodłącznem. Słuszne zresztą jest oburzenie autora przeciw św. Pawłowi, że zalecał niewolnikom posłuszeństwo względem panów. Chociaż bowiem, dzięki jego metodzie, sami panowie wyzwalali niewolników dobrowolnie, jednak była to metoda hodowania ducha niewolnictwa, o ileż niższa od metody walkoklasowej, wszczepiającej w duszę robotnika poczucie, że jest panem, a pogardę dla panów. Dzięki temu walka klasowa trwa bez końca, a robotnik rozpala się w niej do czerwoności, tak, że przed tym czerwonym panem drży ród burżujów.
Co do mędrca chińskiego, to naukę jego moralną podziwiali jezuici, tak dalece, iż przypuszczali, że zaczerpnął ją on z Objawienia St. Z. Ale samo już to przypuszczenie stwierdza, że się on nie wzniósł ponad St. Z. W rzeczywistości zaś — nawet doń nie dorósł. Jego nauka moralna jest czysto naturalistyczna. Ideałem jej nie jest, jak w St. Z., człowiek święty, lecz tylko człowiek po ziemsku szlachetny. Brak też boskiego autorytetu sprawił, że dzieło reformatorskie Konfucjusza stoczyło się na niziny bałwochwalstwa i pustych form obrzędowych — z powrotem.
Są to wszakże okoliczności tak małej wagi, że nawet nie warto o nich mówić; toteż i autor o nich milczy. Natomiast warto podkreślić, że szczytem nauki ewangelicznej jest: „Kochaj bliźniego, jak siebie samego. Ponadto niema wyższego przykazania“.
Słowem, tam się przesadziło, tu niedosadziło, — i cudownie nastąpiło zrównanie Chrystusa z Platonem i Konfucjuszem. Czego się niedosadziło? Nic, taki sobie drobiazg. Chrystus właściwie powiedział: „Będziesz miłował Pana Boga swego ze wszystkiego serca swego i... Toć jest największe i pierwsze przykazanie. A wtóre podobne jest temu: będziesz miłował bliźniego swego, jak...“
Ale bo i poco tu miłość jakiegoś Boga? Niech sobie drwi karzeł Mickiewicz:

„Mówisz: niech sobie ludzie nie kochają Boga,
Byle im była cnota i ojczyzna droga!
Głupiec mówi: niech sobie źródło wyschnie w górach,
Byleby mi płynęła woda w miejskich rurach!“

Bóg jest niczem, a z niczego nic nigdy wypłynąć nie może. Odcinając prawo miłości bliźniego od prawa miłości Boga, autor odciął je raczej od źródła nienawiści, jakiem jest sama idea Boga. Za to dał im źródło prawdziwe, t. j. przepełnione wolną miłością serce bezbożnickie, wysterylizowane z wrażych rodzajowi ludzkiemu zarazków teistycznych. Miłość bliźniego została przez to wywyższona: zajęła miejsce miłości Boga.
Słowem, autor nie tylko nie sfałszował chrześcijańskiego prawa miłości, ale je raczej, na korzyść chrystjanizmu, poprawił. Ale, chociaż i tak poprawione, cóż ono znaczy wobec tekstów, owemu przeciwnych, wręcz nakazujących nienawiść? Resztki włosów, jeżeli jeszcze je ma choć na potylicy (podobizna autora na czele jego książki imponuje okazałym łychem), jeżą się autorowi, kiedy przytacza:
„Paweł ap.: „Bez przelewu krwi niema odpuszczenia“. Piotr ap.: „Jeżeli nieprzyjaciel twój łaknie, nakarm go, jeżeli pragnie, napój go, bo to czyniąc, węgle rozpalone zgarniasz na głowę jego“. Jan ew.: „Jeżeli do domu waszego wchodzi, który nie wyznaje Chrystusa, nie przyjmujcie go w próg“.
A z Ojców, np. Augustyn: „wierzyć możemy bez miłości“.
Wystarczy. Rozważmy te teksty pokolei.
W pierwszym św. Paweł (do Żydów, 9.22) mówi o usprawiedliwieniu zakonnem, czysto legalnem, przez krew żertw, składanych Bogu w świątyni jerozolimskiej, którym następnie, jako figurycznym tylko, przeciwstawia, jedynie skuteczną, Ofiarę Z. N. Tymczasem autor, bez żadnego względu na kontekst, bierze ów tekst absolutnie, zatruwa go jadem tendencji antychrystycznej, czyni zeń nakaz w duchu Torquemady i, tak spreparowany, wkłada w usta twórcy najwspanialszego hymnu miłości bratniej, jaki kiedykolwiek wyśpiewała dusza ludzka! (I do Kor. 13).
Bunt przeciw Bogu niewątpliwie zasługuje na karę śmierci. Nieskończona jednak Miłość — na przebłaganie sprawiedliwego Gniewu obmyśliła Ofiarę zastępczą z Najniewinniejszej Krwi Baranka Bożego, którą, do chwili dokonania jej, wyobrażały w St. Z. ofiary z bydląt, osobliwie — paschalnego baranka bez zmazy. I w tem jest wyższość nawet St. Z. nad pogaństwem, składającem ofiary z ludzi, jak zwłaszcza Molochowi — z dzieci. Podjerozolimską dolinę Geennom, na której zarażeni kultem molochicznym żydzi składali Molochowi takie ofiary, wierni Bogu rodacy ich przezwali Tophet — Obrzydzenie; później sama nazwa tej doliny stała się symbolem piekła; my dziś samo piekło zowiemy wprost gehenną.
Ale płaski Diderot osądził, że żaden dobry ojciec nie oddałby, za przykładem Boga Ojca, swego syna na śmierć za... ukochaną ludzkość. A nasz twórca nowej religji, którą sam zowie religją miłości, uważa już Boga za Molocha, żądającego niewinnej krwi... heretyków i bezbożników. Postęp!
Drugi z kolei tekst należy nie do Piotra, lecz również do Pawła (do Rzym. 12. 20). Ten jest jasny sam w sobie. Jednak i w tej jasnej nauce płacenia dobrem za złe autor dopatrzył się nauki zemsty. Aha! — łapie Apostoła Narodów za jego obrazowe słowa. — „Rozpalone węgle!“ Nieprzyjacielowi, zawstydzonemu pozorną dobrocią przeciwnika, krew buchnie do głowy i rozpali ją, jakbyś na nią nagarnął węgli gorejących. Co za wyrafinowana mściwość! Nie dziw, że autorowi krew oburzenia bucha do głowy. Jak można tak torturować człowieka? Lepiej się już mścić po staremu, szczerze, za przykładem bogów, dla których zemsta jest rozkoszą. Przez to pozwala się i przeciwnikowi użyć boskiej rozkoszy zemsty, zamiast pozwalać sobie sypać gorejące węgle na głowę, szczególnie kiedy głowa łysa. Zemsta na zemstę, na zemstę zemsta — bez końca, — bogowie! Morze rozkoszy!
Tekst trzeci (List św. Jana, w. 10) został przez autora sfałszowany. U Wujka brzmi on tak: „Jeśli kto przychodzi do was, a tej (Chrystusowej) nauki nie przynosi, nie przyjmujcie go do domu“.
Rzecz jasna, że nie chodzi tu o stosunki chrześcijan z poganami. Wobec ówczesnego stanu pomieszania chrześcijan z poganami, — jak stwierdza św. Paweł, — trzeba byłoby „wyjść ze świata“, gdyby chcieć owych stosunków uniknąć. Chodzi tu o zabezpieczenie wiernych od łazików, obnoszących nauki heretyckie. Że się to wolnym duchom nie podoba, pojmujemy. Ale i my chcemy być wolni.
Wreszcie św. Augustyn, w oskarżonych przez autora słowach, występuje przeciw chrześcijanom, którzy wierzą, a nie miłują. Stwierdza on możliwość zjawiska wiary bez miłości, lecz je gani, w myśl św. Pawła; „Chociażbym miał wszystką wiarę, tak, iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, nicem nie jest!“ Autor zaś zrozumiał Augustyna tak, jakgdyby on uczył, że wierzyć bez miłości jest obowiązkiem, a przynajmniej rzeczą godziwą. Jego, który powiedział, że kocha dusze rozumne nawet w zbójcach. Jego, którego protestant Leibnitz podziwiał, jako męża wielkiego i zdumiewającego genjuszu: „vir sane magnus et stupendi ingenii“, gdy myśl, przypisana mu przez autora, jest godna matołka.
A przecież w pismach biskupa z Hippony jest coś, co się doskonale nadaje do zrobienia wolnomyślnego skandalu. Powiedział on: „Miłujcie nieprzyjacioły, zabijajcie błędy!“ Zabijać błędy? Toć najstraszniejsza zbrodnia przeciw wolnej myśli! Niema żadnych błędów, gdyż niema żadnych prawdziwych dogmatów, godnych wiary rozsądnego człowieka. Istnieją tylko urojenia dogmatyczne, w imię których zwalcza się najświętsze prawo wolności myślenia.
Cóż to za zbrodnicze urojenie o jakiejś mistycznej śmierci, które podyktowało Augustynowi takie straszne słowa: „Quae est enim pejor mors animae quam libertas erroris?“ „Jakaż jest gorsza śmierć duszy nad wolność błędu?“ Najcudniejsze owoce wolnej myśli, w następstwie tego urojenia, traktuje się jakby jaką dżumę, cholerę, tyfus, ospę, przeciw której należy urządzać krucjaty! Pardon! Nantejskie „noyades“ Carriera.
A gdyby błędy istniały rzeczywiście, to jakże to je zabijać bez krzywdzenia człowieka? Przecież one nie latają, po platońsku, w powietrzu, lecz żyją w człowieku. Więc zabijać błądzących? Więzić ich i torturować?
Co za barbarzyństwo! Podobne do tego, jakie popełnia rzeźnik ciała ludzkiego, zwany chirurgiem, kiedy kraje żywe ciało pacjenta. Bohater powieści „Im Westen nichts Neues“ słusznie się zamachnął, by wyrżnąć swego oprawcę w okulary. Żałować też trzeba, że zamach jego został udaremniony przez współoprawcę w osobie t. zw. sanitarjusza i że bohater, zagrożony kaftanem bezpieczeństwa, się ukorzył.
Tu widzi się w pełni grozę dogmatu!
Słowem, rzecz dowiedziona: ślepowiercy to wrogowie rodzaju ludzkiego, których należy wytępić. „Ecrasez l’infâme!“



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ignacy Charszewski.