Słońce szatana/Religja rozsądku poza rozsądkiem

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ignacy Charszewski
Tytuł Słońce szatana
Wydawca Neuman & Tomaszewski Zakłady Graficzne we Włocławku
Data wyd. 1932
Druk Neuman & Tomaszewski Zakłady Graficzne we Włocławku
Miejsce wyd. Włocławek
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


RELIGJA ROZSĄDKU POZA ROZSĄDKIEM



Zapowiadając miljony religij, — zapowiedź nie nowa! — jako owoc wolności religjotwórczej, autor ogłasza religję własną i wzywa duchy pobratymcze do jej apostołowania. Jakże to? Więc narzucanie, za przykładem „samowolnego boga“? Co robić atoli! Zakute w dogmat ateizmu, jednym i tym samym stemplem jego nacechowane, miljony religij musiałyby być bliźniaczo do siebie podobne. Mniejsza więc o to. Przypuśćmy, że autor daje szablon, i przyjrzyjmy się mu.
Jeżeli religja, chociażby fałszywa, ma być religją, to odrzucony kult Stwórcy musi być zastąpiony kultem stworzenia, awansowanego na boga. Bez pojęcia Bóstwa nie może być ani mowy o religji, gdyż, jak sam słoworód tego wyrazu wskazuje, religja to związek człowieka z Bóstwem, a przynajmniej z czemś, za Bóstwo poczytanem.
Autor chce mieć koniecznie religję, jużto jako postulat natury ludzkiej, jużto jako postulat życia społecznego. Zjawia się przeto „prawdziwy Bóg Wszechświat“, a, jako jego „współczynnik“, — „tkwiący w nim bezpośrednio człowiek, jednostkowo zindywidualizowany Bóg Wszechświat“ — „deus minor“ scholastyków, ubóstwiony mikrokosm (mały świat) Greków.
Lecz oto szkopuł! Aspiracje religijne autora każą mu uznać we wszechświecie „prawdziwego Boga“, i to z taką mocą, że nietylko zowie go bogiem prawdziwym i wielkim, ale i zaszczyca go pisownią wielkogłoskową, oraz otacza nimbem mistycznym, jako emanacją własnej religijnej duszy. Z drugiej strony atoli, jego poczucie naukowo-przyrodnicze nie pozwala mu uznać w materjalnym wszechświecie boga osobowego, świadomego siebie i mającego swoją boską wolę. Uznać go takim byłoby to powrócić do idei „samowolnego boga“, pod inną tylko formą, i to bałwochwalczą, na co nie pozwala znowu „prawdziwy“ ateizm. Słowo „bóg“ wogóle to słowo puste, musi więc pustem pozostać także i w zastosowaniu do wszechświata. Więc wszechświat nie jest bogiem osobowym. Jestto bóg ślepy i głuchy, który nie ma ni oczu, ni uszu, bodaj na pokaz, jak mają zwykłe bałwany. Stąd i modlitwa do niego — stwierdza melancholijnie autor — daremna. By go ocknąć, nie pomogłyby nawet strzały armatnie, nie tylko, zżute w ustach, kulki papierowe, jakiemi buddyści plują w posąg Buddy. Okrutnie twardy, — jest on „absolutnie nieustępliwy w skutkach przyczyny i nie ulegnie modlitwie“. Czyli, sam jest skutkiem bez przyczyny oraz ślepem i okrutnem prawem bez prawodawcy, a mimoto — wielkim i prawdziwym „Bogiem“.[1]
Jak widzimy, są to przeciwieństwa nie do pogodzenia. Należałoby wybrać jedno z dwojga: albo religję „Boga-Wszechświata“, albo wogóle o żadnej religji nie majaczyć. Autorowi wszakże ten majak religijny jest potrzebny, zatem go podtrzymuje razem z przyrodniczem jego przeczeniem, nie troszcząc się zgoła o ich pogodzenie, zamykając oczy na rzucającą się w nie sprzeczność. I snuje religję swą dalej.
W małym bogu człowieku, rozumianym przez autora, rzecz prosta, bynajmniej nie w sensie scholastycznym, jako uosobione podobieństwo Boga, — wielki bóg wszechświat nie tylko się streszcza, ale i dochodzi do świadomości. Zapłodniony przezeń rozum ludzki rodzi swoistą teologję kosmiczną, która się zowie Oświatą, a która nie jest niczem innem, jak tylko wiedzą o wszechświecie, lecz prześwietloną „prawdziwym“ ateizmem. Tak prześwietlona wiedza to dopiero światłość, która ma, zamiast Światłości Chrystusowej, oświecać wszelkiego człowieka, na ten świat przychodzącego, — wszelką duszę, jak słońce fizyczne oświeca wszelkie ciało.
„Niema złej lub dobrej oświaty“. Istnieje jedynie oświata i ciemnota. „W środowisku niezmienności dogmatu niema oświaty“. Jest ona wyłącznie w środowisku ateizmu, który wprawdzie, w istocie swojej, jest także niezmienny, lecz zato zmienny kameleonowo w swoich miljonowych emanacjach religijnych, zawsze prawdziwych, chociażby między sobą niezgodnych, bo szczerych.
Zkolei oświata ateistyczna rodzi prawdziwą, oświeconą moralność. Oświecony ateista tworzy ją również sam sobie, jak i religję. Oczywiście, nie żałuje sobie rozkosznych więzów moralnych, ale, że czyni to z własnej woli, zatem zachowuje swą wolność. Tu z całą oczywistością okazuje się niewolniczość ślepowierców, noszących „obrożę“ okrutnego Boga. Jeżeli przyjmują ją oni i noszą dobrowolnie, to tylko dowód tem większego ich służalstwa i upodlenia.
Tak, w zarysach, przedstawia się religja wiarygodności, godna rozsądnego człowieka, czyli, mówiąc krótko, religja rozsądku, a — jak chce autor — „Boga Rozsądku“.
Mówiąc naprawdę rozsądnie, skoro słowo bóg to słowo puste, tedy i religja z pustym bogiem jest pusta. A że z pustego nie naleje nawet i wolnomyślny Salomon, przeto pustym sobiebogiem i samoprawodawcą jest i wyznawca takiej religji.
Rzeczywistą, posiadającą właściwe składniki, a z ducha arystokratyczną religją jest stworzona przez Comte’a religja Ludzkości. Również religją — z ducha demokratyczną — jest socjalizm, czy komunizm. Tu i tam bowiem się dogmatyzuje i około określonych jąder dogmatycznych mistycyzuje.
U Comte’a istotą najwyższą jest Ludzkość, zorganizowana hierarchicznie, z wielkimi ludźmi na czele, w których boskość tej istoty przejawia się najpełniej („nos dieux sont les grands hommes“), wyłączająca jednak pasorzytów ludzkich (więc chyba cały naród żydowski!), a zato włączająca pożyteczne zwierzęta. Religja ta odpowiada, mniej więcej, starożytnej herolatrji, kultowi bohaterów, i jest najwyższą formą politeistyczną.
W socjaliźmie do znaczenia bożyszcza urasta proletarjat, toteż dokoła niego tańczy z nabożeństwem demagogja i pali mu kadzidła. Zwykły to wprawdzie bałwan z długiemi uszami i cielęcemi oczami; staje się on wszelako niesamowicie groźnym, kiedy w jego próżnię wchodzi szatan dyktatury bez Boga.
Natomiast religja bez dogmatu jest poza logiką, jest fikcją.
Na szczęście, religja Rozsądku w rzeczywistości dogmat posiada. Twierdzenie jej twórcy o pustości słowa „bóg“ jest tylko, istotnie pustym, frazesem; jest podstępnym ogólnikiem, mającym zamaskować tezę istotną o pustości słowa „Bóg“ przez Be wielkie — w naszem jego zrozumieniu. Natomiast nie jest czczym tylko frazesem „Wielki Bóg Wszechświat“ w ustach autora. Toteż, zgodnie z logiką, wymagającą dogmatu, jako istotnego składnika religji oraz jako podstawy i tworzywa moralności, autor wysnuwa swoją etykę ze swego „Boga Wszechświata“.
Cóż to jednak za bóstwo, do którego modły są daremne? Są one daremne wobec wszelkich bóstw fałszywych, lecz wiara ich wyznawców pozwala im do nich się modlić; autor zaś zgóry modlitwę do swego bóstwa wyłącza. Jest to z jego strony bardzo rozsądne; wszakże jego religja rozsądku znajduje się z tego powodu poza rozsądkiem.





  1. Trzeba tu zauważyć, że bałwan autora nie tylko nie ulega modlitwie, by swoje rzekomo prawa zawieszać, ale jej także nigdy nie przewidział, by te prawa na jej spełnienie zgóry nastawić, a tym sposobem wysłuchiwać jej drogą naturalną. Jak ten bałwan — modlitwy, tak jego twórca nie przewidział możliwości wysłuchiwania jej tą drogą. Dla niego każde wysłuchanie modlitwy musiałoby być cudowne, przeto ją odrzuca.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ignacy Charszewski.