Słońce szatana/Najmoralniejsi pod słońcem

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ignacy Charszewski
Tytuł Słońce szatana
Wydawca Neuman & Tomaszewski Zakłady Graficzne we Włocławku
Data wyd. 1932
Druk Neuman & Tomaszewski Zakłady Graficzne we Włocławku
Miejsce wyd. Włocławek
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


NAJMORALNIEJSI POD SŁOŃCEM



Świat ślepowierczy oskarża ateistów o szerzenie demoralizacji. Dziwnym zbiegiem okoliczności, zdaje się to potwierdzać fakt, iż gdziekolwiek się pokażą i zaczną ludzi umoralniać, tam zaraz moralność upada i, jak muchomory po deszczu, mnożą się zbrodnie. Sam djabeł widocznie psuje im robotę. Ale przynajmniej oni osobiście są najmoralniejszymi ludźmi pod słońcem.
Na dowód tego autor przytacza „świeżo ogłoszoną statystykę kryminalną Niemiec“. („Świeżo“ — to znaczy zapewne w r. 1929, w którym wyszła książka „Bóg Rozsądek“; tem pewniej, że tę statystyką, lubo dla niego tak ważną, autor podał w dopisku, 425.) Oto ona:

Na 100.000  katolików wypadło  416  przestępstw
protestantów  „ 318
żydów 212
bezwyzn. ateistów 084

Wymarzone dla bezbożników cyfry! Rzekłbyś, sam Belzebub je układał. Nie mam możności ich sprawdzić, mam zaś powody do powątpiewania o ich wiarogodności. Gdyby były prawdziwe, nie omieszkałaby ich otrąbić prasa żydobezwyznaniowa całego świata i wybuchłaby dokoła nich burza polemiczna. Przypuśćmy jednak, że one są autentyczne. W pewnych warunkach jest to nawet możliwe. Postarajmy się je zatem prześwietlić.
Statystyka niemiecka — to znaczy statystyka głównie pruska. W Prusach, tym rekinie wśród szczupaków i płotek Rzeszy, katolicy są upośledzeni politycznie i, wślad za tem, także gospodarczo, wskutek czego najsilniej są wystawieni na pokusy. Wprawdzie konstytucja wajmarska zniosła uprzywilejowanie protestantyzmu, stało się to jednak tymczasem jeszcze tylko na papierze.
Protestantyzm jest rzeczą bardzo złą, lecz o wiele jeszcze gorszą jest jego rozkład. Na jego rozkładającym się trupie rozmnożyły się bakcyle socjalizmu i komunizmu, zwłaszcza po przegranej wojnie. Na skrajnej lewicy Niemcy są zbolszewizowane, na skrajnej prawicy — shittleryzowane, co wychodzi prawie na jedno, skoro „les extrèmes se touchent“. Pośrodku między temi skrajami, bolszewizm i hittleryzm znajduje się w stanie różnoprocentowego rozcieńczenia. Miarą stosunków pod tym względem jest wrześniowe z r. 1930 zwycięstwo wyborcze dzikich hittlerowców, wzrost siły komunistów, utrzymanie się socjalistów, z małym tylko uszczerbkiem, na stanowisku najsilniejszego w Rzeszy stronnictwa.
Sprawdziły się na Niemczech słowa Szyllera z tragedji „Wallenstein“: „Das ist der Fluch der bösen Tat, dass sie fortwährend Böses muss gebären“.
W tych warunkach, także i powojenny katolicyzm niemiecki uległ dewaluacji. Stwierdził to zjazd katolików niemieckich we Wrocławiu, w r. 1929. Na zjeździe tym padły słowa alarmu, że zanosi się na to, iż Kościołowi w Niemczech zostaną się oficerowie bez wojska.[1]
Wielu katolików zostało bezwyznaniowcami, a noszą jeszcze urzędownie markę katolicką, wskutek czego występki ich idą na rachunek katolicki. Jeszcze większa ich liczba to trzciny nadłamane — nadłamane celowo przez propagandę ateistyczną, co sam nasz autor stwierdza w ogólności i z tryumfem ogłasza. Wiadomo zaś, że corruptio optimi pessima. Zepsuty tort jest stokroć wstrętniejszy od zepsutego chleba.
Protestanci, jak i katolicy, podlegają rozkładowym wpływom ateistycznym, i to otyle silniej, oile protestantyzm słabiej ich od nich zabezpiecza. Lecz zato są faktycznie uprzywilejowani politycznie i gospodarczo. Nie bez zasady Dmowski wróży Niemcom upadek polityczny z powodu protestantyzmu.
Żydzi — no, wiadomo! — jak mistrzują w wystawianiu chrześcijan na sztych kryminalny, ukrywaniu zaś samych siebie za ich plecami, w obchodzeniu prawa, w przekupstwie i tym podobnych cnotach talmudycznych.
W Nowym Jorku potrafili usunąć z urzędu naczelnika policji zato, że zbyt głośno mówił o zbyt wysokim procencie przestępstw wśród żydów.
Byłoby nieprawdopodobnym cudem, gdyby etyka talmudyczna, która, jedyna pod słońcem, uprawnia i wręcz nakazuje zbrodnie, o ile się frontem zwraca w stronę akumów, gdyby ta etyka nie wydawała najwyższych na świecie odsetków zbrodniczości wśród swoich wyznawców. Tak antyetycznej etyki nie posiadają nawet zulusi i hotentoci. Toteż najwyższym interesem żydowskim jest nie tylko — z pomocą wszelkich możliwych machinacyj — tuszować przestępstwa żydowskie, lecz, nadto, by jeszcze lepiej się zabezpieczyć, z właściwą tej rasie czelnością, z infernalną zgoła perwersją, ubierać się w płaszcz osobliwej cnotliwości.
Jakich to zaś sprężyn i jakich piekieł świat żydowski nie porusza, kiedy jaka zbrodnia żydowska wyjdzie na jaw i stanie przed kratkami sądowemi, nieśmiertelnym świadkiem drajfusjada, ukoronowana nie tylko pełną rehabilitacją zesłanego na wyspę Djabelską zdrajcy, ale i jego awansem.
A zacieranie dowiedzionych historycznie zbrodni rytualnych, posuwające się aż do oskarżania oskarżycieli, bądź o zabobonną wiarę w nieistniejący rzekomo, krwawy zabobon żydowski, bądź o zbrodnię fałszowania faktów, celem zbrodniczego podjudzania przeciw ludowi wybranemu!! Bej-lisy!
W przeciwieństwie do zewnętrznego, życie wewnętrzne żydów jest względnie niezłe. Bywa ono nawet lepsze od życia chrześcijan, których trzeba dziś ponownie nawracać do chrześcijaństwa. Do żydów, wyjątkowo, nie da się zastosować to, co Tygrys francuski w swych „Blaskach i nędzach zwycięstwa“ powiedział o Niemcach: „Niemiec ogromnie się myli, jeśli sądzi, że zdoła oprzeć życie wewnętrzne swego kraju na zasadach prawości, szafując kłamstwem w stosunkach międzynarodowych“. Żyd posiada sztukę zarażania narodów, a chronienia od zarazy samego siebie. Wieczny Tułacz musi być żywotny i jest żywotny.
Zło żydowskie jest wytwarzane na wywóz i, gdy żydzi są w stosunku do samych siebie zachowawcami, to myśmy, za ich sprawą, postępowi samomarnotrawcy.
Niemniej, także i wewnętrzne życie żydowskie nie jest wolne od przestępstw, lecz żydzi sądzą je sami między sobą i, dzięki temu, uchylają się one od statystyk państwowych.
A bracia syjamscy narodu wybranego — ateiści nasi rodzimi? Zarejestrowani formalnie, jako tacy, stanowią oni elitę intelektualną, tem mniej wystawioną na niebezpieczeństwo spotkania się z kodeksem karnym, że ateizm w republikach nie tylko jest protegowany, ale i sam gra rolę protektora i, oczywiście, proteguje ludzi swoich. Pozatem, także i ci sztuczni żydzi posiadają sztukę chowania końców w wodę i kryminalizowania w rękawiczkach, zabezpieczających od ścigania prawnego z pomocą daktyloskopji moralnej, — tem łatwiej, że rozporządzają wpływami. Jako panowie świata, mogą oni, razem z bezwyznaniowymi żydami, w statystyce kryminalnej stać na, w tym razie zaszczytnem, miejscu najniższem, niżej nawet od masy żydowskiej.
To jedna serja uwag, prześwietlających ciemne same przez się cyfry. Oto druga.
Cyfry są z natury demokratyczne. Kiedy chodzi o kryminał, równają one zbrodnie rekinów giełdowych z kradzieżą głodową, morderstwo premedytowane z zabójstwem afektacyjnem, nożowiectwo (autor pisze po reportersku: „nożownictwo“!) z tak zwaną pyskówką.
A ileż to bąków kryminalnych przebija się przez pajęczynę prawa, gdy muchy w niej więzną! Ciekawą rzeczą byłoby sprawdzić, jakiego to wyznania bywają bąki, a jakiego muchy? Ale bezwyznaniowcy, zasadniczo, nie lubią różnic wyznaniowych...
Dodajmy do tego sprawiedliwość prusko-luterską. Dość przypomnieć morderstwo sądowe, dokonane na Jakubowskim, ułaskawienie zaś następne istotnego mordercy i zarazem fałszywego oskarżyciela ofiary: — Nogensa. Skazano na śmierć niewinnego Polaka-katolika, ułaskawiono zbrodniarza Niemco-lutra, którego zbrodnia woła o pomstę do Boga stokroć głośniej od zbrodni biblijnego Kaina.
A te setki, jeśli nie tysiące, zbrodni przeciwpolskich, puszczanych przez tę „sprawiedliwość“ płazem! Jak w hyperskandalicznym wypadku gdańskim z marynarzem polskim, Jeżykiem! Pokrajany przez hittlerowców i jeszcze skazany przez sąd gdański na więzienie, gdy zbrodniarze uszli bezkarnie!
Dalej. Mnóstwo dzieje się przestępstw, które są przestępstwami jedynie w obliczu etyki chrześcijańskiej, a których nowoczesne kodeksy karne nie przewidują, gdy wobec wolnej myśli uchodzą one za rzecz godziwą i, konsekwentnie, popełniane są z reguły przez jej hołdowników.
Z drugiej strony, istnieją przestępstwa specjalnie katolickie, spełniane w nadmiarze szlachetnego oburzenia na istotne, a tolerowane przez sądy, występki. Należą tu słynne „gwałty“ ks. Betleema w Paryżu i pewnego barona, katolika, na jakiejś stacji kolejowej w Niemczech, wykonane na pupilce wolnej myśli — pornografji.
Osobno podkreślić tu należy rozstrzygnięcia sądowe w Wiedniu, rok 1925, w sprawie Bettauer — Rothstock. „Dr.“ Bettauer, żyd, zalewał stolicę Habsburgów wyuzdaną pornografją, przyczem, z nią w związku, rajfurzył w nierządzie, z jawnym celem zbydlęcenia społeczeństwa chrześcijańskiego. Sąd przysięgłych uwolnił go od winy. Oburzony tym wyrokiem, zapewniającym bezkarność propagandy zgnilizny moralnej, młody wiedeńczyk, Rothstock, zastrzelił bezecnego żyda. No i, naturalnie, sąd uznał go winnym. Winnym zaniedbanego przez sąd sprzątnięcia kanalji. Albowiem duch wolnej myśli ceni wyżej podłe życie fizyczne moralnego truciciela miljonów, niżeli życie moralne tych miljonów, niżeli ich moralność, ostoję bytu społecznego — narodowego i państwowego.
Dodajmy tu jeszcze niecne praktyki, stosowane szczególnie we Francji w okresie ostrego tam kursu księżożerczego, kiedy to premjerzył osławiony wywłoka Combes, przez wolnomyślnych Tartuffów, a polegające na podrzucaniu księżom zbrodni własnych — istotnych, lub tylko inscenizowanych na ich malefis, jak się inscenizuje przedstawienia dla teatrów świetlnych.
W taki to sposób rosną pozycje kryminalne chrześcijan, przedewszystkiem katolików, maleją zaś żydów oraz ich pobratymców z ducha. Osiągane temi drogami wyniki statystyczne, zadające bezczelnie kłam przeciwnemu im bezwzględnie doświadczeniu wszystkich wieków na całym globie ziemskim, przedziwnie odpowiadają konspiracyjnej tendencji wolnej myśli do pogromu chrześcijaństwa na polu moralności przez rzekome wykazanie moralnej bezsiły jego dogmatu, w przeciwieństwie do rzekomych sukcesów ateizmu.
Rekord etyczny bezbożnictwa! Szatańskiej, zaiste, trzeba bezczelności, aby z podobną tezą występować już nie tylko wobec przeszłości, lecz wobec aktualnej olbrzymiej lekcji poglądowej, jaką spółczesnemu światu dają Sowiety, a która tak jaskrawo poświadcza pewnik historjozoficzny o ścisłym związku przyczynowym bezbożnictwa z rozprzężeniem moralnem. 30.000 rocznie samych tylko zarejestrowanych przez sądy sowieckie zbrodni, popełnionych przez nieletnich w wieku od lat 10-u, nie licząc przestępstw płciowych, nieuznawanych tam jako takie! Gdzie jest indziej taka przerażająca statystyka? Ale bo Sowiety pobiły światowy rekord bezbożnictwa!
Oto jego rekord moralny. Jego również zasługą jest upadek moralności wśród innych społeczeństw chrześcijańskich. Zwalanie go na odpowiedzialność dogmatu chrześcijańskiego, napiętego z nadludzką potęgą ku świętości, jest tak oczywistym absurdem, że tylko przypuszczeniem djabelskiej złośliwości jego tendencji można ten sąd ocalić od zarzutu idjotyzmu.
Z powodu skandalu rodzinnego w rodzinie chłopskiej, wiernej Kościołowi, gorszyły się chłopy wyzwoleńce:
— Oto, do czego prowadzi religja! Oto, co wyrabia (nieśmiertelna!) ósemka!
Jak te chłopy sprytnie utrafiły w myśl wolnej myśli! Niemniej na dnie tego sprytu jest absurd, jakoby czwarte przykazanie Dekalogu brzmiało: Bij ojca swego i matkę swoją!
Jedyny pozór słuszności tego sądu stanowi zdarzająca się wyjątkowo cnotliwość ateuszów. Nie chodzi wszakże o to, jak postępują poszczególni ateiści, lecz jak musieliby postępować, gdyby chcieli być logiczni: do czego prze logika bezbożnictwa. Jak z nadużycia rzeczy dobrej nie wynika potępienie tejże, tak z uczciwości niektórych ateuszów nie wynika, że ateizm do niej prowadzi. Zdarza się wyjątkowo ateizm bezinteresowny moralnie, czysto umysłowy. Połączony z wrodzoną osobistą skłonnością do cnoty, przy spółdziałaniu wpływów kultury chrześcijańskiej, taki ateizm może znaleźć się w zgodzie z uczciwością. Ze wstrętem odrzuci on nawet i wolną miłość, jako uświęconą przez wolną myśl prostytucję powszechną. Takim ateistą był Littré, uczeń Comte’a. Zwano go świętym, nie wierzącym w Boga. Świętym, jużcić, bynajmniej nie w znaczeniu nadprzyrodzonem, katolickiem. Ale też on na łożu śmiertelnem przyjął zarówno pierwszy (chrzest), jak i „ostatnie“ sakramenty.
Wszakże masa bezbożnicka zawsze była, jest i do końca świata będzie trzodą Epikura. Ten przecież jest cel ateizmu, ten jego twórczy bodziec: wolność życia obyczajem nierogacizny. Jedynie chrześcijaństwo sprawia, że ta nierogacizna jest zbrojna w rogi szatana. Konieczność walki z chrystjanizmem uduchawia, choć po szatańsku, przynajmniej przywódców trzody epikurejskiej. Zmusza ich do wysiłków umysłowych i moralnych. Ale niechby jej tylko tego wielkiego przeciwnika zabrakło!
Żeby dowieść, że ateizm wiedzie do najwyższej moralności, nie wystarcza wykazanie się jego najniższym odsetkiem kryminalnym. To dopiero miara od zera moralności w dół, miara negatywna. Żeby ocenić popędową siłę etyczną danego credo (non credo wolnej myśli także jest credo!), trzeba sięgnąć wzrokiem ponad owo zero i stwierdzić, jak też wysoko jest ono zdolne rtęć zdolności etycznych swego wyznawcy popędzić.
Na dowód, że ateizm („prawdziwy“!) popędza je najwyżej, autor — z bezgraniczną naiwnością — podaje swoją własną ofiarność na rzecz kultury rolnej wśród włościan, przeciwstawiając ją ich sobkostwu.
Niestety, zbyt łatwo jest być lepszym od wyznawanego przez siebie, nihilistycznego etycznie, ateizmu, zwłaszcza, gdy się ma wyższą kulturę, a gorszym od wymagającego maximum moralności katolicyzmu, gdy, do tego, chodzi o pierwotniaków i to rozwydrzonych propagandą bezwierstwa. Autor jest urodzonym idealistą. Rozsłonecznia nawet ciemności ateistyczne. Ludzie tego typu są zwykle lepsi od zjadaczów chleba, bez względu na wyznanie. Jeżeli, rzecz prosta, z dziedziny etyki usunąć stosunek do Boga. Wreszcie autor ujawnia właściwą prozelitom, no i wskazaną przez rywalizację z chrystjanizmem, dążność do okazania na samym sobie wartości moralnej swego credo. Stąd płynie jego złudzenie, jakoby poziom swego uspołecznienia zawdzięczał ateizmowi.
Ale co znaczy jego przykładzik? Co znaczy choćby sam Littré, mimo nawet że był on wolny od djabelskiej nienawiści Boga, jaką pała autor?
Niech świat ateistyczny — jeśli nie wschodni, to zachodni, wyda Wincentego a Paulo, Jana de la Salle, Jana Bosco, Boduena, a powiemy, że szatan zwyciężył Boga! Lecz szatan materjalizmu może tylko przybierać postać anioła, darzyć idealizmem czysto ziemskim, osiągać nawet pewne powodzenia na polu rywalizacji z Bogiem, rozdymając je sztucznie, a jednocześnie pracując nad zburzeniem moralności chrześcijańskiej, przemilczając najwyższe zasługi cywilizacyjne Kościoła, natomiast go oczerniając, by w końcu to własne swoje dzieło przypisać Kościołowi i samemu Bogu. Kiedy jednakże gdziebądź sam na placu boju zostanie, wówczas — marzycielom ateizmu, zdumionym obrzydliwością spustoszeń moralnych i fizycznych, przezeń sprowadzonych, powie, jak szatan dantejski:

„A tyś myślał, żem ja jest nielogiczny?!“

Oto, rozświecająca sprawę kropa nad ślepem „i“ niemieckich cyfr statystycznych, okazujących nam ateistów, jako najmoralniejszych ludzi pod słońcem.
Tak, tak! Wolna myśl umie operować także i statystyką. W roku 1913, w pewnym departamencie francuskim, którego ludność odznacza się wysoką religijnością, stwierdzono, że w ciągu poprzedzającego ową datę całorocza nie zdarzyło się tam ani jedno przestępstwo. Z tego powodu prasa antyklerykalna oświadczyła, że to bynajmniej nie dowodzi wysokiego poziomu moralnego tej, tak religijnej, ludności, czyli, że procent przestępstw wcale nie jest tego poziomu miernikiem!
Ale owa statystyka niemiecka posiada jeden, bardzo ważny, brak. Domaga się ona gwałtem postawienia na jej czele, z najwyższym odsetkiem kryminalnym, — duchowieństwa. Jeżeli bowiem najniemoralniejsi, według niej, są katolicy, a najmoralniejsi — żydzi i ateiści, to duchowieństwo katolickie, jako przewodnicy swoich wiernych, powinnoby im przecież na drodze do kryminału przodować.
Niestety, w obliczu kodeksów spółczesnych, jakkolwiek liberalnych, kler ten okazuje się jeszcze stanem społecznym najmoralniejszym. Dzięki jednak „Bogu Rozsądkowi“, istnieje już i na Zachodzie dążność do skodyfikowania przestępstw na wzór kodeksu bolszewickiego, tak, aby księża mogli być wreszcie ukazani światu jako najwięksi pod słońcem zbrodniarze; praktyki prokuratorskie à là Krylenko z powodzeniem do tej wspaniałej rewelacji się przyczynią. Tymczasem zaś można śmiało poprzestać na sumiennej, beznamiętnej opinji najcnotliwszych pod słońcem bezbożników, wedle której kler jest „granitową ostoją siedmiu grzechów głównych“ — z powołania.
Natomiast, w tych samych przyszłych kodeksokarnych zwierciadłach moralności bezbożnicy całego świata sprezentują się w całej pełni, mąż w męża, jako święci, albowiem wszystko, co etyka ślepowierska uznaje za zbrodnię, będzie zrehabilitowane i uznane za cnotę.
Zwłaszcza t. zw. bluźnierstwo, za które okrutny Jehowa kazał karać śmiercią. (Choć nawiasowo, zauważyć tu warto, że Rousseau, w swej Umowie Społecznej, skazuje na śmierć wyznawców „jedynie prawdziwej“ religji deistycznej, którzy według niej nie postępują. Tak to się broni tego, co się uważa za prawdę!)
Dzięki „Bogu Rozsądkowi“, lubo paragrafy przeciwbluźniercze pokutują jeszcze w kodeksach, coraz częściej pozostają one martwą literą w zastosowaniu praktycznem. Lecz tego jeszcze niedość. Ten skandal papierowy musi być wyskrobany do czysta, by dać miejsce artykułom, biorącym w należytą obronę świętości bezbożnickie. Słusznie przeto i nasz wielki doktór Synagogi Szatana, — chociaż bluźni bezkarnie, jednak ze świętem oburzeniem napada na paragrafy przeciwbluźniercze obowiązującego dotąd u nas trójkodeksu. Kołaczcie, a będzie wam otworzono!
W projekcie zunifikowanego kodeksu karnego, sporządzonym przez naszą polską Komisję kodyfikacyjną, jeszcze się bierze Boga w obronę przeciw bezbożnikom. Ale wszak nieodrazu Kraków zbudowany. Duży to już postęp w kierunku wolnomyślnym, że projekt, zamiast, jak dotąd, o Bogu w Trójcy jedynym, mówi o Bogu ogólnikowo, równouprawniając przez to Boga chrześcijan z nienawidzącym Chrystusa Jehową talmudu i z wrogim temuż Bogu Allahem. W myśl takiego ujęcia sprawy, bluźnierstwo przeciw Trójcy św. i Chrystusowi byłoby niekaralne, a, przy dobrej woli, jako bluźnierstwo mogłyby być poczytane bodaj nawet słowa Apokalipsy, mianujące żydów „bóżnicą szatańską“ (2. 9), czyli że stalmudyzowany Jehowa jest w istocie szatanem. Przed kilku laty u nas żydzi wytoczyli o to sprawę pewnej gazecie krakowskiej; niestety, stary kodeks austrjacki takich strasznych bluźnierstw nie przewidział.
Znowu, stosownie do 165 art. projektu, znieważenie, np., mateczki Kozłowskiej podlegałoby tej samej karze, co i znieważenie N. Maryi Panny.
Ano, równouprawnienie słuszne! Jeżeli bowiem czelnością było mianowanie mateczki Kozłowskiej, przez głowę kozłowitów, małżonką Chrystusa, to niemniej czelnym okazuje się Kościół, skoro, jak donosi znakomity prof. uniwersytetu warsz., p. Kotarbiński, zmierza on do ogłoszenia dogmatu równości Matki Boskiej z Trójcą świętą!!
Słowem, projekt kodeksu zapowiada wolnej myśli poważne korzyści i daje bezbożnikom nadzieję, że niedaleki jest dzień ich chwały, kiedy zostaną uznani za najmoralniejszych ludzi pod słońcem.


Dopisek pod maszyną. W głośnej książce „Myśl w obcęgach“, tak wybornie samym już tym swoim nagłówkiem chwytającej w obcęgi istotne dążności obcęgowe wolnej myśli, autor tejże, p. Mackiewicz, objawia ciekawe zjawisko moralne życia publicznego w Sowietach, mające ścisły związek z rozważaniami, zawartemi w tym rozdziale.
Oto, wbrew utartym o tem życiu poglądom, p. M. stwierdza wysoki jego poziom moralny, i to nawet na deskach scenicznych, nawet w strojach i tańcach baletnic, — i bierze stąd pochop do moralizowania zgniłego istotnie Zachodu. (W ultrapesymistycznej „Atlantydzie — Europie“ Mereżkowskij przedstawia go jako jedną wielką Sodomę, której wróży los Atlantydy, jakkolwiek nie przez fale oceanu, lecz przez fale wojny i rewolucji światowej.)
Jeżeli tak, jeżeli to nie jest tylko patiomkinada dla cudzoziemców, to jest to moralność na rozkaz, jak podczas wielkorewolucyjnego Teroru we Francji na rozkaz był śmiech, — i świadczyłoby to jedynie o złośliwej dążności ateistycznej do choćby tylko pozornego okazania możliwości i nawet wyższości etyki bez Boga.
W istocie bowiem, jeśli chodzi o moralność płciową, to w Sowietach mogła zniknąć prostytucja jednostkowa i prywatna, ponieważ stała się ona powszechną i publiczną przez ich łżemałżeńskie ustawodawstwo, będące ulegalizowaną wolną miłością.
Zupełnie tak samo jest z moralnością wogóle. Tak było już podczas rewolucji francuskiej. Pisze o tem w swoich Pamiętnikach księżna d’Abrantes, dama dworu z czasów I Cesarstwa:
„Ludzie, pragnący usprawiedliwić tę straszną epokę, powiadają, że w żadnej innej nie było tak małej liczby prywatnych przestępstw kryminalnych. Ależ, wielki Boże! Na cóż miano mordować w cieniu, z narażeniem się na walkę z napadniętym i odpowiedzialność sądową, gdy wszyscy bandyci i zwyrodniałe natury znajdywały ujście dla swych krwiożerczych instynktów w mordach publicznych i nakazanych, za które ich jeszcze nagradzano i honorowano. Rabunki także nie były potrzebne, gdyż dla ujęcia sobie motłochu rozrzucano całemi masami asygnaty, w celu wywoływania lub tłumienia rozruchów.
„Pewnego dnia Danton rzekł do mera miasta Paryża:
„— Potrzeba mi na jutro rozruchów!
„— Niepodobna, obywatelu, nie mam pieniędzy!
„— Masz tu 300.000 franków; myślę, że będzie dosyć.
„Nazajutrz Paryż stał się widownią rozruchów w najlepszym gatunku.“
Tak wspaniała jest zawsze moralność bez Boga!





  1. X. Cieszyński: Roczniki Katol., t. XII. str. 272.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ignacy Charszewski.