Rozpruwacze/XV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rozpruwacze |
Wydawca | Wydawnictwo M. Fruchtmana |
Data wyd. | 1938 |
Druk | P. Brzeziński |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Kilka tygodni upłynęło od czasu, gdy „Klawy Janek“ został aresztowany. Siedział wciąż na Pawiaku, w wąskiej celi, odseparowany od wszystkich. Miał dosyć czasu, by się zastanowić nad swoją przeszłością i przyszłością. przynajmniej najbliższą, którą oceniał jednym słowem: „plajta“.
Szare, wilgotne ściany więzienia, które dzieliły go od świata, dobijały go swą monotonią, i, by nie dostać obłędu, zaczął układać w myśli coraz to inne plany ucieczki.
Kajdany, które mu założono w chwili aresztowania, wpijały się w jego ciało, sprawiając fizyczny ból. Zębami by je przegryzł, gdyby nie grube ściany ze zdradzieckim „okiem“ we drzwiach“, które śledzi go na każdym kroku. Z kajdanami dałby jeszcze radę, ale z okratowaniem w okienku było daleko trudniej.
Przez cały dzień kroczył po swojej celi tam i z powrotem, nie zważając na brzęk łańcuchów, który towarzyszył każdemu jego ruchowi. Wciąż myślał o Anieli. Gdyby nie ona zrezygnowałby wogóle z ucieczki i poddał się losowi.
Wielokrotnie wdrapywał się na stolik, by choć okiem rzucić na „tamtą stronę“ i przekonać się, czy świat jeszcze istnieje i czy ludzie na ziemi jeszcze żyją. A jasność dnia na wolności przekłuwała mu wzrok, który przywykł już do ciemnicy więziennej. Za każdym razem, gdy w oko wpadało mu światło dzienne, staczał się rozwścieczony ze stolika na podłogę kamienną i tłukł głową o wilgotne mury celi. Któż zna bezsilne miotanie się więźnia w czterech ścianach celi, kiedy serce rwie się do wolności, do ukochanej, a tęsknota doprowadzić może do szału?
Ale oto wzrok jego dostaje się w sieci pająka, który w kącie celi przędzie pajęczynę, trzymając pewnie zdobycz — muchę. A muszka konwulsyjnie rzuca się w misternej sieci, wymachując skrzydełkami i brzęcząc rozpaczliwie, jakby błagała postronnego widza o pomoc. Złość ogarnęła teraz „Klawego Janka“. Rozgląda się dokoła, szukając oczyma czegoś twardego, by mógł nim dosięgnąć sufitu i tuczącego się krzywdą słabszego pająka. „Klawy Janek“ podrzuca w górę czapkę, do której przylega natychmiast pajęczyna. Mucha jest ocalona, a pająk krwiożerczy — w ręku Janka.
Klawy Janek przyjrzał się nie bez uczucia słodkiej zemsty pająkowi, który w jego oczach urastał do potęgi agenta policyjnego — tego samego, który go w swoje sieci dostał i do celi zaprowadził. Z uśmiechem na ustach, skrzywionych z bólu, Janek myślał nad tym, jaką śmierć zadać pająkowi. Mówił przy tym na głos:
„O, teraz już nie wydostaniesz się z moich rąk!... Jakie ci zadać tortury, by oduczyć od nastawiania zdradzieckich sieci i wtrącania ofiar do więzienia?!...
Oczy jego nabiegły krwią. Ale to wszystko trwało zaledwie minutę. Po chwili wybuchł histerycznie głupawym śmiechem:
„Co się ze mną dzieje? Jakże idiotycznie i śmiesznie zarazem wygląda moje bohaterstwo wobec pająka? Nerwy moje są nadszarpnięte!...“
Rzuca pająka o ziemię i zaczyna swój bieg dokoła czterech ścian celi. A myśli ponownie krążą dokoła Anieli.
I niewiadomo jak to się dzieje, przed jego oczyma wyłaniają się powabne kształty ukochanej, a namiętności targają jego zmysłami do bolesnego wyczerpania, Z zadziwiającą samoudręką przypomina sobie teraz najdrobniejsze szczegóły owego wieczoru, kiedy znalazł się z nią we dwoje, w numerze hotelowym. Słyszał teraz wyraźnie jej głos, jak błagała, by zostawił ją w spokoju… Wpija się palcami we własną skórę. Rwie sobie włosy z głowy. Czemu nie porwał jej w objęcia i nie nasycił zewu krwi, która nigdy już nie zazna spokoju...
Błędny wzrok spoczywa przez chwilę na zakratowanym oknie. I, niby ostra strzała, przeszywa jego mózg okrutna myśl:
— Daremny krzyk twej duszy... Już nie ujrzysz Anieli... Ona już należy do innego!...
Milczą mury jego grobu za życia. Różne napisy na ścianach, poczynione przez jego poprzedników, sprawiają na Janku wrażenie napisów, umieszczonych na nagrobkach i pomnikach. Wzrok jego błądzi po ścianach grobu, gdy wtem drzwi celi się rozwierają.
Zgrzyt przekręcanego w zamku klucza przywraca mu przytomność umysłu. Przez sekundę spogląda na zielonkawy mundur surowego klucznika.
Ich spojrzenia krzyżują się. Zdaje sobie sprawę, te drzwi nie zostały otworzone, by zwrócić mu wolność.
— Dlaczego nie meldujesz się? — rzuca ostro przez zęby strażnik pobrzękując pękiem kluczy, których nie wypuszcza nigdy z rąk.
Klawy Janek milczy.
— Ty. przeklęty psie, czy nie słyszysz, że mówię do ciebie? Czemu nie meldujesz się, gdy wchodzę do twojej celi? — unosił się strażnik.
— Bo nie mam ochoty — odpowiada Janek, „na zimno“.
— Co? Chęci nie masz? Cha, cha, cha!... Nie chce mu się!.. A może nie podoba ci się więzienie?.
„Klawy Janek odwraca się do strażnika plecami i pogwizduje sobie złodziejską piosenkę.
Strażnika złość podrywa z miejsca.
— Do ciemnicy cię wtrącę! Do karceru!... Gnić tam będziesz!... Na wodzie i chlebie cię potrzymam. Już my cię nauczymy tu moresu!... Z nami nie będziesz żartował...
Przy tych słowach strażnik podsuwał klucze Jankowi aż pod sam nos.
A Klawy Janek stał niewzruszony, jakby to wszystko nie jego dotyczyło.
— Co ty sobie myślisz? — wrzeszczał strażnik. — Ale popamiętasz mnie! Już ja twój upór przełamię. Musisz się podporządkować rygorowi więziennemu. Nie ma wyjątków! Melduj natychmiast dlaczego przebywasz tu w celi!.. Zrozumiano?...
— Te czy się tak odwalisz ode mnie... — najspokojniej w święcie wypowiedział te słowa Janek.
— Co??? krzyknął strażnik, nie wierząc własnym uszom.
— Mówię wyraźnie — odparł „Klawy Janek“ uśmiechając się z rozkoszy, że zalał strażnikowi żądła.
— Od kiedy to jestem twoim przyjacielem, że mnie „tykasz“, ty, psie parszywy!... — aż zzieleniał ze złości strażnik.
— Od kiedy, mój kochany? Od chwili osadzenia mnie w tej celi, mój słodziutki... — nie przestawał Janek naigrywać się z klucznika.
Strażnik nie wytrzymał...
Klucznik uniósł do góry pęk kluczy, by opuście je na głowę „Klawego“.
Ale „Janek“ zręcznym ruchem podbił rękę klucznika i pęk kluczy z donośnym hukiem runął na ziemię.
Strażnik jak nieprzytomny wybiegł z celi, i z taką siłą trzasnął „Klawego Janka“ drzwiami, że ten aż podskoczył z bólu. W kilka minut później, zanim „Klawy“ zdołał sobie uświadomić jaka go czeka kara, drzwi się znów rozwarły. Ujrzał przed sobą trzech strażników i starszego dozorcę więziennego.
„Klawy Janek“ jedną ręką oparł się o ścianę, a drugą podtrzymywał kajdany. Jego groźna postawa widać podziałała na oprawców. Przez chwilę stali niezdecydowani po czym starszy klucznik odezwał się:
— Co tu wyrabiasz? Codziennie mam z tobą do czynienia. Pamiętaj, że znajdę sposób na poskromienie ciebie. Masz natychmiast meldować się, zrozumiano?
— Rozumiem, — odparł „Klawy Janek“.
— Więc czemu nie meldujesz się?
— Bo nie chcę. Nie jestem w wojsku, abym musiał stawać na baczność — odparł „Klawy“ spokojnie.
„Mendy“ spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
— A więc odmawiasz posłuszeństwa. Buntujesz się. Czy wiesz, jaka cię czeka za to kara?
— Wiem. Morzyć głodem. Wieszać. Rozstrzelać — zawołał Janek nerwowo i splunął starszemu strażnikowi prosto w twarz.
— Brać go! — zawołał czerwony z oburzenia klucznik, ocierając twarz chusteczką.
„Klawy Janek“ wtulił się plecami w kąt celi a rękami objął żelazny stolik, gotowy do walki.
Strażnicy przez chwilę zawahali się. Wiedzieli, że będą mieli niełatwą przeprawę. I, jakby na komendę, rzucili się na Klawego we trójkę naraz. Rozgorzała nierówna i mordercza walka. „Klawy Janek“ walczył, jak lew. Zagrożonym trzem klucznikom pośpieszyli z pomocą inni strażnicy. Po dłuższej walce zaniesiono Klawego owiniętego w Kołdrę do karceru.
Gdy żelazne drzwi karceru zatrzasnęły się, Janek leżał na wilgotnym asfalcie, który pokrywał się coraz gęstszą warstwą upływający krwi.
Po pewnym czasie „Klawy Janek“ odzyskał przytomność. W karcerze było ciemno, jak w grobie. Janek nie był z siebie zadowolony.
Poco mi to było potrzebne? Przecież to utrudnia mi ucieczkę stąd? Będą mnie strzec, źle postępuję. Trzeba nagiąć karku, by w ten sposób przebić sobie „drogę“... Ja tu jestem jeden — a ich jest: więcej! Przecież nie mogę staczać bojów z wiatrakami. Dosyć! — zawołał groźnym tonem na samego siebie, stając na równe nogi. Kajdany boleśnie zwisały u nóg.
Nazajutrz, gdy drzwi celi się otworzyły by podać więźniowi chleb z wodą, strażnik usłyszał słowa, którychby nigdy się nie spodziewał. Nie wierzył własnym uszom, a jednak była to prawda.
— Panie strażniku, melduję posłusznie, ze tu w areszcie przebywa „Klawy Janek“, oskarżony o popełnienie kradzieży! — oświadczył Janek.
Klucznik uśmiechnął się przez wąs i odrzekł:
— Tu siedzisz za awanturę! Dopiero gdy wrócisz do swej celi, będziesz meldował, że siedzisz za kradzież.
— Tak jest, panie strażniku! — po żołniersku zameldował „Klawy Janek“ — Panie strażniku, melduję posłusznie, że tu siedzi „Klawy Janek za wywołanie awantury!
— Oho! To, co innego!... Doskonale! Zresztą, poco ci zadzierać z nami! Gdy będziesz się dobrze sprawował i będziesz posłuszny, zabierzemy cię także i na roboty.
Zadowolony z obrotu rzeczy, klucznik pobiegł do kancelarii więziennej z „nowiną“, że „Klawy“ się podporządkował.
Od tej chwili, Janek trzymał się odmiennej taktyki. Po odsiedzeniu siedmiu dni w karcerze, był przeniesiony z powrotem do celi.
Cele, w której przebywał. utrzymywał we wzorowym porządku. Podłoga połyskiwała niby zwierciadło, a łóżko zasłane było, jak w hotelu, Straż więzienna na odcinku „Klawego Janka“ była zadowolona. Doszło do tego, że gdy do więzienia przybyła jakaś delegacja społeczna w celu wizytowania, zaprowadzono ją do celi „Klawego Janka“, jako wzoru czystości i porządku.
Z biegiem czasu, za dobre sprawowanie, zdjęto mu kajdany, a później otrzymał nawet prawe korzystania z czytelni więziennej. Wolne godziny wypełniał marzeniem o ucieczce i odzyskaniu Anieli.
I nastał dzień, gdy po raz pierwszy poddany był przesłuchaniu przez sędziego śledczego, który przybył specjalnie w tej sprawie na Pawiak.
— Siadajcie — rzekł sędzia śledczy.
„Klawy Janek“ mechanicznie spełnił polecenie i skurczył się tak, aby me rzucać się w oczy. Przyjął tak niewinny wyraz twarzy, że przez moment sędzia śledczy zwątpił, czy może zadać bez wyjątku wszystkie pytania, zgóry na papierze opracowane.
— Nie przyznawanie się do winy nie ma najmniejszego sensu, — ciągnął sędzia śledczy oschłym i monotonnym głosem. Więc jak tam było z jubilerem na św. Marcina?...
— Jak widzę, panie sędzio, chce pan mnie obarczyć wina za wszystkie popełnione w Polsce przestępstwa. Rozumiem: musicie znaleźć przestępcę. Wymusicie zawsze mieć rację!... Wszak sprawiedliwość musi zwyciężyć... Jesteście ludźmi, którzy nigdy się nie mylą.
— To już nasza rzecz, — odparł sędzia obracanym tonem. — Pan jest znany, jako przestępca. Napróżne są pańskie pretensje. Jesteśmy przekonani, że pan jest sprawcą wszystkich wykroczeń, które miały miejsce w Warszawie w ciągu ostatniego czasu, pan i pańscy wspólnicy, których policja ma już na oku.
— Uważajcie tylko, byście mnie nie przylepili fałszywych wspólników — uśmiechnął się Janek cynicznie. — Wy to potraficie
— Czy mogę się dowiedzieć, jak brzmi pańskie prawdziwe nazwisko? — zapytał sędzia, udając że nie dosłyszał słów „Klawego“.
— Mówiąc szczerze, już sam nie pamiętam, jak się nazywałem.
— A więc pan miał wiele nazwisk? — podchwycił sędzia śledczy.
— Tak — odparł Janek śmiało, przekonany, że udawanie na nic się nie zda...
„Klawy Janek“ wyprostował się na swym krześle. Spoglądał z nienawiścią na sędziego. Zaprezentował się w całej swej okazałości.
— Najlepiej będzie, jeżeli zagramy w otwarte karty, — rzekł Janek wstając ze swego miejsca. — Powiedz mi pan otwarcie, czego żądacie ode mnie?...
Sędzia nie spodziewał się takiego postawienia sprawy. Instynktownie rozejrzał się niepewnym okiem dokoła siebie. Gdy ujrzał stojącego we drzwiach strażnika, odezwał się uspokojony:
— Przyjmuję pańskie życzenie, ale pod jednym warunkiem...
— Bym mówił prawdę — wtrącił „Klawy“.
— Tak. O to mi właśnie chodzi.
Janek namyślił się przez chwilkę i przysiadł się bliżej sędziego. Ten odruchowo, cofnął się nieco do tyłu.
— Ode mnie, „Klawego Janka“ — złodzieja i przestępcy żąda pan prawdy?! — Ha — ha ha! — Miliony „uczciwych ludzi“ korzysta z wolności, a jak że są dalecy od prawdy! A pan, zawsze mówi prawdę?...
— No, no, ostrożniej! — powstrzymał go sędzia śledczy w zapędzie. — I ja będę z panem szczery głębi duszy pragnąłbym pana posiać na szubienicę.
— O tym wiem. Tym razem nie wątpię w prawdziwość pańskich, słów. Ale czy zasłużyłem na szubienicę — to pytanie. I wieluż to niewinnych ludzi skarał pan na więzienie i śmierć?
— To już moja rzecz — odparł sędzia wymijająco. — Przystąpmy lepiej do sprawy.
— Proszę bardzo.
— A więc, jak się pan nazywa?
— Na razie „Klawy Janek“.
— Bardzo mi przyjemnie. Ale jak się pan nazywał wówczas, gdy dokonał włamania do banku i zrabował sześćdziesiąt tysięcy dolarów i dziesiątki milionów marek polskich?...
— Nie wiem, o jakie dolary chodzi. Tyle dolarów zrabowałem w życiu, że już nie pamiętam dokładnie wiele, gdzie i kiedy i jakie to sumy. Jeżeli chodzi o marki polskie starałem się je zawsze unikać. Wołałem ustabilizowaną walutę, która na dodatek zajmuje mało miejsca w portfelu, jak naprzykład funty, dolary, franki szwajcarskie...
— Nie wątpię, że pan lubi obcą walutę. Najlepszym dowodem jest hrabina, którą pan obrabował. Tam chyba nie brakło dolarów?...
— Możliwe — odparł „Klawy Janek“. — Niestety, w tej sprawie nie mogę udzielić żadnych informacyj. Z zasady przyznaję się tylko wówczas, gdy jestem przyłapany na gorącym uczynku, lub gdy istnieją dowody przeciw mnie. Ale przyznać się do przestępstwa, które pan mnie obecnie zarzuca, na razie nie mam ochoty. Zresztą od czegóż jest urząd śledczy?... Szukajcie dowodów przeciwko mnie, a wówczas zobaczymy. Na razie nie wiem nic i nie mam zamiaru przyznawać się do czegośkolwiek...
Sędzia śledczy podziwiał logikę i odwagę przestępcy. W ciągu 20-letniej praktyki, jako adwokat, sędzia śledczy, prokurator, sędzia, potem znów sędzia śledczy, poraz pierwszy zdarzyło mu się słyszeć z ust przestępcy podobne słowa.
Był tak zaskoczony jego cynicznymi odpowiedziami, że miał już ochotę kazać go odprowadzić do więzienia i spisać protokół, który skończyłby się dla Janka karcerem. Nie mógł się jednak zdobyć na taki krok. „Klawy Janek“ zaimponował mu. Pragnął pognać bliżej psychikę tego przestępcy.
— Nie jest to najlepsza droga — odezwał się wreszcie do Janka. — Możemy aresztanta długo przetrzymywać w więzieniu śledczym. Mamy cierpliwość i czas... Poczekamy, aż będziecie sami błagali, aby was przesłuchano.
— O, to za długo wypadnie panu sędziemu czekać Nie należę do tych przestępców, którzy najprzód popełniają zbrodnię, a potem składają petycje do władz...
— Czyli pan jest niewinny i nie popełnił zarzucanych mu przestępstw.
— Tego nie powiedziałem. Jestem winny, ale nie w takim stopniu, jak to władze uważają.
— To przyznajcie się do tych przekroczeń, do których się poczuwacie, a dalej zobaczymy.
— Jeszcze się namyślę.
— I ja mam czas — rzekł na zakończenie sędzia śledczy, zabierając papiery.
— Kiedy znów się zobaczymy? — zapytał „Klawy Janek“.
— To zależy od was. Gdy nabierzecie ochoty składania zeznań, zameldujecie się do kancelarii. A wówczas tu przybędę. Nie sądźcie, że milczenie jest najlepszą metodą.
— Sądzę, że najlepszą. Przecież nie obce panu przysłowie: „mowa to srebro, a milczenie — złoto“. A ja tak kocham złoto!
Sędzia śledczy stracił panowanie nad sobą:
— Każę was zakuć w kajdany! Trzymać was będę w odosobnionej celi! Już wam język rozwiążą! I będziecie mi śpiewać jak słowik!...
— Ale na wolności — roześmiał się „Klawy Janek“.
Strażnik więzienny, który na korytarzu podsłuchał urywki rozmowy, odprowadzając „Klawego Janka“ do celi, nie mógł opanować śmiechu. „Klawy Janek“ przypadł klucznikowi do gustu, tak że poczęstował aresztanta papierosem.
— Z ciebie zuch! — poklepał Janka po ramieniu.
Ledwie zamknęły się drzwi celi za „Klawym Jankiem“, zgrzytnął klucz w zamku i na progu uchylonych drzwi ukazał się inny klucznik.
— Wystąp! — rozkazał Jankowi. I „Klawy“ znów pomaszerował do pokoju sędziego śledczego.
— Posłuchajcie — rzekł sędzia śledczy poważnym tonem — wezwałem was tu, bo wiem, że jesteście człowiekiem inteligentnym. Rozumiecie, że muszę spełnić swoi obowiązek. Każdy sędzia śledczy na moim miejscu postawi wam te same pytania. Trzeba, byście udzielili odpowiedzi na te pytania, a wszak tylko wasze odpowiedzi są protokołowane. Jeżeli jesteście niewinni sprawdzimy to. Dołożę starań, by dochodzenie zostało jaknajszybciej zakończone. Niewiadomo zgóry, jaki zapadnie wyrok: możecie prosto z sądu wyjść na wolność.
Ostatnie słowa sędzia śledczy wypowiedział, od wracając głowę w bok. „Klawy Janek“ pomyślał sobie w chichu:
— Stary wyga!... Ale trafiłeś na niewłaściwy adres... Mnie za język nie połechczesz!...
Ale „Klawy Janek“ jednocześnie powziął decyzję nie bawić się w ciuciubabkę z sędzią śledczym. Myśl o ucieczce z więzienia nie opuszczała go na chwilę.
Dla dobra sprawy należało pogodzić się z niektórymi „przykrościami“ życia więziennego.
— Ale co mam panu sędziemu powiedzieć? Proszę stawiać pytania, postaram się na nie odpowiedzieć.
— O, to już co innego! Może zapalicie papierosa?
— Z rozkoszą.
„Klawy Janek“ wziął odrazu kilka papierosów z podsuniętej mu papierośnicy, uśmiechając się przy tym zuchowato.
— Krytycznej nocy, kiedy u hrabiny ograbiono kasę, został również zamordowany policjant. Czy nie przypominacie sobie, jaka to była data? — przystąpił sędzia śledczy do ponownego badania.
— Niestety, nie przypominam sobie, panie sędzio. Po raz pierwszy słyszę o tym wypadku, jestem kasiarzem. ale uczciwym — to każdy panu sędziemu powie. Na „mokre“ roboty nie chodzę. Unikam zasadniczo takich wypraw.
— Naturalnie, że wiem o tym. Ale zdarzają się nieraz wypadki, kiedy policjant włazi naraz w paradę i chcąc nie chcąc człowiek popełni zbrodnię.
Przy tych słowach sędzia śledczy przejął Janka ostrym spojrzeniem, jakby chciał go przejrzeć do szpiku kości.
Ale Klawy Janek spokojnie palił papierosa i odrzekł:
— Oho, niejednemu w ten sposób podwinęła się noga. Wolność u naszych braci to największy dar? A skoro jakiś policjant natrętnie naprasza się na „pulpecik“ to nikt nie ponosi wszak winy. Ale ja osobiście w mojej praktyce nie miałem takiego wypadku.
Spojrzenia ich znów się skrzyżowały. Sędzia śledczy coś zanotował w papierach i dalej kontynuował badanie:
— Ile czasu upłynęło od waszego ostatniego pobytu w Londynie?
— Co pana obchodzi Londyn? Scottland Yard pracuje dość sprawnie i jak będzie mnie potrzebował napewno odnajdzie mój adres. To czemu pan się troszczy o zagranicę?
— Na was ciąży tyle grzechów, że nie wiem poprostu od którego zacząć. Od kilku krajów otrzymałem „ukłony“ Czekają tam na was z rozwartymi ramionami.
— Bardzo mnie to cieszy, że jestem sławny aż na całym kontynencie. Ale mam na to wszystko jedną odpowiedź.
— Mianowicie? — zainteresował się sędzia śledczy.
— Nie mam pojęcia o niczym.
Słowa te wypowiedział „Klawy Janek“ takim tonem, że sędzia był przekonany, że się już niczego nie dowie, póki nie będzie miał przeciwko niemu konkretnych dowodów winy. Spróbował jednak po raz ostatni?
— Jak się nazywają wasi wspólnicy?
— Miałem tylu „wspólników, że trudno mnie wymienić nazwisko każdego. Zresztą nas nie obchodzą nazwiska, chodzi tylko o to, by był „fachowcem“.
— Więc odmawiacie składania zeznań?
— Przepraszam, ale za te kilka papierosów, którymi mnie pan uraczył, zdaje się, już opowiedziałem dość dużo.
Sędzia śledczy nie mógł już dłużej zapanować nad sobą. Zerwał się z miejsca i zawołał:
— Pierwszy lepszy protokół policyjny wystarczy, by was posłać na szubienicę. Sądziłem, że mam do czynienia z inteligentnym, mądrym złodziejem, który rozumie, że podobne odpowiedzi mogą mu tylko pogorszyć sprawę. Ale omyliłem się.
— Panie sędzio — odezwał się Janek zdecydowanym tonem. — Pan mi zarzuca zbyt wiele przestępstw, bym się mógł do czegokolwiek przyznać.
— Przyznajcie się do tych przestępstw, z powodu których odczuwacie teraz wyrzuty sumienia.
— Wyrzuty sumienia? Ha — ha — ha!... — parsknął Janek śmiechem. — Mnie mają dręczyć wyrzuty sumienia?... A czy was, sędziów, dręczy kiedyś sumienie? Wie pan, panie sędzio, jakie mam wyrzuty sumienia? że jestem więźniem i nie mogę Hulać na świecie...
Sędzia dał znać strażnikowi więziennemu, by od prowadził Janka do celi.
Brak odpowiedniego argumentu w szablonie!