Rozpruwacze/XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Urke-Nachalnik
Tytuł Rozpruwacze
Wydawca Wydawnictwo M. Fruchtmana
Data wyd. 1938
Druk P. Brzeziński
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XI.

Znów upłynęło kilka dni.
Komisarz żarski pochłonięty nawałem pracy za pomniał już niemal o pięknookiej Anieli.
Wołkow, który chciał zasłużyć się na awans, nie próżnował. Codziennie donosił telefonicznie o różnych przezeń dokonanych odkryciach. Ale Komisarz nie polegał całkowicie na Wołkowie, i prowadził dochodzenie na własna rękę.
Po proszonym obiedzie u hrabiny, Żarski nie przestawał myśleć o niej. Nie dawał mu spokoju fakt, że przez cały czas jego pobytu w pałacu hrabina wciąż go nagabywała, by się zbytnio nie przejmował dokonaną u niej kradzieżą.
— Jestem dość bogata — stale powtarzała. — I tak się nie wykryje złoczyńcy. A gdyby go nawet ujęto, pieniędzy napewno nie zwróci.
Nie podobało się też komisarzowi Żarskiemu, że na pożegnanie hrabina, która wywarła nań niezwykłe wrażenie, usiłowała wręczyć mu na pamiątkę pierścień brylantowy, przyjęcia którego oczywiście, odmówił. Wcale nie wyglądała na leciwą panią, jaką mu wydawała się, gdy przybyła do jego gabinetu w urzędzie. Wyglądała teraz młodo, pięknie, powabnie. Zrodziło się w nim w czasie tej wizyty podejrzenie, że córeczka, którą mu przedstawiła, nie jest jej dzieckiem.
Nie mógł pojąć kaprysu hrabiny, czemu nie chce by wykrył włamywacza. Jednym słowem, służba — wszystko razem wyglądało w jego oczach niezwykle podejrzanie...
Jeszcze więcej nieufności wzbudzał w nim Wołkow. Zupełnie przypadkowo spotkał go następnego dnia po wizycie u hrabiny w wytwornej restauracji ubranego po cywilnemu, w towarzystwie eleganckiej brunetki. Wołkow był zmieniony nie do poznania.
Komisarz Żarski zajął stolik w przeciwległym rogu sali i zasłaniając sobie twarz gazetą, nie spuszczał oka z rozbawionej pary, która siedziała od wrócona doń plecami.
Z zastawionego butelkami i kieliszkami stolika komisarz wywnioskował, że zabawa trwa już dość długo. Zauważył też, że parka rozmawia nawpół szeptem, i że temat musi być ściśle konspiracyjny.
Kelner krzątał się zadowolony dokoła ich stolika gotowy na rozkazy. W pewnej chwili brunetka odwróciła się w ten sposób, że komisarz Żarski mógł dojrzeć jej twarz...
Komisarz nie uwierzył własnym oczom. Znał dobrze tę twarz z albumu policyjnego. Towarzyszka Wołkowa była jedną z najgroźniejszych aferzystek w Europie.
Zadowolony ze swego odkrycia, komisarz Żarski niepostrzeżony opuścił lokal. Przez kilka godzin błąkał się ulicami Warszawy, pogrążony w myślach, rozważając wszystko, co zaszło, powoli, ostrożnie.
Zapadał wieczór, gdy zmęczony wrócił do Urzędu Śledczego. Zasiadł do biurka, by na zimno rozważyć plany, które sobie ułożył na długim spacerze. Miał jednak tylko chwilkę spokoju, gdyż wnet zabrzęczał telefon...
— Hallo! — rzekł komisarz zniecierpliwiony.
— Tu Wołkow — padła odpowiedź. — W jednym i najelegantszych hoteli, (tu wymienił nazwę hotelu) portier, który należy do „naszych“, poinformował mnie, że przed chwilą ulokowała się w numerze pewna podejrzana młoda para...
— Głupstwa!... — przerwał komisarz — Hotel jest dla gości, dla młodych parek i dla starych. Co pan chciał przez to powiedzieć?
— Chciałem zameldować, panie komisarzu, że dokonałem niezwykłego odkrycia.
— Jakiego odkrycia? — zapytał komisarz zaintrygowany.
— Tą młodą parą, okazali się „Klawy Janek“ z kochanką! — wyrzucił Wołkow jednym tchem.
— Co?!... „Klawy Janek“! — zawołał komisarz.
— Tak! Widziałem go na własne oczy! Niech się pan jeszcze raz przekona — wołał komisarz do słuchawki — To napewno pomyłka „Klawy Janek“ uciekł z Polski. Do hotelu tego zajeżdżają przeważnie cudzoziemcy. Żeby tylko nie zaszła brzydka pomyłka.
— Jestem przekonany, że to on, — obstawał Wołkow przy swoim.
— Więc aresztować! Natychmiast aresztować? gorączkował się komisarz. — Uważaj pan tylko, by ptaszki nie wyfrunęły panu z klatki! Może przesłać panu pomoc?
— W ciągu dwudziestu minut sprowadzę ich do aresztu! — odparł Wołkow triumfującym tonem. — Jesteśmy tu we trzech. Kajdanki mam przy sobie.
— Bądź pan tylko ostrożny — pouczał go komisarz. — Pamiętaj pan z kim ma do czynienia. Ostrożnie i rozważnie. Na zimno. Ale i czym prędzej...! Czekam!...
Upłynęło dwadzieścia minut i nie widać było „zdobyczy“. Komisarz kroczył zdenerwowany po gabinecie, raz po raz spoglądając na zegar. Zarzucał sobie, że zbytnio zaufał Wołkowowi i nie posłał mu natychmiast pomocy. Z jednej strony komisarz Żarski był zadowolony, że „Klawy Janek“ wpadł w ręce policji, nie wątpił bowiem, że kradzież u hrabiny to dzieło jego rąk. Ale z drugiej strony nie mógł użyczyć Wołkowowi, dla którego nie żywił zbytniej sympatii, tak wielkiego sukcesu.
— Jeżeli to prawda, że „Klawy“ wpadł w jego ręce — kontynuował komisarz rozważania — urząd śledczy będzie miał trudny orzech do zgryzienia. — Kto wie czy wszystkie nie wykryte ostatnio zbrodnie nie mają związku z legendarną postacią „Klawego Janka“.
Minęła przeszło godzina od czasu rozmowy z Wołkowem. Komisarz „wyłaził ze skóry“. Chciał już zadzwonić na auto, by samemu udać się na miejsce i sprawdzić co zaszło, gdy naraz zapukano do drzwi. Wołkow zjawił się nareszcie...
— Gdzież oni?! — zawołał komisarz, świdrując Wołkowa ostrym wzrokiem. Wyczuł że „coś zaszło“...
— Zwiał panie komisarzu!
— Co???...
Wołkow zbladł, jak chusta. Nogi uginały się rod nim ze strachu.
— Czyś pan oniemiał9 — unosił się komisarz żarski.
— Jestem niewinny — wybełkotał Wołkow.
— Mniejsza z tym, kto jest winien! Już ja pana nauczę...
— Panie komisarzu — opanował się Wołkow — zarządziłem wszystko, jak najlepiej. Obstawiłem jednego z nas przy wyjściu, drugiego pod oknem a sam zapukałem do drzwi numeru.
— Mów pan, w jaki sposób „Klawy“ uciekł. — biegał komisarz wściekły po pokoju.
— Zapukałem — cedził Wołkow słowa — ale nikt nie odpowiedział. Zacząłem się dobijać z całych sił — nadaremnie. Wreszcie zapasowym kluczem portier otworzył drzwi...
Na podłodze leżała nieprzytomna dziewczyna — a „Klawego“ nie było...
— Nie rozumiem.
Pokój miał jeszcze jedne drzwi, które prowadziły do sąsiedniego numeru, znajdującego się na samym końcu korytarza. Okno tego pokoju wychodzi na inną stronę, niż to, pod którym postawiłem policjanta.
— Czemu pan zawczasu nie pomyślał o tym? Proponowałem panu pomoc! — Tupał komisarz nogami.
— Moja wina, panie komisarzu. Ale głowę daję, że żywego czy martwego będę go miał jeszcze w swych rękach.
— Poco mi pańska głowa?... Takiego gagatka wypuścić z ręki!... Podobna okazja nie prędko nadarzy nam się po raz drugi. Jeszcze dziś „Klawy“ może zwiać zagranicę. Czemuś pan natychmiast nie zarządził pościgu za nim?
— Zorientowałem się natychmiast którędy uciekł. Przeszukaliśmy z miejsca całą okolicę, ale wszelki ślad po nim zaginął.
— I co teraz będzie? — rozłożył komisarz bezradnie ręce.
— Panie komisarzu! — zawołał Wołkow błagalnvm głosem. — Zapewniam pana, że go odnajdę. Mam nawet dowody, że kradzież u hrabiny to jego sprawka oraz, że on zamordował policjanta.
— Gdzie ma pan dowody? — zapytał komisarz zdumiony.
— Trudno mi narazie ustalić dokładnie, ale jestem przekonany, że uda mi się to wszystko udowodnić, jak na dłoni.
— Jest pan nazbyt pewny siebie, panie Wołkow.
— Panie komisarzu! żebym miał bodaj życiem przypłacić, muszę „Klawego Janka“ odnaleźć. Aresztowałem jego narzeczoną, a od niej dowiemy się wszystkiego. Będzie śpiewała!...
— Gdzież ona jest? Wprowadź ją pan natychmiast...
— Rozkaz, panie komisarzu! Wprowadzę ją za chwilę.
— Kto wie, — pomyślał komisarz zastanawiając się nad Wolkowem, którego tegoż dnia spotkał w eleganckiej restauracji w towarzystwie międzynarodowej aferzystki, — kto wie, czy Wołkow świadomie nie nawiązał z nią kontaktu, by od niej wydobyć potrzebne informacje. Niesłusznie go posądzałem… Spryciarz z te go Wolkowa!...
Komisarz nacisnął guzik dzwonka. Drzwi otworzyły się i przed obliczem komisarza stanęła — Aniela...
Żarski nie wierzył własnym oczom. Spoglądała nań dumnie, bez obawy — a wdzięczny, niewinny uśmiech zakwili na jej twarzy.
— Pani znów tu?! — zawołał komisarz jednocześnie zdumiony i zadowolony.
Aniela nie odpowiedziała. Na miejsce poprzednie go uśmiechu na twarzy jej ukazał się grymas wstydu i bólu. Zrozpaczona rozglądała się dokoła swymi pięknymi oczyma, jak gdyby szukała pomocy.
Komisarz żarski nie mógł od niej oczu oderwać. Wydawała mu się piękniejsza niż za pierwszym razem. Teraz uroda jej tak go olśniła, że stał jak osłupiały na miejscu.
Wołkow cichutko opuścił gabinet.
Komisarz wskazał Anieli krzesło. Opanował się i usiłował, jakby uwolnić się od pewnych myśli.
— Skąd pani się tu wzięła? — zapytał komisarz farski tym razem już tonem urzędowym.
Aniela uniosła głowę i odparła:
— Zapytaj pan swoich pomocników.
— Pragnę to usłyszeć z ust pani. Nie straciłem do pani zaufania, mimo iż nie spodziewałem się ujrzeć tu pani po raz drugi.
— Kto żąda od pana zaufania?... — zauważyła Aniela wyniośle.
— Jeżeli pani będzie odpowiadała nadal takim tonem zmuszony będę przekazać prowadzenie śledztwa komu innemu.
— Dla mnie jest to obojętne.
— O, nie, łaskawa pani... Spojrzenia ich skrzyżowały się jakby zmagały się ze sobą. I Aniela zwyciężyła, żarski opuścił wzrok.
Naraz komisarz zerwał się ze swego fotela, że Aniela aż drgnęła i zawołał:
— Skąd pani do „Klawego Janka“? Nie chcę uwierzyć i nie mogę... pogodzić się z tym, by pani mogła mieć coś wspólnego z tym wyrzutkiem.
— To wy jesteście wyrzutkami! — poniosło Anielę z miejsca: — Czego chcecie od niego? — wybuchnęła płaczem.
Tego się komisarz nie spodziewał. Ściągnął surowo brwi i zagryzł aż dolną wargę ze złości.
— Moja panno! Widzę, że pani jest zbyt zdenerwowana i nie liczy się ze słowami. Daję pani dziesięć minut czasu na uspokojenie się.
Aniela popłakiwała cicho, przesłaniając twarz futrzanym kołnierzem.
Komisarzowi było przykro, że się z nią obszedł niedość delikatnie. Płacz Anieli ranił jego serce, chociaż nie rozumiał dlaczego tak było. W ciągu wielu lat służby nieraz już słyszał płacz i lamentowanie aresztowanych, ale bynajmniej nie wzruszał się tym tak, jak teraz.
— Niech się pani uspokoi! — odezwał się komisarz Żarski ze współczuciem: — Nie chcę pani skrzywdzić.
Aniela znów go przejęła spojrzeniem. Dreszcz przeszedł jego ciało. Takie same oczy, jak u hrabiny — przebiegła mu myśl.
Dręczyła go świadomość, że ta piękna dziewczyna należy do najniebezpieczniejszego zbrodniarza w Polsce. Ta, która stała teraz przed nim złamana i wyglądała jak uosobienie niewinności — była tylko pierwszą lepszą ulicznicą, którą zatrzymano w pokoju hotelowym przy boku „Klawego Janka“...
Czuł, że los chce mu spłatać figla i podsunął mu tę kobietę. W głębi duszy dawno już pieścił jej obraz: od pierwszej chwili, gdy ją ujrzał. Walczył z tym uczuciem — lękał się go, wstyd mu było przed sobą.
— To niemożliwe, bym zdobył jej serce, gdy już pokochała zbrodniarza. Dwa kontrasty, które nigdy się nie zejdą. A może sama się ofiaruje? Może zechce coś wskórać dla swego ukochanego? O, nie! — odpowiedział sobie: — U mnie to nie przejdzie...
Spojrzenia ich spotkały się znowu, jakgdyby pochwyciła jego myśli. „Namyślisz się“ — drażnił go jakiś ukryty głos: — „to grzech zrezygnować z takiej kobietv“...
Komisarz stał przez pewien czas oparty o parapet okna i wbrew swej woli obserwował jej smukłą postać i piękną budowę.
Stał niezdecydowany. Wreszcie podszedł do drzwi i znów wezwał Wołkowa.
— Weź pan do pomocy sześciu policjantów — rozkazał komisarz Żarski, — i nie spocznij pan w poszukiwaniach, aż nie zdobędziesz czegoś konkretnego o „Klawym Janku“. Musi pan naprawić popełniony błąd. To pański obowiązek!
— Rozkaz, panie komisarzu. Mam tylko jedną prośbę.
— Słucham.
— Chciałbym się rozmówić z tą panią. Wówczas wiedziałbym co mam począć...
Aniela spojrzała na komisarza błagalnym wzrokiem, by nie oddawał jej w ręce Wołkowa.
— Nie pańska rzecz. Już, ja się z nią rozmówię. Marsz.
Wołkowowi krew uderzyła do głowy, lecz opanował się.
— Rozkaz, panie komisarzu! — I cicho opuścił gabinet.
Komisarz Żarski zbliżył się do Anieli, która odruchowo uczyniła krok w tył.
— Czy teraz możemy ze sobą pomówić? — zapytał.
— Nie. Nie. Ode mnie nie dowiecie się niczego!
— Powoli moja panno. Nie tak pewnie. Gdy tylko zechcę, wyśpiewa pani wszystko, jak kanarek.
Aniela znów milczała. Wyczuła swym instynktem kobiecym, że mówi nie to co myśli. Pragnęła, by ją czymprędzej kazał odprowadzić do aresztu. Jego oczy nazbyt dobitnie wyrażały do czego zmierza.
— Pani milczy?... A więc ja zacznę mówić. Proszę mi powiedzieć, co panią łączy z „Klawym Jankiem“?
— To moja rzecz.
— Oczywiście, byłoby nam przyjemniej, gdybyśmy tu mieli jego, zamiast pani.
— Nie wiem nic o nim i nie mogę powiedzieć.
— Nie mogę w to uwierzyć, aczkolwiek oczy pani mówią, że pani nie kłamie. Jak można być z kimś tak blisko i nic nie wiedzieć o jego przeszłości? Co pani robiła z nim w hotelu?
Aniela nie odpowiadała.
— Rozumiem, — ciągnął dalej komisarz Żarski. — Trzeba przecież żyć. A „Klawy“ musiał być hojnym gościem dla tak pięknych Kobiet, jak pani...
Aniela dumnie podniosła głowę. W jej oczach zabłysły groźne płomyki i jednym tchem wyrzuciła:
— Czemu wy, mężczyźni, jesteście tak ordynarni, że w każdej kobiecie widzicie zaraz ulicznicę. Czy dlatego, że byłam z „Klawym Jankiem“ w hotelu, muszę już być koniecznie prostytutką?... Dla was jest Janek niebezpiecznym zbrodniarzem, dla mnie może on być zupełnie czymś innym.
— Może nawet bratem.
Chciała już przytaknąć głową. Nie mogła jednak zmusić siebie do kłamstwa.
— Nie! Prosiłbym o bliższe szczegóły co do pani osoby, — przybrał znów komisarz ton urzędowy, co całkowicie kolidowało z namiętnym spojrzeniem jego oczu, jakim obejmował Anielę.
— Czego pan chce ode mnie? — zawołała Aniela smutnie: Co to was obchodzi, kim jestem. Niech pan czyni ze mną, co mu nakazuje obowiązek.
— Niech się pani nie denerwuje. To szkodzi piękności — rzekł komisarz, starając się dać jej do poznania, że mu się podoba.
Aniela przeszyła go wzrokiem, jakgdyby chciała się przekonać, czy mówi poważnie.
Komisarz pochwycił jej spojrzenie i triumfujący uśmieszek zakwitł na jego twarzy...
Przysunął się bliżej do niej i korzystając z pół mroku, jaki panował w pokoju, oparł swą rękę na jej dłoni, która bezwładnie spoczywała na poręczy krzesła.
Aniela chciała cofnąć rękę, ale komisarz uścisnął mocno.
W pierwszej chwili Aniela nie dopatrzyła się w tym nic złego; przypuszczała że komisarz się źle czuje i dlatego tak zwiesił głowę. Naraz poczuła na swej szyj i gorący pocałunek.
Niby rażona prądem zerwała się z miejsca. Również komisarz stanął na równe nogi i opanowany szałem namiętności porwał piękną dziewczynę w swe mocarne ramiona.
Aniela odwróciła głowę, zasłaniając usta przed pocałunkiem. Jego gorący oddech palił jej twarz.
— Proszę mnie puścić! Będę krzyczała!
Ale komisarz Żarski stracił już panowanie nad sobą. Zapomniał kim jest i gdzie się znajduje, że każdej chwili może ktoś zapukać do drzwi...
— Kocham cię!... Kocham od pierwszego wejrzenia! — szeptał w rozmarzeniu.
Aniela walczyła jak mogła. Wpiła się pazurkami w jego szyję, zdzierając zeń skórę... A on jeszcze silniej tulił ją do siebie. Dygotała cała z oburzenia, ale w żaden sposób nie mogła się uwolnić z uścisku.
— Uwolnię cię... Dam spokój twemu kochankowi, tylko zostań moją... — szeptał w zapamiętaniu.
Pokrywał jej włosy pocałunkami i pożądliwie szukał jej ust, wykrzywionych strachem i odrazą.
Była tak przerażona i oszołomiona, tak bezradnie zawisła w jego ramionach, że zdawało się, iż zrezygnowała z dalszej walki i oporu.
Ale Aniela broniła się resztkami sił, wkońcu widząc, że nie podoła przemocy, zdobyła się na okrzyk?
— Ratunku!!...
Komisarz Zarski oprzytomniał.
Jednocześnie za drzwiami dały się słyszeć kroki. Rozległo się pukanie do drzwi i na progu stanął stary policjant.
— Pani zemdlała podczas przesłuchania. Szybko wody! — rozkazał komisarz.
W gabinecie panowała martwa cisza.
Komisarz nie śmiał podnieść oczu na Anielę która siedziała na kozetce i cicho popłakiwała. Dręczyły go wyrzuty sumienia.
— Ja… — wyrzucał sobie Żarski — ja, który uważałem siebie za wzór policjanta, człowieka, który nigdy nie przekroczy granie obowiązku byłem zdolny do czegoś podobnego!... Jak to człowiek nie zna siebie samego! Przed godziną jeszcze nie uwierzył bym za nic, że mógłbym. .
Ścierały się w nim najsprzeczniejsze uczucia. To chciał jej się rzucić do nóg i błagać o przebaczę nie za brutalne zachowanie się, to znów rozpierał go bunt: — „Kochanka złodzieja będzie mi tu sceny urządzała! To dopiero wyrafinowana kokota!...“
Jej postawa, na widok starego policjanta, dała mu wiele do myślenia.
„Kim jest ta dziewczyna?! Inna na jej miejscu na widok świadka dopieroby urządziła skandal i kariera moja byłaby złamana. — Ślady jej paznokci na mojej skórze i wydarte z głowy włosy, w jej rękach byłyby wystarczającym dowodem winy. Jak wytłumaczyć jej taktowne zachowanie?... Wszak jest kochanką „Klawego Janka“.
„Zwolnię ją, — postanowił komisarz Żarski, — by się bodaj częściowo zrehabilitować w jej oczach. Ale jak to zrobić?! Wołkow jest za starym wygą, by się nie zorientował, że nie wolno mi było jej wypuszczać z rąk...“
Zegar wybił godzinę 9-tą. To mu przypomniało, że musi się na coś zdecydować.
— Bardzo panią przepraszam, — odezwał się Żarski, nie spoglądając w stronę Anieli, — zapomniałem się... Proszę wybaczyć staremu kawalerowi, któremu po raz pierwszy w życiu spodobała się dziewczyna.
Widząc, że nie odpowiada, dodał, już zły na siebie:
— Do licha! Cóż jestem winien, że na widok pni czarujących oczu postradałem zmysły? Pod opływem pani uwodzicielskich oczu dopuściłbym się najpotworniejszej zbrodni. I pod mundurem policyjnym bije czułe serce, które pragnie kochać.
— Panie komisarzu, jak długo będzie mnie pan tu dręczył?
— Proszę mnie wierzyć, najmniej chcę panią dręczyć. Działałem poprzednio pod wpływem niezwykłej siły, której nie byłem w stanie się oprzeć Daję pani słowo honoru, że odtąd będzie pani miała we mnie najszczerszego przyjaciela, jeżeli mnie pani tylko wy zna prawdę o sobie.
Żarski mówił tak prosto i szczerze, że Aniela nie wątpiła w prawdziwość jego słów. Młoda dziewczyna zbliżyła się do komisarza i rzekła:
— Dziś proszę mnie zostawić w spokoju. Jestem tak wyczerpana, że nie mam sił skupić myśli. Jutro odpowiem panu na wszystko, co pana interesuje. Proszę mnie kazać odprowadzić do aresztu.
— Szkoda. Wielka szkoda że poznałem panią w podobnych okolicznościach. Ale pani nie pożałuje naszej znajomości. Postaram się wynagrodzić wyrządzoną pani krzywdę. Proszę źle nie sądzić o mnie.
— A pan o mnie, — dodała Aniela cicho.
— Kim jesteś piękna dziewczyno?! — zawołał komisarz zachwycony. — Po raz pierwszy w mej praktyce mam do czynienia z podobną kobietą!... Skąd pani do Janka?... Muszę się dowiedzieć!...
— Jak na dziś wystarczy, panie komisarzu!
— Żal mi zamykać panią w areszcie na noc. Pani piękne ciało nie zniesie ataku pcheł i innych insektów, których nie brak w każdym areszcie.
— Sądzę, że ataki waszych pcheł są niczym wobec innych ataków...
Komisarz zawstydzony opuścił wzrok i odparł:
— Tak, tak, moje dziecko. Ludzie są nieraz gorsi od zwierząt, od najohydniejszego robactwa na świecie.
— Przekonałam się, niestety, o tym w ciągu ostatnich dni, — potwierdziła Aniela.
Przez chwilę milczeli oboje.
— Proszę mi wierzyć że chętniebym panią zwolnił. Jestem przekonany, że nic nam ze strony pani nie grozi. Gdyby nie Wołkow, który dopatruje się w pani niebezpiecznej zbrodniarki...
— Niech pan czyni, jak mu nakazuje obowiązek, — rzekła Aniela spokojnie.
— Mój obowiązek... — uśmiechnął się komisarz.
— Nie mogę go spełnić, gdy mam do czynienia z tak piękną kobietą, jak pani.
— To bardzo źle, — odparła Aniela z tym samym uśmieszkiem.
Komisarz zastanowił się przez chwilę, po czym zadowolony z nowego pomysłu, jaki zaświtał mu w głowie rzekł:
— Mam do pani stuprocentowe zaufanie. Sam nie wiem czemu. Za pierwszym razem zwolniłem panią; teraz mam ochotę uczynić to samo, ale pod jednym warunkiem.
Aniela spojrzała nań podejrzliwym wzrokiem.
— Nie, nie o to chodzi, — usprawiedliwiał się komisarz. — Moim warunkiem jest, że stawi się pani u mnie jutro o 9-ej rano. Teraz jest pani wolna...
Aniela stała przez chwilę niezdecydowana. Nie była pewna, czy komisarz mówi to szczerze. Uśmiechnęła się uszczęśliwiona że będzie mogła odszukać „Klawego Janka“.
W kilka minut później opuściła urząd śledczy.

Brak odpowiedniego argumentu w szablonie!