Rodzina de Presles/Tom III/XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Rodzina de Presles
Data wyd. 1884-1885
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Amours de province
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XII.
OŚWIADCZYNY.

Po rozmowie poprzedzającej nastąpiła lekka rozmowa, a raczej długi monolog przecinany od czasu do czasu monosylabami Gontrana.
Młody człowiek usiłował udawać, że zwraca uwagę na to co prawił jego interlokutor; w rzeczywistości jednak słowa obijające się o jego uszy nie miały dlań żadnego znaczenia, myśl jego bowiem była nieobecną.
Nakoniec przestrzeń oddzielająca Tulon od zamku Presles została przebytą i woźnica zatrzymał konie przed hotelem «Marynarki Królewskiej«.
Obaj panowie zeszli z powozu.
— Kochany wicehrabio, — ozwał się baron, — wiesz, że mamy razem zjeść śniadanie.
— Nie skorzystam z pańskiego zaproszenia... — odpowiedział Gontran.
— A dla czegóż to?
— Ponieważ nie mam najmniejszego apetytu....
— Ba!... tak się to panu wydaje tylko!... zresztą znasz pan przysłowie, że apetyt przychodzi gdy się zabierzem do jedzenia.
— Ależ zapewniam pana....
— A ja zaręczam. — przerwał pan Polart, — że nie przyjmuję żadnej wymówki.... Siądziesz pan ze mną do stołu, a jeśli nie zechcesz sam jeść śniadania, to do licha przynajmniej patrzeć musisz jak ja jeść będę....
— Żądasz pan tego?...
— Wielce przyjacielsko, ale żądam....
— Niechże tak będzie! — odparł Gontran, schylając głowę.
W chwilę później, hotelowa służba zastawiała w jednym z pokojów, należących do apartamentu barona, zaimprowizowane, śniadanie, któremu towarzyszył spory szereg starych butelek najlepszych win burgundzkich.
— Do licha! — zawołał pan de Polart siadając, — nie spodziewaj się pan, abym zgodził się na patrzenie jak pański talerz stoi pusty a kieliszek pełny!...
I łącząc do słów czyn, nakładał kotlet barani Gontranowi, nalewając mu równocześnie w kieliszek wina.
Młody człowiek nie dotknął nawet swego kotletu, ale za to wypróżnił szklankę jednym haustem.
— Dowodzę panu w ten sposób mej dobrej woli!... — rzekł. — Ale nie zmuszaj mnie pan do jedzenia, bo słowo panu daję, że czuję się bardzo dziś słabym....
Niechże Bóg broni, bym miał się przyczynić do zwiększenia tej nagłej słabości, nad którą boleję niezmiernie.... Zostańże pan na dyecie, kochany wicehrabio, byle tylko nie na sucho przynajmniej.. wino jest środkiem leczniczym, uniwersalnym lekiem, które działa cuda!... Jesteś zdrów, pij aby zachować zdrowie!... Jesteś chory, pij więcej, aby wyzdrowieć... Fakultet medyczny, który przepisałby ogólną tego rodzaju dla wszystkich receptę, przywróciłby w samym — że naszym dziewiętnastym wieku ową rasę Matuzalemów, co to jak pan wiesz, żyli po siedmset lat....
Tak mówiąc baron napełniał bez odpoczynku kieliszki, których Gontran nie śmiał odmawiać i wypróżniał po kolei, tak dobrze, że w chwili gdy się kończyło śniadanie pana Polart, młody człowiek był jeśli już nie zupełnie pijany, to przynajmniej nawpół ogłuszony i zaledwie w części tylko przytomny.
Baron na chwilę tę oczekiwał niecierpliwie.
Wziął za rękę wicehrabiego i poprowadził go do salonu.
Na widok biurka, które przed paru dniami usiłował był wyłamać, a którego zamek dotąd nie był jeszcze naprawiony, Gontran nie mógł powstrzymać się od drżenia, na które pan Polart odpowiedział uśmiechem.
— Kochany wicehrabio — rzekł on, — zapal sobie jedno z tych cygar, za których dobroć ci poręczam. Siadaj na tej sofie i pogawędźmy z sobą jak para przyjaciół, jakkolwiek wydajesz mi się strasznie niewesołym....
Gontran poczynał przywykać do biernego posłuszeństwa. Zapalił cygaro, które mu podawał baron i usiadł.
— Czy słuchasz mnie pan uważnie? — spytał pan Polart.
Gontran skinął potwierdzająco głową.
— To doskonale, — ciągnął Paryżanin, — ale pytanie moje właściwie było zbytecznem, bo przed upływem minuty nastawił byś pan i tak uszu jak koń wojskowy co był w ogniu, a posłyszy dźwięk trąby.
Zaledwie wyrażona ta przepowiednia pana Polart urzeczywistniła się niebawem, bo te słów kilka, któreśmy przytoczyli, wywołały od razu błysk ciekawości na martwą twarz wicehrabiego.
— Jak mnie pan widzisz, — podjął dalej baron, — szczerość cenię ponad wszystko!... Jest aksjomat w geometryi i moralności zarówno, na który całkowicie się godzę: Linia prosta jest najkrótszą drogą do dojścia z jednego punktu na drugi.... To jest prawdą we wszystkich okolicznościach wogóle... spodziewam się, że pan o tem nie wątpisz?...
Gontran, zawsze milczący, wyraził swą zgodę na ten pogląd nowem skinieniem głowy.
Pan Polart ciągnął dalej:
— Doznaję pewnego wyrzutu.... Mówiłem sobie, że przed chwilą odstąpiłem od moich zasad, zbaczając wobec pana z drogi całkowicie prostej i szczerej... Postanowiłem naprawić natychmiast ten błąd niedługo trwały i grać będę z panem w otwarte karty, wyrzuciwszy na stół wszystkie me atuty.... Czy zgadujesz, wicehrabio, do czego zmierzam?
Gontran wstrząsnął przecząco głową.
— A zatem zmierzam do tego: Powiedziałem panu, że skłaniając go do zażądania dla pana Presles kurateli sądowej, miałem na celu jedno tylko, przyspieszenie wypłaty stu pięćdziesięciu tysięcy franków, któreś mi pan winien.... A więc kłamałem.
— A! aha! — wycedził Gontran.
— Wiwat! — zawołał baron, — przerwałeś pan I milczenie.... Jak się zdaje, rzecz zaczyna stawać się zajmującą i pan nadstawiasz już uszów....
— Mów pan dalej....
— To też i czynię. Tak, powtarzam panu, miałem cel inny, cel bez porównania ważniejszy, niż zapewnienie sobie zwrotu sumy... cel, który muszę osiągnąć koniecznie, choćby nawet za cenę, jeśli tego wypadnie potrzeba, największych ofiar....
— A, — spytał wicehrabia, — celów?
— To odjęcie panu hrabiemu de Presles jego ojcowskiej władzy nad panną Blanką, pańską siostrą....
— Cóż pana obchodzi ta władza? — spytał Gontran strwożony.
— Jakto, co mnie obchodzi?... Czy nie rozumiesz pan, że w dniu, w którym pan będziesz z prawa głową rodziny, ja stanę przed panem z miną wielce skromną i nieśmiałą, by prosić, abyś pan raczył przyjąć łaskawie prośbę wielkiej dla mnie wagi.
— Jakąż to?...
— Prośbę o oddanie mi ręki panny Blanki....
Gontran porwał się.
Odrzucił cygaro i podniósł się jakby poruszony sprężyną.
— Czym dobrze słyszał? — zawołał. — Pan zamierzasz zaślubić moją siostrę?...
— Bezwątpienia, podoba mi się bardzo, jest zachwycająca, czarowna, boska, idealna... Ma oczy błękitne, które mię chwytają za serce i jasne włosy, które porywają mą duszę.... To też kocham ją, oszalałem, tracę głowę i rzecz oczywista, pragnę zostać jej mężem....
— Pan?...
— Cóż prostszego i właściwszego?... Nie poraz to pierwszy rodziny Presles i Polart połączyłyby swoją krew i herby, pan to wiesz dobrze!... Różnica wieku nie mogłaby tu być przeszkodą. Jestem wcale dobrze zachowany, mam zdrowie żelazne i mógłbym, gdyby było potrzeba, ożenić się z piętnastoletnią dziewczyną i byłby to związek ze wszech miar dobrany.... Co do majątku, jakkolwiek mniej bogaty niż panna Blanka, jestem jednak pod tym względem, wierzaj pan, partyą wcale dobrą.... Nakoniec kochany wicehrabio, zachowałem na deser dla ciebie przysmak, który powinien przypaść ci do gustu, stanowczym moim zamiarem jest, jeśli małżeństwo, do którego dążę, zostanie zawarte za twem poparciem, ofiarować ci, wychodząc z kościoła, tytułem prezentu ślubnego, zawartość owej koperty, którą w twej obecności oddałem wówczas komisarzowi policyi.... Co, zważ pan i zapamiętaj, znaczy zrzeczenie się spłaty, ni mniej ni więcej, tylko piędziesięciu tysięcy talarów. Czy sądzisz pan, że łatwo ci przyjdzie znaleźć na świecie szwagra tak wspaniałomyślnego?...
Baron umilkł.
Gontran upadł na powrót na sofę.
Prawą ręką podparł głowę, zamyślił się głęboko i smutnie.
Po chwili pan Polart zapytał:
— I cóż?
— Co, — odrzucił Gontran, podnosząc głowę.
— Czyś mię pan słyszał?...
— Doskonale.
— I co mi odpowiadasz?
— Nic.
Brwi barona ściągnęły się ponad oczyma, które rzuciły błyskawicę!
— Jak to! Nic? — zawołał — co pan chcesz powiedzieć?
— Chcę powiedzieć, że bezwątpienia, zgodnie ze zwyczajem, który pan przyjąłeś wobec mnie od dnia, w którym wypadek oddał mię w twoją władzę, chodzi tu poprostu o rozkaz.
— Zdaje mi się, że słowa pańskie powinienem tak przetłómaczyć literalnie: Chcę zaślubić pannę Blankę de Presles, postaraj się w jakikolwiekbądź sposób, aby woli mojej stało się zadość, jeśli niechcesz, żebym cię zgubił!...
— Otóż na to niemam odpowiedzi, tak samo jak nie miałbym jej w dniu, w którym zażądałbyś pan, której z gwiazd z nieba. Przypuściwszy, że rzeczywiście zostałbym głową mej rodziny, wiesz pan, jak ja, że moja nad Blanką władza, byłaby niezmiernie ograniczoną i wiesz, że w czasach, w których żyjemy, nie zmusza się już córek do wychodzenia za mąż.... Jeżeli zatem w tym razie trzeba być panu posłusznym pod groźbą zguby, zgub mię pan zaraz, bo posłuszeństwo nie leży w mej mocy, Kiedy tak mówił Gontran z gorączkowem ożywieniem, uśmiech życzliwej dobroduszności nie opuścił ani na chwilę ust pana Polart.
— Otóż tak, kochany wicehrabio, — rzekł swobodnie, — pozwoliłem ci w całej długości rozwinąć twą wstęgę, jakkolwiek od pierwszych słów zaraz widziałem, że mię nie zrozumiałeś, ani trochę. Alboż jestem waryatem i co większa jeszcze, złośliwym waryatem, ażeby domagać się od ciebie niepodobieństwa? A, mój Boże, któż to myśli cię gubić, albo choćby grozić? Na miłość boską, kochany wicehrabio, niedopatrujże w tej mojej prośbie nic innego nad to, co w niej jest rzeczywiście. Zakochany jestem w twej siostrze. Nic to złego, a zresztą to nie moja wina. Jej piękne oczy jedynie tu są winne, chciałbym ją zaślubić. Proszę pana, żebyś się pan podjął pośrednictwa w tej sprawie i ofiaruję panu, jeżeli ci się to uda, premię okrągłą stu piędziesięciu tysięcy franków. Otóż co chciałem powiedzieć i nic innego. Jeśli się panu nie uda, rzeczy się ani trochę nie zmienią, tylko będziesz pan musiał zapłacić piędziesiąt tysięcy talarów za wiadome panu papiery. Zrozumiałeśże pan na ten raz tak, ażeby żadne nowe nieporozumienie nie miało między nami miejsca?
— Tak, — odpowiedział Gontran.
— A więc zgoda?
— Czy niedałeś mi pan trzy dni czasu do namysłu.
— Bez wątpienia.
— A więc korzystam z tego ustępstwa.
— Do woli kochany wicehrabio. Ja miewam jedno tylko słowo, co przyrzekłem, dotrzymuję. I ta zasada właśnie czyni wszelkie układy zemną tak łatwemi i przyjemnemi. Zastanawiajże się pan, skoro jak się zdaje, potrzebujesz pan się zastanawiać.... A propos, — dodał pan Polart, tonem całkowicie różnym od tego, którym przemawiał dotychczas, — czy spędzimy razem resztę dnia?...
— Nie, poproszę o pozwolenie opuszczenia pana.
— Powracasz pan do zamku Presles?
— Tak zamierzam.
— Czy zechcesz pan podjąć się oddania odemnie swoim siostrom małego upominku?...
— Cóź to takiego?
— O mniej niż nic, drobnostka bez wartości.... Ot to....
Pan Polart otworzył małe pudełko skórzane, w którym na podkładzie z granatowego aksamitu połyskiwały dwa pierścionki przyozdobione pojedyńczymi wspaniałymi brylantami wielkiej wartości.
— Nie mogę podjąć się zabierania tych klejnotów, — — odpowiedział Gontran.
— Ba! dlaczegóżto?
— Bo pewien jestem odmowy.
— Dajże pan pokój!... Nigdym jeszcze niewidział kobiety, odmawiającej przyjęcia brylantów ilekroć je ofiarowałem!...
— Boś ich pan nie ofiarował nigdy córkom domu Presles! — zawołał wicehrabia wyniośle.
— Święty Boże!... co za duma! — odrzucił sucho pan Polart. — Zdaje mi się, że z powodu niewinnej galanteryi chcesz mi pan zaimponwać! niech mię dyabli wezmą, kochany wicehrabio, zapominasz....
— To prawda... — przerwał Gontran, spuszczając głowę, — zapominam czasami, że krew moich ojców płynie w żyłach człowieka, który ich bezcześci i który niema już prawa przemawiania dumnie!... Przebacz mi panie baronie, będę się starał pamiętać o tem....
— W każdym razie, — mówił dalej pan Polart, zamykając pudełko i kładąc je do kieszeni, — powtarzam panu, że jeżeli w ciągu trzech dni nie zabierzesz się do działania, ja się zabiorę... i radzę synowi twoich ojców, aby o tem nie zapominał.... Do widzenia, kochany wicehrabio!...
— Do widzenia, panie baronie.
Obaj ci ludzie podali sobie rękę, ale z tym wzajemnym chłodem, którego na ten raz ani jeden, ani drugi nie starał się ukryć; następnie Gontran opuścił pana Polart i hotel Marynarki Królewskiej i udał się na poszukiwanie konia do najęcia, aby wrócić do zamku Presles.
Niebawem też dosiadł starej szkapy, dość nędznie wyglądającej, której pewne nogi i wyjątkową szybkość wychwalał mu berejter.
Gontran zaopatrzył się w szpicrutę i przypiął sobie ogromne ostrogi. Biedne zwierzę gnane ostrogami i szpicrutą, ruszyło z miejsca krokiem dość swobodnym, ale w każdym razie niedostatecznym dla Gontrana, którego podniecenie wzmogło jeszcze świeże powietrze i upał i który w tej chwili chciałby był siedzieć na koniu skrzydlatym legend średniowiecznych... na bajecznym hipografie, o którym opowiada Ariost....



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.