Przejdź do zawartości

Rodzina de Presles/Tom II/XXXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Rodzina de Presles
Data wyd. 1884-1885
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Amours de province
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXI.
CIĄG DALSZY I KONIEC ROZWIĄZANIA DRUGIEGO POMYSŁU GONTRANA.

Niebawem zapalono kilka świec, sekretarz komisarza zasiadł przed stolikiem i począł pisać na arkuszach stemplowego papieru, zeznanie wszystkich okoliczności kradzieży popełnionej tej nocy z włamaniem i wtargnięciem do zamieszkałego domu; najmninjsze szczegóły opowiadania pana Polart były jak najdokładniej powtórzone w protokole.
Kiedy tak komisarz policyi przysparzał roboty sędziemu śledczemu, a Gontran wciąż jeszcze nieporuszony siedział jak przybity na swem krześle, zadając sobie pytanie czy czasem nie śni, baron nie pozostał bezczynnym.
Ze sprzętu wyłamanego przez wicehrabiego, wyjął kopertę wielkich rozmiarów, w którą włożył kilka papierów. To zapieczętował pięciu pieczęciami i na każdej z nich przyłożył sygnet herbowy.
Potem na tej kopercie nakreślił kilka wierszy pismem cienkiem a ściąłem i pod ostatnim wierszem podpisał nazwisko.
Zrobiwszy to, oczekiwał spokojnie na ukończenie protokołu.
Od czasu do czasu rzucał spojrzenie na Gontrana i uśmiechał się z jakimś nieokreślonym wyrazem, widząc przygnębienie młodego człowieka.
Tak przeszedł kwadrans może; wreszcie urzędowy akt został ukończony, odczytany głośno i wyraźnie a nakoniec podpisany.
— A teraz, panowie, — ozwał się komisarz policyi, — zejdziemy i rozpoczną się poszukiwania.
Zamierzał opuścić już mieszkanie, ale baron powstrzymał go nagle.
— Jakkolwiek może niedyskretną będzie moja prośba, — przemówił, — ośmielę się jednak prosić pana o oddanie mi pewnej przysługi....
— Przysługi? — powtórzył ze zdziwieniem urzędnik.
— Tak, panie, i to przysługi niezmiernie ważnej.
— O cóż to chodzi?
— Oto... — odpowiedział baron, ukazując zapieczętowaną kopertę, którą trzymał w ręku.
— Nie rozumiem pana.
— Natychmiast będę miał zaszczyt wytłómaczyć panu, czego to sobie życzę.... Papiery, które zawiera w sobie ta koperta, są dla mnie czemś więcej niż majątek.... Zależy mi na nich, jak mi zależy na życiu.... Otóż miałem przed chwilą niezbity dowód, że papiery te nie są całkowicie pewne w hotelowym numerze.... Opryszek, który przed chwilą wyłamywać tu biurko, mógł je był zabrać, ani domyśliwszy się nawet ich wartości i owinąć w nie rulon dwudziestofrankuwek, jak w kawałek starej gazety. Wzywam przeto całej uprzejmości pańskiej i zaklinam pana, abyś raczył łaskawie podjąć się przechowania w bezpiecznem miejscu tej koperty. Odjeżdżając ztąd, zgłoszę się o jej zwrot do pana.
— Ależ, — ozwał się komisarz z niejakiem wahaniem, — czyż depozyt ten nie byłby na właściwszem miejscu w rękach notaryusza?
— Nie panie i wierzaj mi, bo na to daję panu słowo honoru, że jedynie właściwe dla tych papierów miejsce jest u pana.
— Niechże więc tak będzie, — odpowiedział urzędnik po chwili wahania jeszcze, — przykroby mi było odmawiać człowiekowi tak uprzejmemu jak pan. Postąpię zgodnie z pańskim życzeniem. Daj mi pan tę kopertę... przyjmuję ją jako depozyt....
Baron począł się wylewać w podziękach:
— Pozwól mi pan zwrócić swą uwagę na te kilka wierszy, które nakreśliłem na powierzonej panu kopercie.
Komisarz policyi odczytał głośno:
»Na wypadek, gdybym miał umrzeć nagłą śmiercią, zbrodniczą czy przypadkową, proszę szanowne władze o złamanie pięciu pieczęci, zamykających niniejszy depozyt... Oprócz tego upraszam również o poznajomienie się z treścią papierów opieczętowanych.
Głos sumienia wskaże urzędowi w takim razie, jaki z nich ma uczynić użytek
Pod spodem była data i podpis.
— Dobrze, panie, — odpowiedział komisarz, — w razie takiego wypadku, od którego niechaj Bóg pana chroni, zastosuję się święcie do pańskiego żądania....
— A! panie, — zawołał baron, pańska dobroć i uprzejmość urzeczywistnia wszystkie moje nadzieje!... Nigdy, nie, nigdy nie będę umiał podziękować panu dość godnie za to, co łaskawie czynisz dla mnie.
Urzędnikowi pilno było uwolnić się coprędzej od tej wdzięczności zbyt wylanej.
Wsunął kopertę do kieszeni bocznej Swego munduru i opuścił mieszkanie w otoczeniu kaprala i czterech żołnierzy od piechoty, do których przyłączyło się jeszcze pięciu czy sześciu żandarmów.
Nie mamy zamiaru ciągnąć czytelnika, by asystował zarządzonym przeszukiwaniom stajen, wozowni, szop.
Byłoby to dla nich zupełnie pozbawionem wszelkiego zajęcia, wiedzą bowiem, że policya, acz zręczność jej jest tak wielką, nie umiałaby żadną miarą odkryć kogoś nie istniejącego wcale.
Baron Polart starał się jeszcze o to, by komisarzowi dać wysoce fantastyczny rysopis, tak dokładny i tak charakterystyczny, że nie mógłby odważyć się na skompromitowanie niewinnego.
Ponieważ tylne podwórze miało kilkoro drzwi wychodzących na ulicę, a ponieważ jedne z nich zamknięte były tylko na zasuwkę, przypuszczono oczywiście, że złodziej uciekł tamtędy, zanim drzwi obstawiono z zewnątrz.
Prokurator królewski, musimy tu dodać mimochodem, rozesłał brygady żandarmeryi z miasta i okolicy a imaginacyjny rysopis złoczyńcy kursował wszędzie.
Skoro tylko bezowocne przetrząsanie budynków się skończyło, baron Polart ujął ramię wicehrabiego Presles i poprowadził go teraz już do opustoszałego mieszkania.
— A zatem, kochany przyjacielu, — rzekł mu — co o tem wszystkiem myślisz?... Widziałeś mnie przed chwilą, jak umiem zabierać się do roboty. Czyż istotnie uważałbyś, że masz dość siły do podjęcia walki zemną i pokonania mnie równą bronią?
— Czy chcesz pan, abym mówił otwarcie? — wyszeptał Gontran, który dotąd jeszcze nie przyszedł do siebie i nie ochłonął z emocyi, przez które przeszedł.
— Ależ spodziewam się, że chcę! — zawołał baron. — Z wszystkiego na tym świecie szczerość jest najrzadszą rzeczą... a ja przepadam za tem wszystkiem, co jest rzadkością.
— A więc szczerą jest prawdą, że nie rozumiem dokładnie tego, co pan robisz i mówisz od godziny....
— Pan nie rozumiesz?
— Nie.
— To niepodobieństwo!...
— A przecież to najszczersza prawda.
— W tym wypadku, mój kochany wicehrabio, konstatuję z przykrością, że dzisiejszego wieczora nie cieszysz się pan całkowitą pełnią twych władz umysłowych.... Nakoniec zobaczmy cóż to wydaje się panu niejasnem w mojem postępowaniu?
— Wszystko.
— To nieco niewyraźnie.... Określ pan cokolwiek bliżej.
— Naprzód dla czego wołałeś pan, aby łapano złodzieja, zwołałeś cały dom, posłałeś po gwardyę, żandarmów, komisarza?
— Pan mnie pytasz dla czego?
— Tak. Na cóż to mogło się przydać, skoro byłeś pan zdecydowany nie gubić mnie?
— O! głowo bezmózgł! toć właśnie na to przecie robiłem, abyś pan nie był zgubiony!... Nikt prócz pana nie wchodził do mego mieszkania, moje biurko znajdowało się w stanie ot takim. Jakimże sposobem wytłómaczyć i upozorować to włamanie w sposób prawdopodobny, gdybym nie był oświadczył, że pochwyciliśmy złodzieja na gorącym uczynku?... Podwójne nasze zeznanie tylko było jedynym sposobem zapobiegnięcia dochodzeniu, które byłoby wykazało jaknajdowodniej, że złodziej, jak niebądź wielkimiby była jego zręczność i zuchwalstwo, nie mógł bez pomocy drabiny od dachu szopy do okna. Siłą faktów przeto podejrzenie byłoby padło na pana, kiedy tymczasem opowieść moja przetworzyła pana w prawdziwego bohatera.... Czyliż nie postąpiłem sobie wedle najściślejszej ewangielicznej moralności, płacąc dobrem za złe? Pan chciałeś mnie obedrzeć a ja pana sławię! Wszakżem kolosem cnoty!
Baron Polart wymówił ostatnie słowa ze śmiechem.
Gontran próbował uśmiechnąć się również, ale pobladłe jego wargi skrzywiły się tylko z dziwną goryczą.
— To nie wszystko jeszcze... — rzekł wreszcie.
— Cóż więc jeszcze?
— Ta koperta zapieczętowana pięcioma pieczęciami i wręczona przez pana komisarzowi policyi.
— A! a! — zawołał baron z nowym wybuchem śmiechu, — zdaje się, że ta koperta pana zajmuje....
— Przynajmniej podnieca moją ciekawość.
— Zgadujesz pan pewnie co ona zawiera, jak przypuszczam?
— Ani trochę.
— Dajże pan pokój!... — ozwał się pan Polart z poważnym wyrazem szczerego zadziwienia. — Pan nie zrozumiałeś istotnie, żem włożył w tę kopertę tak dobrze opieczętowaną....
— Co?
— A, do licha! toż ten przekaz na pięćdziesiąt tysięcy franków i list pański pisany pod mojem dyktandem przed kilku dniami.
Gontran nagle pobladł jak trup i serce ustało bić przez chwilę.
— A! — wyszeptał, — mówiłeś pan, że nie chcesz mnie gubić a wydajesz w ręce sprawiedliwości ten list... ten przekaz.... Ależ w takim razie... w takim razie... wszystko skończone jest dla mnie... Nie pozostaje mi nic jak umrzeć....
— Uspokójże się, wicehrabio.... Nie potrzebujesz się niczego obawiać, na teraz przynajmniej.... Mogę przecież odebrać tę kopertę, kiedykolwiek zechcę a pokąd ja żyję nikt jej nie otworzy i nie złamie pieczęci.... Pozostaje tylko wypadek nagłej śmierci, ale wypadek to mało prawdopodobny; bo jak pan to wiesz dobrze, zdrowie mam znamienite.... Wiem dobrze, że atak apoplektyczny, któryby mnie zabrał w ciągu pięciu minut, lub spadnięcie z konia, któreby mi złamało kość pacierzową, postawiłyby pana w nader przykrem położeniu... Ale co pan chcesz: pierwsza miłość od siebie. Tak mówi przysłowie a przysłowia zawsze mają racyę.... Musiałem przecież zabezpieczyć się od pana....
— Odemnie? — zawołał Gontran zdumiony.
— Ależ tak, mój Boże, wicehrabio.... Zastanów się nieco nad tem wszystkiem co między nami zaszło i powiedz sam czy ja mogę mieć do ciebie zaufanie. Wczoraj groziłeś mi szpicrutą, aby mnie zmusić do pojedynkowania się z tobą na śmierć. Nie ma godziny jeszcze jak rzuciłeś się na mnie ze sztyletem i gdyby nie siła mej pięści, nie byłoby już w tej chwili barona Polart na świecie. Nic nie dawało mi rękojmi, że jutro nie najdzie cię znów fantazya wysłania mnie na tamten świat i że ku temu celowi nie użyjesz pan jakiegoś genialnego środka, którego imaginacya moja mimo swej bujności odgadnąć nie byłaby w stanie. Teraz jestem zaasekurowany. Dzisiaj wiesz pan, że nagła śmierć moja byłaby dla ciebie nieodwołalną zgubą.... Nietylko zatem, że teraz nie będziesz pan marzył o pozbyciu się mnie w sposób doraźny, ale przeciwnie jeszcze czuwać będziesz z pieczołowitością najlepszej matki nad mojem życiem i chronić mnie będziesz od wszelkiego niebezpieczeństwa.. kiedy zasiądziem u jednego stołu, odsuwać pan będziesz od mego talerza, wszelkie niestrawne potrawy; kiedy pójdziemy razem na spacer, będziesz miał w kieszeni zapas chustek ku ocieraniu z potu mego czoła, by mnie tym sposobem uchronić od zaziębienia; kiedy wyjedziem konno, pilnie wypróbujesz każdego konia zanim mi go pozwolisz dosiąść; nakoniec, wreszcie gdybym był wyzwany na pojedynek, wyzwiesz coprędzei mego przeciwnika i zranisz go lub położysz trupem na poczekaniu, byle tylko mnie uchronić od niebezpiecznego ciosu.
Po chwili pan Polart mówił dalej:
Widzisz przeto, kochany wicehrabio, że postępowanie moje dzisiejsze jest jak najściślej logicznem. Być bardzo może, że ta nieufność moja razi pana i boleśnie dotyka, już to jest pewne, że wszelkie uzasadnione podejrzenia dotykają nas zawsze boleśnie, ale i to pewne, że w głębi twego ducha musisz uwielbiać moją ostrożność i umiejętność zapobiegania niebezpieczeństwu.
Baron umilkł.
Gontran ze ściągniętemu brwiami i pochyloną głową, milczał.
— Nie odpowiadasz mi nic, wicehrabio, a zatem widocznie jesteś mego zdania... — podjął pan Polart po chwili. — Teraz, kochany panie, już jest późno... nie wydalam cię wprawdzie, ale ci życzę dobrej nocy.... Oczekiwać pana będę po południu. Nie zapomnijże przywieść mi wiadomego zaproszenia...
Wicehrabia skinął głową na znak potwierdzenia i zwrócił się ku drzwiom.
W chwili, gdy już je miał otworzyć, pan Polart go odwołał.
— A propos, — spytał go, — ile też pan dziś wygrałeś?...
— Pięć czy sześć tysięcy franków, jeśli się nie mylę.
— Zobaczmyż.
Gontran wypróżnił swe kieszenie i rozłożył na stole złoto i banknoty.
Baron zliczył.
— Sześć tysięcy dwieście franków, — rzekł!
Pieniądze te podzielił na dwie części. Z jednej strony położył pięć tysięcy, z drugiej pozostawił tylko tysiąc dwieście.
— Mój kochany Gontranie, — rzekł następnie wsuwając do swej sakiewki pięć tysięcy franków, a posuwając ku młodemu człowiekowi część mniejszą, — schowaj to a nie dziw się z tej małej nadwyżki, której dokonałem, moje prawa do niej są niezaprzeczone, bo jeśliś ty wygrywał, ja przysposabiałem karty....
Gontran zabrał tysiąc dwieście franków, nie wymówiwszy ani słowa i wyszedł.
Na ten raz już pan Polart nie uznał za stosowne odwołać go ponownie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.