Rodzina de Presles/Tom I/XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Rodzina de Presles
Data wyd. 1884-1885
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Amours de province
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XI.
OJCIEC I SYN.

Jak tylko noc zapadała, wszystkie korytarze i schody zamku oświecane były za pomocą lamp, umieszczonych w pewnych odstępach.
Hrabina z córką w kilka minut przybyły do apartamentu generała i weszły do przedpokoju.
Pani de Presles, zapukała lekko do drzwi biblioteki, lecz nie otrzymała odpowiedzi. Zapukała poraz drugi i trzeci, cokolwiek mocniej, lecz bez skutku.
— Twój ojciec zapewnie jest w sypialni, — rzekła do Dianny — albo w gabinecie... nie słyszy nas...
Otworzyła drzwi, przestąpiła próg i nie mogła powstrzymać okrzyku zadziwienia, widząc, że pomyliła się w swem przypuszczeniu.
Generał był w bibliotece, siedział przy wielkiem biurze, zajmującem środek pokoju. Głowa jego oparta była na obu rękach, zakrywających całkowicie twarz, a pogrążony był w myślach tak dalece, że nie usłyszał pukania do drzwi i nie spostrzegał nawet obecności żony i córki.
— Mój Boże! — szepnęła hrabina, — co mu się stało?
I zbliżywszy się do męża, dotknęła z lekka jego ramienia.
Pan de Presles zadrżał i żywo podniósł głowę.
Bladość pokrywała jago twarz, powieki były czerwone i napuchnięte.
— To ty, moja droga!... ty moje dziecię... — rzekł, zmuszając się do uśmiechu.
Poczem dodał machinalnie, jakby nic zdając sobie sprawy z tego co mówił:
— Czekałem na was.... Czy już czas jechać? A więc, jestem gotów.... Wstał.
Pan de Presles był pięknym starcem, wysokiego wzrostu, lat sześćdziesięciu, wytwornej dystynkcyi w postawie, z powierzchownością prawdziwie książęcą.
Trudno było wyobrazić sobie typ bardziej arystokratyczny i rycerski.
Wysoki i szczupły, trzymał się prosto i silnie pomimo wieku.... Twarz jego, charakterystyczna a zarazem pełna finezyi, nosiła na sobie niezawodno ślady czystej rasy. Wielkie, jego blado-niebieskie oczy, łagodne i dumne zarazem — patrzały śmiało i nić zniżyły się nigdy przed innem spojrzeniem.
Włosy śnieżnej białości, obfite jeszcze i bardzo krótko obcięte, otaczały wysokie czoło, poorane głębokiemi zmarszczkami.
W tej chwili jednakże, twarz i oczy starego szlachcica wyrażały tylko boleść głęboką....
Generał ubrany był po balowemu. Szeroka wstęga Komandora Legii Honorowej otoczyła jego szyję. Gwiazda wielkiego krzyża Ś-go Ludwika błyszczała na lewej stronie czarnego fraka, a różnobarwne wstążki jakichś dziesięciu zagranicznych dekoracyi, wyglądały z dziurki od guzika.
Wystarczało okiem rzucić na pana de Presles, aby poznać w nim odraza reprezentanta wielkiej rasy i spadkobiercę średniowiecznych rycerzy. Starzec ten był istotnie synem krzyżowców i niebieska krew zachowała się bez żadnej przymieszki w jego żyłach.
— Jestem gotów, — powtórzył z tym samym niepewnym i bolesnym wyrazem, — jeśli chcecie jedzmy....
— Mój przyjacielu, — zawołała hrabina z niepokojem, — co ci jest?...
Generał spojrzał na nią z zadziwieniem.
— Ależ nic mi nie jest, moja droga, — rzekł, cóżby mi się mogło stać?... Dlaczegóż pytasz mnie o to?
— Dla tego, że mi się zdawało, iż jesteś smutny i zakłopotany... ponieważ znalazłam na twej twarzy wyraz cierpienia, zniechęcenia....
— Tymczasem omyliłaś się zupełnie... Dzięki Bogu, nigdy się nie czułem lepiej!... a co do mojego niby smutku, powtarzam ci, moja droga, dlaczego miałbym być smutnym?... Czyż nie posiadałem zawsze i czyż nie posiadam dziś jeszcze, wszystkiego co stanowi największe i najzupełniejsze szczęście?... żonę najlepszą i najpiękniejszą 3 pomiędzy wszystkich kobiet, córkę ukochaną, znaczny majątek?...
— A nasz syn Gontron, o którym zapominasz!! — dodała hrabina, zupełnie uspokojona naturalnym i ożywionym tonem ostatnich wyrazów męża.
— To prawda, — mruknął generał z goryczą, źle ukrytą, — to prawda... zapomniałem o Gontro — nie....
Potem nagle, bez przejścia, głosem, który stał się napbwrót łagodnym i czułym, dodał:
— Chodź uściskać mnie Dianno. Jakaś ty piękna!!... — tak prawie piękna, jak matka....
— A widzisz, mamo, widzisz, że miałam słuszność! — zawołało młode dziewczę tryumfująco; — nie chciałaś dać się przekonać przed chwilą, kiedy twierdziłam, że jesteś piękniejszą odemnie! — a jednak ojciec jest tego samego zdania! — Nieprawdaż, mój ojcze?...
— Tak jest, moje dziecię — odpowiedział starzec z uśmiechem, odmładzającym go o lat dwadzieścia, — serce moje i oczy przywykły, od dawnego czasu uważać twoją matkę za najpiękniejszą wśród wszystkich kobiet....
— I masz stotysięcy razy słuszność, mój ojcze!... ah! jaka ja szczęśliwa, gdy słyszę, że tak mówisz.... Niech mnie nazywają ładną Prowansalką, ile razy tylko chcą, eh, mój Boże nie sprzeciwiam się wcale, a nawet przyznaję chętnie, że mnie się to dość podoba.... Lecz w Prowancyi jest tylko jedna piękna Prowansalka, ale nie ja, tylko mama!...
— Która nie jest Prowansalką! — dodała hrabina, śmiejąc się.
— Prowansalka czy nie, wszystko jedno... pomimo tego jesteś mamo najpiękniejszą z najpiękniejszych i teraz jest nas dwoje przeciwko tobie.... — Nieprawdaż ojcze?...
— Tak, moje dziecię....
Nastąpiła chwila milczenia.
Bolesna chmura znikła poraź drugi z czoła pana de Presles; — oko jego rozjaśniło się, usta, uśmiechały się szczerze.
Zegar Boula, stojący na kominku, pomiędzy dwoma cudownemi roślinami japońskiemi, wydał srebrny dźwięk.
Oczy generała zwróciły się w tę stronę.
— Wpół do dziewiątej, — rzekł, — czy nie znajdujecie, że czas już udać się nam w drogę?
— Kazałam już zaprządz... — odpowiedziała hrabina. — Pozostaje nam tylko wziąść okrycia i wsiąść do powozu.... — Czy Gontran gotów?...
— Gontran nie jedzie z nami... — odrzekł hrabia.
— Dia czegóż? — odpowiedziała pani de Presles zaniepokojona.
— Z powodów, które później ci wytłómaczę.
— Czy powody te uznajesz?...
Generał spuścił oczy, nie odpowiadając. Hrabina nie nastawała.
— Ale przynajmniej, — rzekła po ohwili, — przyjdzie pożegnać się z nami?...
— Niema go w domu.
— Niema go w domu!... — powtórzyła pani de Presles.
— Sądzić by można, że to cię dziwi, — rzekł sucho generał, — zdaje mi się jednakże, że powinnaś być przyzwyczajoną do nieobecności swego syna.
I gdy z kolei hrabina nie odpowiedziała, pan de Presles mówił dalej:
— Kaźcie przynieść okrycia, i jedźmy....
W parę minut później otwarty kocz, zaprzęgnięty w dwa konie angielskie, szybko potoczył się ku willi Salbert.


∗             ∗

Aby dać zrozumieć czytelnikom głęboki smutek pana de Presles, zdającego się z tylu względów zupełnie szczęśliwym, wystarczy nam powtórzyć scenę, która na godzinę przed wyjazdem miała miejsce w bibliotece.
Generał zaraz po obiedzie, w chwili kiedy jego żona i córka udały się do swych apartamentów, aby się zająć ważną sprawą wieczornej tualety, czytał i odczytywał z widocznym wyrazem niezadowolenia, kilka listów, nadeszłych podczas obiadu.
Kiedy ukończył je czytać, generał wziął się za czoło, szepcząc:
— Oby łaska Baska oddaliła odemnie, ten kielich!.. zbyt byłby gorzki....
Poczem po kilku minutach zastanowienia się, zadzwonił.
— Czy wiesz, gdzie jest pan Gontron? — zapytał kamerdynera, który ukazał się we drzwiach.
— Zdaje się, że pan Gontron jest w swoim pokoju...
— Idź, powiedz mu, że chcę z nim pomówić.
— Idę, panie hrabio.
Lokaj wyszedł, Po pięciu minutach, Gontron wszedł do biblioteki.
Młody ten człowiek, możnaby powiedzieć nawet to dziecko, miał bowiem zaledwie lat siedemnaście, był żyjącym obrazem owych prześlicznych paziów o długich kędziorach, tych pięknych cherubinów miłości, dla których szlachetne kasztelanki w dawnych, dobrych czasach, dopuszczały się często czułych szaleństw, przynajmniej takie opisy znajdujemy w kronikach zamierzchłych wieków.
Z dystynkcyą ojcowską łączyła się piękność matki i wdzięk siostry, gdyż podobny był jednocześnie do generała, do pani de Presles i do Dianny.
Po hrabim wziął patrycjuszowski i rycerski typ; włosy czarne hrabiny i cerę bladą złotawą i upajające oczy.
Nakoniec z Dianną podzielał ten wdzięk doskonały, nie do naśladowania, który posiadała w tak wysokim stopniu.
Niewątpliwie generał słusznie mógł być dumnym z posiadania takiego syna, gdyby nie to, że ta cudna powłoka ukrywała w sobie zarodki namiętności i wszelkich złych instynktów, rozwijających się przedwcześnie w sposób zastraszający.
Gontrona de Presles można było określić w kilku słowach: dusza szatana w kształtach anioła.
Nie dla tego, aby młody chłopiec miał popełnić dziś już jakieś godne potępienia uczynki i żeby miał już na sumieniu ciężkie jakie przewinienia; lecz powtarzamy, instynktu jego były złe. Generał je widział, czuł i liczne miał w rękach dowody, drżał zatem na myśl o przyszłości.
Siedemnastoletni chłopiec, rozwięzły i marnotrawny, podstępny i chytry!! Czy nie można było istotnie obawiać się wszystkiego i czem się stanie w dwudziestym piątym roku, ten przedwczesny rozpustnik?...
— Mój ojcze, — rzekł Gontron, wchodząc z swobodną miną i czyniąc ruch (który był mu zwykły), jak gdyby zakręcał wąs nieobecny, — powiedziano mi, że chciałeś ojcze ze mną rozmówić się...
— Istotnie, oczekiwałem cię....
— A więc, jestem....
Młodzieniec, nie uważając lub też chcąc udawać, że nie uważa surowej fizyonomi i ponurego wyrazu twarzy generała, wziął krzesło i usiadł naprzeciwko.
Przez kilka sekund pan de Presles z mimowolnem rozczuleniem przypatrywał się pięknym rysom i wdziękowi tego dziecka, które pragnął uwielbiać z całej duszy, a widział się zmuszony drżeć o nie.
Gontron wytrzymał to spojrzenie ojca z niezachwianą pewnością siebie; lekki uśmiech podniósł nawet kąty różowych jego ust, odsłaniając ząbki bielsze aniżeli najczystsza kość słoniowa, uśmiech ten zdawał się mówić:
— Przypatrz mnie się, warto mnie widzieć!!...
Cała zresztą postawa młodzieńca okazywała spokój umysłu zadowolonego z siebie i sumienie bez zarzutu.
— Gontronie, — rzekł generał surowym tonem, — czy nie zgadujesz o czem chcę z tobą pomówić?...
— Bynajmniej, mój ojcze....
— Trudno mi temu uwierzyć, przyznaję....
— Mówię ci jednak ojcze najściślejszą prawdę.
— A więc sumienie nic ci nie wyrzuca?...
— Nic w świecie!...
— Jeżeli mówisz szczerzo, mój synu, jest to dla ciebie wielkiem nieszczęściem.
— W czem, proszę, powiedz, mój ojcze?...
— Smutnem jest, że potrzebujesz mnie pytać....
— Wszak, aby się dowiedzieć, muszę zapytywać...
— Gontronie!! — zawołał surowo ojciec.
— Co mój ojcze? — odpowiedział dzieciak zuchwale.
Błyskawica wypadła z oczu pana de Presles, — głęboka zmarszczka wyryła się pomiędzy brwiami — lecz ta gorączka gniewu trwała tylko kilka sekund.,.. Widocznem było, że przyrzekł sobie być spokojnym, i chciał dotrzymać sobie słowa.
— Gontronie, moje dziecko, — rzekł głosem wzruszonym, lecz z wielką dobrocią, — nie podobna, abyś w tym wieku miał już chęć buntować się przeciwko słowom ojca, który cię kocha... niepodobna żebyś nie słuchał rad tego, który pragnie jedynie twego dobra i mówi ci z głębokiem przekonaniem i boleścią: Mój synu, moje biedne dziecię, idziesz złą drogą!...
— Cóż więc zrobiłem, mój ojcze i co możesz mieć przeciwko mnie.... Mówisz do mnie, jak do winnego.... Cóż tak złego dopuściłem się?... Zkąd pochodzi, że wydajesz się ojcze zirytowanym.... Powiedz mi mój ojcze, gdyż na prawdę, zapewniam, że nie wiem.
— Dajesz w tej chwili dowód skrytości, która mnie zasmuca i która w moich oczach zdwaja twoje winy! Wierz mi, mój synu, porzuć ten system, nie doprowadzi cię on do niczego dobrego.
— Czy to jest skrytością, pytać o co jestem oskarżony?
— Tak, niewątpliwie, kiedy wiesz tak dobrze naturę i ważność tych oskarżeń.
Gontron odpowiedział tylko gestem przeczenia.
General mówił dalej:
— A więc niech tak będzie! nie wiesz o niczem... zgadzam się na to... chcę w to wierzyć i powiem ci wszystko!... — Od miesiąca po wiele razy upuszczałeś zamek pokryjomu, wśród nocy, aby jechać do Tulonu i zapełniałeś miasto hałasem twych skandalicznych awantur.... Przedwczoraj jeszcze, pokazywałeś się na ulicy w towarzystwie kobiety, której postępowanie, więcej jak lekkomyślne, nie jest dla nikogo tajemnicą!...
Gontron uśmiechnął się.
— Zaprzeczasz temu?
— Bynajmniej, mój ojcze.
— Przyznajesz się!!... i to z takim cynizmem?...
— Dlaczegóż nie miałbym przyznać się, kiedy to jest zupełna prawda?... Pozwól mi jednakie ojcze, uczynić ci, z całym szacunkiem, jedną uwagę....
— Mów....
— Pozycya moja w tej chwili wydaje mi się bardzo kłopotliwą.... Jeżeli zdaje mi się, że niewiem o mych występkach, oskarżasz mnie ojcze o skrytość... Jeżeli zaś nie myślę wcale ukrywać, zarzucasz mi cynizm... Cóż więc mam robić?....
— Czy nie możesz przyznać się do błędów, nie chełpiąc się niemi?...
— Czyż popełniłem błąd, przechadzając się z... gryzetką? Upewniam cię ojcze, że nie wiedziałem o tem....
— Nieszczęśliwe dziecko!... w twoim wieku!!...
— Mam lat siedemnaście, mój ojcze.... Książę Fronsąc miał tylko piętnaście, kiedy debiutował w karyerze awantur miłosnych, które miały uczynić go tak sławnym.... Prawda, że ten debiut miał miejsce z księżną Burgundyi, a nie z gryzetką... ale mówiąc szczerze, to nie moja wina, że księżne de Bourgogne rzadko się dają spotykać w Prowancyi....
Generał chciał odpowiedzieć. Gontron nie dał mu czasu.
— Nie skończyłem jeszcze, — mówił dalej, — i mogę poszukać i znaleść bliżej mnie moje przykłady, a raczej, jeżeli wolisz ojcze, moje wymówki... Przerzucając w archiwach naszej familii, wyczytałem, że hrabia Armand-Fryderyk-Henryk de Presles, mój pra-pra-dziad, mając najwyżej lat szesnaście, uwiódł wielką damę dworu, pojedynkował się z jej mężem i ranił go niebezpiecznie. Historyograf naszej familii znajduje to zachwycającem. Poślij mnie więc na dwór, mój ojcze, a obiecuję ci naśladować, jak będę mógł najlepiej, mego pra-pra-dziadka.
— Gontronie, — mówił generał po chwili milczenia, — serce mi się kraje na myśl, że nietylko dusza twoja jest zepsuta, lecz i sąd o rzeczach skrzywiony!... Z powodu twych haniebnych skandalów, mówisz mi o obyczajach rozluźnionych, lecz świetnych, dawnych czasów!! Nie ma i nigdy nie było dwóch moralności i dla wszystkich błąd był błędem. Lecz nakoniec rozumiem i wybaczam eleganckiemu szlachcicowi, nazywającemu się Fronsac lub de Presles, gdy ich błędy nie są upadlające!... Lecz nie mógłbym darować, zrozumieć de Presles lub Fronsaca afiszującego się pod rękę z ostatniego rzędu, jak ją nazywasz, gryzetką na ulicach prowincyonalnego miasta, gdzie każdy, widząc to, dziwi się, odwraca i z szyderstwem wskazuje palcem!
Gontron zaczerwienił się. Lecz rumieniec jego nie był bynajmniej zbawiennym wstydem... była to miłość własna dotknięta do żywego, tak, że krew z serca napływała mu do twarzy.
Spuścił głowę i zamilkł.
Hrabia de Presles mówił dalej:
— To jeszcze nie wszystko...
— Cóż więcej jeszcze?... — zapytał młodzieniec, rzucając na swego ojca spojrzenie, które względem innego, zdawałoby się pełnem gróźb....
— Pomimo świetnego i zaszczytnego tytułu skończonego łotra, do którego zdaje ci się, że masz już prawo, — mówił dalej starzec, — w pewnych rzeczach okazujesz naiwność prawdziwie dziecinną... I tak zrobiłeś znajomość z kilkoma młodymi ludźmi, najsmutniejszymi indywiduami w Tulonie, opanowali cię, pochlebiając twojej próżności i nie przychodzi ci na myśl, że jesteś w ich ręku zabawką. Eksploatują cię i szydzą z ciebie.
Czerwoność twarzy Gontrona stawała się coraz bardziej gorejącą.
— Któż więc mnie eksploatuje? — zapytał głosem drżącym z gniewu. — Kto szydzi ze mnie?...
— Kto?... Ależ do licha, nowi twoi przyjaciele... ci przypadkowi towarzysze, których zaledwie znasz nazwiska!... którzy zjadają trufle, piją szampana... i śmieją się z ciebie za plecami i którzy zmusili cię do zaciągnięcia w ciągu niecałego miesiąca długu, przeszło tysiąc franków wynoszącego, w kawiarni Piace-d’Arme....
— Ah! więc wiesz o tem, ojcze?... — wyjąknął Gontron.
— Oto rachunek, — odrzekł hrabia.
Dzieciak spuścił oczy, ale tym razem z pozorem prawdziwego zmięszania.
Pan de Presles mówił dalej:
— To jaszcze nie wszystko.... Powiedziano było, że będziesz wyeksploatowany aż do dna!... wystrychnięty na dudka! wydrwiony!... W latach, w których nie ma się jeszcze wad, ty masz już występki.. a pomiędzy niemi są takie, które zdawałyby się niezgodne z twemi siedemnastu latami... Jesteś graczem!
Gontron wyciągnął rękę, jakby chcąc zaprzeczyć.
— Jesteś graczem! — powtórzył generał silnym głosem. — Grasz ze swymi nowymi przyjaciółmi, a ci przyjaciele są łotrami, którzy cię oskubują, są złodziejami, którzy cię rabują.
— Złodziejami! — powtórzył młodzik z przerażeniem.
— Tak złodziejami!!... ściskasz rękę greków!... mówisz »ty« ludziom, którzy mieli do czynienia ze sprawiedliwością!!...
— Ależ to niepodobna!! niepodobna!! — zawołał Gontron.
— Czy grałeś przeciwko niby szlachcicowi, każąc mu się nazywać hrabią Ludwik de la Follade?...
— Tak.
— Czy przegrałeś do niego sumę dwóch tysięcy pięćset franków?
— To prawda.
— Nie mając pieniędzy, aby zapłacić tę sumę, czyż nie udałeś się do pewnego przemysłowca, pożyczającego młodym ludziom z dobrych familii na procenta pięćdziesiąt od sta.
— Nie mogę temu zaprzeczyć....
— Otrzymawszy odmowę opartą na twym wieku, czyż nie udałeś się do mego własnego bankiera, który odpowiedział ci, że się namyśli... co się równoważyło nowej odmowie; nakoniec, nie mogąc żadnym sposobem wystarać się o te dwa tysiące pięćset franków, czyż nie podpisałeś hrabiemu Ludowikowi de la Follade rewersu płatnego za miesiąc?...
— Mój ojcze, kto ci to powiedział?
— Oto ten rewers.
— Zapłacony??...
— Nie... lecz oddany....
— Oddany!!... dla czego??...
— Ponieważ prokurator królewski zajmował się sprawami szlachetnego hrabiego... ponieważ wezwany do sądu pan de Follade, próbował wydobyć się z kłopotu szczerością i wyznaniami... ponieważ, nakoniec, z pośpiechem wręczył sędziemu śledczemu ten kawałek papieru, nie mający racyi bytu, ani wartości, ponieważ przedstawiał sumę ukradzioną w grze nieszczęśliwemu dziecku, nie mogącemu jej zapłacić.... Oto w jakie wpadłeś ręce... i dla tego to mówiłem ci przed chwilą: «Gontranie, idziesz na złą drogę!!...« Nie miałeś więc słuszności, jak widzisz, odpowiadając mi, że nie wiesz o czem mówię i że twoje sumienie nic ci nie wyrzuca! Jeżeli sumienie twoje milczy, musi być chyba umarłe! Przed czem niech cię Bóg strzeże, gdyż w takim razie lepieby było gdybyś umarł!!...
Hrabia zamilkł.
Gontron z pochyłonem czołem, twarzy w ogniu, piersiami dyszącemi, zdawał się złamany.
Pan de Presles uczuł litość dla swego syna.
— Lekcya ta wystarczy być może... — myśłał.
I dodał głośno:
— Nie będę ci robił wyrzutów... nie dodam nic więcej do tych, które powinieneś czynić sam sobie.... Żądam jednej tylko rzeczy... pomóż mi, abym zapomniał o przeszłości.... W tym celu, potrzebujesz tylko chcieć, gdyż przyszłość jest w twoich rękach.... Pomyśl, że szlachectwo obowiązuje... nie zapominaj, że nazwisko, które nosisz, doszło do ciebie niesplamione i takie obowiązany jesteś przekazać je dzieciom, które Bóg da ci później i których strzedz będziesz, tak ja strzegę ciebie.... Nie żądam od ciebie żadnej obietnicy, fakta przemawiać będą.... A teraz moje dziecię, przebaczam ci... wszystko skończone.... Idź ubrać się na bal margrabiny de Salbert....
— Mój ojcze, — wyjąknął Gontron, podnosząc głowę, — nie miałem zamiaru towarzyszyć ci na ten bal....
— Miałeś inne projekta?
— Tak.
— Jakież to?
— Oh! mogę przyznać się do nich głośno... jestem zaproszony na wieczerzę młodych oficerów marynarki, odjeżdżających jutro na wyprawę do Algieru...
— Wieczerza ta ma się odbyć w Tulonie?
— Tak, mój ojcze.
— A więc ci młodzi oficerowie będą wieczerzać bez ciebie....
— Ależ....
— Co?...
— Przyrzekłem....
— Nie dotrzymasz przyrzeczenia i koniec... Tego rodzaju przyrzeczenia nie obowiązują do niczego....
— Czyż to nie znaczy, mój ojcze, że postępujesz ze mną, jak z dzieckiem?
— Gontronie strzeż się!! Nie tego mam prawo oczekiwać po tobie, po naszej rozmowie!...
— To dobrze, mój ojcze, jestem posłuszny. Idę się ubierać.
I młodzieniec wyszedł z biblioteki, rumieniec jego zniknął; — bladość na nowo jego twarz okryła.
Generał zajął się tualetą.
W chwili kiedy ją kończył, usłyszał na bruku dziedzińca odgłos końskich kopyt, a wkrótce potem hałas szybkiego galopu, oddalającego się szybko, rozległ się w alei.
— Idź i dowiedz się, co za przyczyna tego hałasu, — rzekł hrabia do swego kamerdynera.
Służący powrócił po chwili.
— I cóż?
— To pan Gontron, panie hrabio, pojechał do Tulonu.
— Jesteś tego pewny?
— Tak, panie hrabio?
— Już cię nie potrzebuję, możesz odejść...
Lokaj wyszedł.
Pan de Presles zostawszy sam, padł na fotel, jakby piorunem rażony, ukrył głowę w dłoniach i pozostał w tej postawie niemego smutku, aż do chwili, kiedy hrabina z Dianną, jak widzieliśmy, weszły do biblioteki.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.