Resztki życia/Tom IV/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Resztki życia
Wydawca Księgarnia Michała Glücksberga
Data wyd. 1860
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst tomu IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VI.
Wielce szanowny panie Joachimie
Dobrodzieju!

„Na list jego z dnia 10 praesentis, spieszę odpowiedziéć kochanemu sąsiadowi, że i do wiary niepodobne rzeczy czasem się na świecie przytrafiają. — Prawdą jest że Jmć panna Podkomorzanka którąśmy wszyscy mieli za osobę niezamężną, okazała się i zeznała sama poślubioną oddawna nieznajomemu człowiekowi, który jak Deus ex machina w Kaniowcach się zjawił, a dziś rewendykuje tytuł małżonka i dostojność ojca panny Adeli. Ten to jest dziki nasz nieznajomy dziedzic dworku pod krzakiem wirginji, który nas swą mizantropją i fiziognomją obłąkaną przestraszał. — Dziś on znacznie przychylniejszym się stawszy, stawi śmiałe czoło ludziom i opowiada o swych podróżach po wschodzie i różnych na lądzie i morzu przygodach.
Jak sam łatwo pojmiesz, całe miasteczko nasze tym wypadkiem wzruszone, o niczem nie mówi jeno o nowem stadle, które po latach dwudziestu na resztki życia się zeszło, gdy oboje w oczekiwaniach téj szczęśliwéj godziny, postarzeli i posiwieli.
Po kilkakroć miałem szczęście spotkać się z dawną naszą Podkomorzanką, a dziś panią Poroniecką i ciekawym jéj małżonkiem, już to w ich domu, już w innych naszéj uliczki, i nie mogę pojąć co tak gwałtowne przywiązanie do tego człowieka obudzić mogło; jest bowiem dziwak, dość opryskliwy i deklamator nieznośny.
Zrazu głucha wieść tylko szerzyła się u nas o niepodobnem do wiary małżeństwie, aleśmy wreszcie jawnie i oczewiście przekonani zostali, iż to nie było baśnią, gdy po mszy Świętéj na ich intencję mianéj, małżonkowie pod jednym dachem wspólnie wieść życie poczęli.
Referendarz na jakiś czas wyjechał do Warszawy, a panna Petronella nam została; Malutkiewicz nie potrafił się nawet wydziwić temu co nas tu wszystkich w najwyższy sposób zdumiało, Oktaw jeszcze bawi, ale wkrótce napowrót do uniwersytetu się wybiera, a tymczasem studjuje serce ludzkie w dworku W. pani Poronieckiéj...
Nie wiem czy panu dobrodziejowi wiadomo jest, że panna Adela wzięła się do wychowania znanéj tu ze swéj piękności dziewczyny Anny córki stolarza Prokopa, i pracuje nad nią wielce, poświęcając jéj czas swój wszystek. Dzieło zaiste chwalebne, ale jak się powiedzie, trudno zgadnąć. To pewna, że już skutki wpływu JMPanny Adeli widoczne są na dziewczynie, która posmutniała, pobladła i śpiewać przestała.
Innych nowin nie donoszę, pragnąc abyś WPan dobrodziéj sam ciekawością zdjęty, do nas co najrychléj powrócił, gdyż nam go braknie bardzo i powrotu jego wszyscy mocno życzymy, ja zaś w szczególności kochanego sąsiada wyglądam i w nadziei zobaczenia rychłego, nie żegnam, tylko do widzenia, zostając z prawdziwym szacunkiem i t. d.

Mamert Alexy z Wędżygoła

Poraj Wędżygolski

S. D. J. K. M.

List ten, jakkolwiek zawarte w nim nowiny i po szambelana zapewnieniach potwierdzenia potrzebowały, mocno zastanowił pana Joachima i na chwilę go jakoś zasmucił; obudził on wspomnienie Kaniowiec, chęć powrotu, ale obowiązek kazał pozostać przy córce i Wielica nie myślał nawet unikać spełnienia go.
Potrzeba było naprzód nakłonić do odjazdu Edmunda co niemało go kosztowało, potem wybuch żalu pieszczonéj Ewelinki wytrzymać, wreszcie w dość niedobrem towarzystwie trudno ją było zostawić. Panie które jéj towarzyszyły na wieś, piękna Teolinda co wiek cały spędziła usiłując przywabić kogoś i w nieustanne plącząc się intrygi miłosne głowę i serce niemi tylko miała zajęte, pani Litte niegdyś bohaterka romansu dla któréj nieszczęsny jeden głupiec w łeb sobie strzelił, nawet fortepianista Herzog który wygodnie na wsi odpoczywał, — wszyscy razem podżegali Ewelinę, pochlebiali jéj i zamiast hamować aż nadto skłonne do ofiar serce, uprzejmie rodzącemu się przywiązaniu dopomagali nie widząc w niem nic zdrożnego. — Dwór ten naturalnie uznał pana Joachima tyranem zimnym, ojcem nielitościwym, gadułą nudnym, i gdyby nie poczciwość Eweliny, nie wyższy umysł Edmunda skończyłoby się może na wygnaniu Wielicy.
Edmund wszakże uznał potrzebę wyjazdu, pożegnania były łzawe i rozpaczliwe. Teolinda nie mogła już patrzéć na pana Joachima, Ewelinka się rozchorowała, i po odjeździe Troińskiego żałoba i smutek okryły dwór cały. Jedyną pociechą opuszczonéj, zostały listy które Edmund od pierwszéj stacji pisać począł, a tym na przeszkodzie stanąć nie mógł troskliwy ojciec.
Całe towarzystwo kobiece przy wielkiéj napozór gorliwości religijnéj najmniejszego ducha religijnego nie miało w sobie, i ojciec pragnący córkę uleczyć, począć musiał od katechizmowania jéj powoli.
Okrzyczano go tedy fanatykiem...
Położenie jego w tym domu wcale nie było do zazdrości, ale obowiązki wielkie i święte, zmuszały dostać placu. W takich to położeniach trudnych rozwija się człowiek i podnosi.
Szczęściem dla pana Joachima nadspodziana okoliczność uwolniła go od trudnego zadania w chwili gdy o niem prawie rozpaczać zaczynał. Hrabia Tylman który wyjechał z tancerką na gody, znalazł zamiast nich śmierć przedwczesną na kolei żelaznéj między Bruxellą a Paryżem. Pociąg w którym jechali, spotkał niespodzianie z przeciwnéj strony idącą lokomotywę, a w strzaskanych przednich wagonach między pięćdziesięcią osobami silnie rannemi i zabitemi znalazł się właśnie nasz podróżny i jego towarzyszka niebezpiecznie okaleczona. Tylman został prawie na miejscu... i nie żył nad kilka godzin.
Wieść o tem doszła Ewelinę jak piorun niespodziewana i przerażająca, i oddać jéj potrzeba sprawiedliwość, że zapłakała nad niewiernym małżonkiem, choć serce jéj może swobodniéj uderzyło nazajutrz do nowego życia. — Sama ona wymogła listem na Edmundzie, żeby na czas żałoby się oddalił, błagając go tylko by nie jeździł koleją. Przyszłość uśmiechnęła się jéj znowu, a pan Joachim gdy przyszła godzina rozstania z córką po żałobne fioki zmuszoną wracać do Warszawy, ze łzami żegnając i błogosławiąc, długą rozmową i radą poważną pokrzepił. Nie śmiał on odrywać od niéj przyjaciółek w jego przekonaniu niebezpiecznych, ale zlekka nadmienił wdowie, że lepszeby mogła dobrać sobie towarzystwo...
Gdy podróżny powóz hrabinéj niknął w kłębach kurzu na gościńcu, Wielica smutny siadł na swą ubogą bryczkę i do miasteczka napowrót odjechał.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.