Resztki życia/Tom IV/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Resztki życia
Wydawca Księgarnia Michała Glücksberga
Data wyd. 1860
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst tomu IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.
Z


Zdaje mi się, że wprawny czytelnik, który już nie jednę powieść w życiu przerzucił i niejednemu przypatrzył się dramatowi na scenie i w świecie, łatwo się domyśli tego, co dotąd z tak troskliwą pieczołowitością staraliśmy się przed nim ukrywać, półgębkiem mówiąc, w pół cieniu wysuwając przed nim postacie osłonione mgłą tajemnicy. Stary figiel dłużéj już przeciągniony, zakrawałby na daremną mistyfikacją. Powiemy mu za tem niechcąc dłużéj nadużywać cierpliwości jego niezmiernie do końca powieści potrzebnéj, że najzupełniéj odgadł...
Podkomorzanka była ową Ludwiką córką Prezesa, który następnie nosił ten tytuł ostatni już z powiatowych podkomorzych, (subcamerarius ultimus, jak nawet na kamieniu jego grobowym wyrażono), a mężem jéj był ów nieszczęśliwy Poroniecki, którego dzieje poznaliśmy z opowiadania poprzedzającego.
Po powrocie do kraju Poronieckiego, choć starał się ubocznie dowiedziéć o żonę swoję, żadna wieść o niéj go nie doszła. W miasteczku osiadłszy zdziczały i odosobniony stary aktor, nawet nazwisk sąsiadów nie dowiadywał się wcale. Zajęty był przytem tak gorąco poszukiwaniem swojem, a tak mało spodziewał się natrafić na Ludwikę, że o najbliższych nie wiedział sąsiadach. Dawno już pogrzebł on w swem sercu ten sen przeszłości który mu się zdawał bezpowrotnie skończonym, i jak sen tylko dziwny czasem się w pamięci obudzał. Przebyte nieszczęścia, cierpienie długie nie zatarły w nim przywiązania do kobiety, którą ukochał miłością pierwszą i ostatnią, ale wiek sam i znużenie przygasiły uczucie teraz zgorzkniałe i bolesne... zdawało mu się że żona koniecznie zdradzić go musiała, że nie mogła poślubionéj dochować mu wiary, i unikał bliższego dowiadywania się o nią, aby nie zatruwać nową boleścią i tak ściśnionego serca. Kto zna potęgę pierwszego uczucia przerwanego gdy rozkwitało, urok wspomnień, żal po młodości, pojmie łatwo jak często Poroniecki, pozbawiony innych w życiu węzłów i zajęcia, wracał do tego co snem swoim nazywał. — Miłość ta jedyna, wielka choć zeschła i uwiędła, jeszcze panowała nad nim i często łzy wyciskała mu z oczów...
Znamy zkądinąd Podkomorzankę, która jedynéj w życiu poprzysiężonéj wiary święcie dochowała do siwych włosów, mimo że świat nęcił ją do jéj złamania. Po wygnaniu haniebnem z domu tego którego nazywała swym mężem, życie jéj stało się ciężką pokutą za chwilę nierozważnéj nadziei, ojciec ani myślał uznać małżeństwa zawartego bez jego wiedzy i jak on utrzymywał bez żądanych przez kościół i prawo form... Nierozgłaszając wypadku, potrafił w największéj tajemnicy postarać się o rozerwanie ślubu, uznanie go nieważnym i postanowił córkę zmusić do nowego zamążpójścia. — Ale Ludwika z uszanowaniem i łagodnością oświadczyła mu, że dla niéj raz wyrzeczona przysięga jest świętą i wiary ślubowanéj dochowa do śmierci temu któremu ją dała.
Próżne były usiłowania upartego starca który wszelkich użył środków do zniewolenia jéj napróżno. Tymczasem Franuś jedynak, ulubieniec, nadzieja rodziny, dziedzic imienia, zaledwie dorósłszy, puszczony samopas na swobodę wkrótce skończył życie wyczerpane, nim zakwitło... Tak tedy Ludwika została u Podkomorzego w pustym owym domu samą jedną, a trwoga starego powiększyła się jeszcze o córkę i majętności których nie chciał zostawić na los i oddać jakiemuś przybłędzie. Wybrany przezeń młody chłopak tegoż nazwiska i herbu, daleki krewny domu, został przeznaczony na męża Ludwice, która i teraz stanowczo oświadczyła że za nikogo nie pójdzie, bo jest żoną i drugi raz przysięgać nie może.
Stary Podkomorzy wyczerpawszy wszelkie środki przymusu, prośby, groźbę wydziedziczenia, zaparcia się, rachując na czas w ostatku, wywiózł Ludwikę za granicę sądząc że kraju zapomni, i że uniknie nowego jakiego spotkania podobnego pierwszemu w teatrze które go było niesłychanie przeraziło... Ale z długich podróży odbytych w towarzystwie ojca i krewnego wyznaczonego jéj za męża, Podkomorzanka wróciła niezachwiana w postanowieniu. Wkrótce téż ojciec jéj umarł, a ona podzieliwszy się majątkiem z tym którego jéj za małżonka chciał narzucić, osiadła naprzód na wsi, a potem w miasteczku.
Nie miała już wcale nadziei zobaczyć kiedy tego, którego wspomnieniu była wierną; długie upłynęły lata, wiedziała o jego włóczędze po kraju w towarzystwie wędrownych artystów, dopytała potem że się udał na wschód i pogrzebła go dawno sądząc umarłym. Można więc sobie wystawić wrażenie jakiego doznała, gdy nagle z rumowisk i grobów zjawiła się przed nią postać, w któréj mimo upływu lat tylu, jeszcze poznać potrafiła towarzysza młodości. Są twarze które życie tak odmienia i przeistacza że w nich starego nie odkryjesz człowieka, ale są téż dziwnie świeże i młode, pomimo marszczek co je okrywają i noszące do śmierci wyraz który na nich wypiętnowały pierwsze lata życia. Taką była twarz Poronieckiego, zorana troskami i nędzą, ale taż sama co w młodości. Cierpienie zniszczyło ją, wiek poorał, ale pod tym całunem zarysowały się kształty pierwotne, będące obrazem niezmienionego wewnątrz człowieka.
Tak samo Podkomorzanka postarzała niezmieniona i twarzą otoczoną siwemi włosy, przypominała, poważne dziewczę które miało raz kochać i za tę miłość cierpieć życie całe. Poznali się więc oboje, ale zrazu nie wierzyli oczom własnym, i potrzeba było wygadania się Oktawa, aby przekonać Podkomorzankę, że ten cień wychodzący z grobu, był żywym jéj mężem.
Tegoż wieczora, jakeśmy widzieli, wymknęła się biedna z domu, pewna że Poroniecki (który zresztą zmienił nazwisko) był jéj mężem, domyślając się fałszywie, że przybycie jego do miasteczka przypadkowe miało na celu zbliżenie się do niéj, wyrzucając sobie że natychmiast nie podała mu ręki. Z właściwą sobie odwagą, choć słaba i drżąca, Podkomorzanka wyszła po nocy z domu udając się do blizkiego dworku... pilno jéj było powiedzieć temu którego lat tyle nie widziała, że serce i rękę dochowała dlań choć o życiu jego nawet nie miała wiadomości; obawiała się by o niéj nie wątpił.
Z bijącem sercem przestąpiła próg pustéj izdebki, w któréj biedny wygnaniec stał właśnie zadumany, bijąc się ze wspomnieniami przeszłości i szydząc sam z siebie.
— A! to ty Adolfie! — zawołała rzucając się ku niemu — nakoniec! — I ledwie tych słów domówiwszy, musiała upaść na krzesło, bo nogi pod nią się zachwiały.
Poroniecki stał chwilę osłupiały i milczący, zbliżył się i w chwili gdy miał przemówić, potok łez zatamował mu głos, począł się razem śmiać i płakać...
Nie podobna nam opisać téj sceny, któréj uczucia nie każdy pojmie, bo iluż nas jest wiernych naszéj przeszłości?
Dziwnemi zrządzeniami, na drugim brzegu znaleźli się oboje starzy już, a w sercach niezmiennemi dla siebie, i na przekwitłych tych twarzach zajaśniał promyk nadziei na resztkę życia. Długo płakali oboje i w łkaniu ledwie się im jakie wyrwało słowo bolesne...
— Widzisz Adolfie, — odezwała się wreszcie Podkomorzanka, — jeżeliś kiedy zwątpił o mnie jak ciężki grzech popełniłeś! Po latach tylu znajdujesz mnie wierną tobie..... Poznajmyż się dziś po tylu cierpieniach? chcesz że mnie starą i biedną...
— O moja najdroższa! — odezwał się Poroniecki, — byłżem ja godzien takiego poświęcenia, i straconego życia twojego? Widzisz mnie zawstydzonym, upokorzonym, przybitym twoją wielkością, w prochu przed tobą... bo, przyznaję... jam wątpił, jam się nie czuł godnym tego... Ale czy dziś ofiara właśnie nie wyda ci się wielką i próżną? Czemże dziś ten komu poświęciłaś życie?... złamaną istotą, biedną, upadłą, zgasłą... promyk młodości co jakiś blask rzucał na nią, dawno zatarły ciemności, — nie poznasz może we mnie tego który był twoim...
— A tyż mój drogi, inaczéj mnie znajdziesz? — przerwała Podkomorzanka rumieniąc się, — spójrz... jam dziś siwa, stara, zesmutniała i równie jak ty złamana...
Oboje, — mówiła daléj, — przetrwaliśmy wiele, ale dzisiejsza chwila płaci za lata zabyte... Tyś był daleko jeszcze nieszczęśliwszy odemnie, przymuszony walczyć z nędzą, z głodem i z ludźmi co się nie poznali na tobie, ciebie nic nie podtrzymywało to uczucie jakie ja miałam... ta pociecha...
I wstrzymała się na chwilę Podkomorzanka jakby wyznanie kosztować ją miało.
— Ja miałam dziecię nasze! — dodała cicho.
— Dziecię! nasze dziecię! — krzyknął Poroniecki, — ono żyje!
— I jest przy mnie, — odpowiedziała Ludwika. — Za życia ojca oddane było krewnym i nosiło nazwisko obce i wychowywała je babka, po jéj śmierci nic mnie już wstrzymywać nie mogło, bym go nie odebrała nazad, teraz przyznamy je i posłyszę to imie matki, którego tak łaknęłam spragniona, któregom nigdy z ust mojego dziecięcia nie posłyszała.
— Widzisz Adolfie, — rzekła, — żem nie tobie jednemu była wierną, że mniejszą mam zasługę niż sądziłeś zrazu, bom żyła dla ciebie i naszéj córki, któréj ty teraz dasz imie, przyniesiesz ojca...
— A! smutnego rodzica mieć będzie! — rzekł Poroniecki, — i nie pochlubi się nim pewnie, któż wie czy nie lepiéjby dla niéj było pozostać sierotą..... Więc to śliczne dziecię?
I zaniemiał załamawszy ręce.
— Prawdaż to, — rzekł jakby do siebie, że ja sierota od urodzenia, wygnaniec wiekuisty, nagle znajduję żonę, rodzinę, dziecię, świat co mnie przyjmie, czemżem ja na to u Boga zasłużył? — a! to sen chyba! to marzenie...
I znowu łzy przyszły na powieki obojga i poczęła się owa cicha rozmowa, spowiedź z całéj przeszłości, opowiadanie splątane w którem dwa razem życia objawiły się sobie i spotkały...
Po długich zwierzeniach, Podkomorzanka powstała nareszcie.
— Już więc się nie rozstaniem, — rzekła, ale w oczach ludzi potrzeba teraz uznać to cośmy taili dotąd... a uczynić to jak najrychléj, bo chwili z tych resztek nie mamy do stracenia. Mnie zostaw staranie o to...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.