Resztki życia/Tom II/XVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Resztki życia
Wydawca Księgarnia Michała Glücksberga
Data wyd. 1860
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst tomu II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XVIII.
W


Wielica po rozmowie z Szambelanem pod jakiemś smutnem wrażeniem powrócił do swojego dworku. Ostatniemi czasy mało w nim przesiadywał; zajęty silnie nowym przedmiotem nie miał czasu zastanowić się nad sobą i rozpatrzéć w swem sercu. Słowa obcego człowieka sprowadziły go powoli na drogę chłodnéj rozwagi, a w domu list leżący na stole na którego kopercie poznał pismo córki, wciągnęły w stare kółko idei z których był uciekł na chwilę.
Obejrzał się po szarych ścianach tego więzienia w którem lat tyle przebył bez nadziei, bez przyszłości promyka, jednostajne licząc godziny zbliżające go do upragnionego końca zobojętnionego życia, i widok cichych izdebek samotnika, przywiódł mu na pamięć uczucia z któremi dawniéj wegetował w pustce swojéj. Schodząc do serca potem i mimowolnie porównywając stan duszy do tego jakiemu był przywykł, uderzony został różnicą jaka w nim samym zaszła. — Dawniéj w tem kółku ciasnem, ze swoim psem, strzelbą, xiążkami, u komina cały świat zapominał i daléj nie sięgnął myślą nad to co go otaczało, dziś przeraził się rozbujałemi nadziejami które gdzieś ponad dachy miasteczka poleciały odrosłemi skrzydły.
List córki go opamiętał i jeszcze bardziéj uwidocznił mu odmianę jaka w nim zaszła, przedtem byłby go chwycił żywo — teraz obawiał się otworzyć. Cała przeszłość, lata stracone, przeżyta młodość, przecierpiane bóle przyszły na pamięć nagle i przy nich owe nadzieje jesienne śmiesznie się i dziko wydały; serce biło młodo, a nieubłagana rachuba wskazywała zbliżające się szrony i siwiznę.
I łza z głębin wyschłych wyśliznęła się powoli na powiekę dawno nią nie zwilżoną... niepostrzeżona, ostatnia; jak kropla krwi z zaciągnionéj rany która na niéj twardnieje i zastyga. Wielica poczuł ją na oku, zdziwił jéj i chwycił za pierś rzucając list córki.
— Gość to wielki, — zawołał w duchu, — niespodziany, nawiedzający pustkę zamkniętą! Łza! Jeszczem więc ich nie wypłakał! źródło nie wyschło jeszcze. — Zkądże te kwiaty jesienne, ten powrót do życia! Na to chyba ażeby po nim zgasł już promień ostatni, i wiekuista noc opasała!
I wziął list do ręki znowu, bojąc się go otworzyć..... jakiś przestrach dziecinny nim miotał.
— Wszystkiego się już boję, — rzekł w sobie, — wróciłem do dziecinnych strachów jak gdybym nie był obyły i ostrzelany ze wszystkiem... Cóż mi ten list przynieść może nowego? przecierpiałem od nich co tylko było można, dobra spodziewać się nie mam prawa, złe już wypite do dna. Alem dziś małego serca i samolub, i lękam się aby myśl o niewdzięcznem dziecięciu nie zczerniła złotych marzeń któremi karmię się oszalały. Upadłem więc aż do egoizmu, aż do zapomnienia obowiązków...
Z gorączkowym niepokojem nareszcie pan Joachim rozpieczętował pismo które zastał na stole, nie omylił się, było od córki, ale przeczucie téż nie było daremnem, bo list wcale inaczéj wyglądał niż te któremi się zwykle do niego odzywała. Pan Joachim pobladł czytając go i wstrząsł się nowem wrażeniem głębokiem i bolesnem. Dotąd Ewelina przybywając na wieś, zaledwie o tem w kilku słowach chłodnych donosiła ceremonjalnie, list zaś ostatni wcale inaczéj napisany, zdawał się oznajmywać przykrą jakąś zmianę w życiu dziecięcia, które z uczuciem boleści nieśmiało tuliło się pod skrzydła wprzód zapomnianego ojca. Oto są słowa pisma które niespodzianie zastygłe przywiązanie obudziło w rodzicielskiem sercu pana Joachima.
— „Nie wiem jak zacząć kochany ojcze, tyle się czuję winną względem ciebie, tak nieśmiem nawet o przebaczenie prosić. Może téż choć trochę długie milczenie moje wytłumaczy oddalenie, świat który ogarnął twe dziecię i nieszczęśliwy rozdział jakiś który mnie zawsze bolał, choć nań poradzić nie miałam siły. — Pierwszą moją myślą przybywszy na wieś było odezwać się do ciebie, prosić cię ażebyś mi nie odmawiał swojego przybycia. Jestem sama jedna, — a co więcéj chora, nikogo tu nie znam, rachuję na to że ojciec mi będzie opiekunem. Nie mówmy o przeszłości mojéj, tam winy wiele, ale czyż za to karaną być mam odrzuceniem i zaparciem? Drogi ojcze, teraz dopiero poznaję życie, trochę lepiéj rozumiem ludzi, a ze smutkiem przyszedł żal żem twego serca ocenić i pod jego zasłoną naprzód być nie umiała.
Nie dziwuj się memu listowi, wiele się rzeczy zmieniło, chcę i potrzebuję cię widziéć, poskarżyć przed tobą, poradzić i słuchać jak dziecię, byleś mnie przyjął jak swoję przywiązaną choć bardzo winną córkę.“
Ewelina.

Wielica przebiegł list kilkakrotnie i oczom swoim nie wierzył, — córka go wzywała, osmutniała, cierpiąca, opuszczona może!! — Szczęśliwa obchodziła się bez ojca, — zapominała o niem, unikała go, — boleść zmusiła ją odezwać się do opiekuna jedynego jakiego miała na świecie, choć najmniéj jéj znajomego, bo z rąk babki przeszła w objęcia męża ledwie z dzieciństwa przypominając sobie czułe starania tego którego jéj się późniéj prawie wstydzić kazano.
Dotknięty tym listem, w chwili właśnie gdy potrzebował zapomnieć jakie go obowiązki ze światem łączyły, Wielica doznał boleści nieokreślonéj, zawahał się nawet czy odpowiedziéć córce zimnem słowem czy gorącym uściskiem.
— Zapomnieli o mnie i wyrzekli się, dla czegóżbym ja nie miał się ich teraz wyprzeć i odepchnąć? Dziś kiedy ja znowu jasną widzę na mojem niebie jutrzenkę, oni pragną bym się im poświęcił znowu, by może jutro gdy się stanę niepotrzebnym — rozstać chłodno i drzwi mi zamknąć z szyderstwem?
Tak mówiło uczucie zburzone, ale wstyd ogarnął natychmiast.
— Nie, — rzekł po chwili namysłu, nie godzi się być złym dla występnych, ani naśladować winnych, lepszemi być musiemy od nich pragnąc ich nawrócić! — Bóg tylko wie jak wielką będzie ofiara, jak ciężki rozbrat z nadzieją dla obowiązku, ale obowiązek święty, ale głos dziecka nie może być daremnym. Rzucę wszystko i muszę biedz ku niemu choćby to życie kosztować miało. Opuszczona, chora, sama jedna! cóż się stało? Także prędko i dla niéj skończyło się to malowane szczęście na które mnie patrzyć nawet nie było wolno?
I w tejże chwili wysłał Wielica po konie... Ale go oczekiwano u Podkomorzanki, trzeba się było wytłumaczyć przynajmniéj i pobiegł natychmiast do dworku sąsiadki. Na twarzy pana Joachima tak widoczne było wzruszenie gwałtowne i cierpienie którem bolał, że gospodyni spojrzawszy nań, wykrzyknęła z przestrachu.
— Co ci się stało panie Joachimie?
Adela także wstała od krosien cała drżąca i niespokojnem śledząc go okiem, z bijącem sercem podbiegła usiłując napróżno utaić przed ciotką obawę i wzruszenie.
W istocie spokojne choć smutne zwykle oblicze Wielicy tak było blade i napiętnowane wrażeniem świeżem a silnem, usta drżące, oczy zabłąkane, że każdy się mógł domyśléć gwałtownéj burzy miotającéj piersią niedawno jeszcze oddychającą nadzieją i marzeniem.
— Panie Joachimie na miłość Bożą, co się stało?
— Nic! nic! pozwólcie mi ochłonąć, — rzekł rzucając się na krzesło — nic — odebrałem list od córki... Czytaj pani, — dodał, nie mam tajemnic dla przyjaciół, czytaj i powiedz co mam czynić. Wiesz nasze stosunki, znasz mnie dawno.
Podkomorzanka list przebiegła okiem ciekawem, ale wśród czytania kilkakroć spojrzała na Adelę na któréj widny był niepokój i usilna praca aby go pokryć przed ciotką.
— Jedziesz więc pan? zapytała oddając pismo.
— Wszak muszę! — rzekł Joachim.
— Niewątpliwie... obowiązki przedewszystkiem, a choć nam szczerze żal będzie pana...
— Państwu mnie! — zawołał poruszony Wielica, — a czemże ja jestem dla was? dobrym znajomym tylko, jakich łatwo znajdziecie tysiące, jednym z tych przechodniów na drodze życia którym się rzuca wejrzenie i słowo jak jałmużnę! Tak, dla was ja tylko żebrakiem, ale wy dla mnie! coście mi dali więcéj niż się zwykłemu daje żebrakowi, życzliwość, pociechę, otuchę, nadzieję, nowe kółko osamotnionemu, nowy dom temu który go nie miał... nowe uczucie w piersi zastygłéj i skrzepłéj.
Spojrzał na Adelę stojącą z rumieńcem na twarzy i wejrzeniem politowania i współczucia; usta jéj otwarły się i nie zważając na nic zbliżyła się do Joachima.
— Nie sądź że nas pan jak obcych i obojętnych ludzi z któremi się na drodze życia spotyka i mija... poczciwe uczucia są trwałe, alboż możemy się rozstać na zawsze i mamy pożegnać? Godziż się myśléć że zapomnim o sobie... dlaczego tak boleśnie przemawiasz pan do nas.
— Bom stary i biedny, — odezwał się Wielica, — i wiem że na jutro nic rachować nie można, że chwila często burzy co budowały lata... że co z oczu znika to się i w pamięci zaciera...
— Nie, — odpowiedziała Adela nie umiejąc już powstrzymać słów które dyktowało serce, — tylko najnieszczęśliwsi i najsłabsi pod wrażeniem chwili żyją nie kierując sobą. Wszakże są serca które szanują uczucie i pielęgnować je potrafią, najsroższem dla nich wątpić o tem.
— Życie nie nauczyło mnie ufać, przerwał Wielica.
— Pojmuję żeś pan tak przejęty i poruszony, — odezwała się skłopotana Podkomorzanka, — ale dzieląc twój niepokój, nierozumiem czemu żegnasz nas tak rozpaczliwie jak gdybyśmy na długie lata rozstawać się mieli. Cóż znowu, powrócisz da Bóg i znajdziesz tu zawsze toż samo miejsce nie zajęte i serca przyjazne jak dzisiaj... Przecież, — dodała usiłując rozmowę rozweselić, — nie sądzisz by cię miał zastąpić Referendarz lub Szambelan, tegoby już było zanadto!
Ten żarcik ostudził jakoś wszystkich.
Adela opamiętała się nieco, Joachim powściągnął, ale smutek mimo starania Podkomorzanki, osiadł na wszystkich twarzach, ona sama uległa mu mimowoli.
Wielicy przeczucie jakieś mówiło, że opuszczając ten dom i wracając do świata innego, zrywa węzeł który mu był miły, a związać go późniéj nie potrafi. — Ociągał się z pożegnaniem, liczył chwile, wstawał i siadał, wyszukiwał powodów do przeciągnienia odwiedzin, nie miał siły powiedziéć sobie że odejść potrzeba.
Tak upłynęła przykra dla wszystkich godzina, a przychodzący sługa z oznajmieniem że konie były gotowe, zwiastował nareszcie konieczność rozstania. Przeze drzwi pół otwarte wcisnął się Parol wyżeł Wielicy od niejakiego czasu trochę zapomniany stary przyjaciel i towarzysz w samotnych przechadzkach, — który jakby przeczuwając smutek pana, począł mu się skomląc łasić i przymilać.
— Ot i ciebie mój stary opuścić potrzeba i porzucić, aby cię gdzie tam czyje psy nie rozszarpały, — szepnął pan Joachim.
— To nam go pan zostaw, — zawołała Adela, — wiesz jak psy lubię... będzie to nam przypominać przyjaciela, a gdy da Bóg powrócisz, Parol nam o tem wcześnie swoją radością oznajmi... zwierzęta lepszy od nas instynkt mają.
Podkomorzanka nic się nie odezwała, ale oko jéj znowu zwróciło się na Adelę, która w milczeniu prosiła jeszcze o Parola.
Wyżeł pozostał... a pan jego smutnie, powoli powlókł się do dworku przed którym już stały nielitościwie prędko zaprzężone konie, i Szambelan przez parkan dopytujący woźnicy dokąd się wybierali.
— Cóżto, pan nas opuszczasz? — zawołał postrzegłszy Joachima, — dokąd? co za projekt nowy? nic nie wiemy.
— Nagły interes mnie zmusza.
— Wiedziéć nie można? — ciekawie podchwycił stary.
— Rzecz nie ciekawa... jadę do córki...
— Hrabina przyjechała?
Ale napróżno badać probował Szambelan, gdyż Wielica nie miał mu wcale ochoty odpowiadać, i pożegnawszy szybko, nie zaglądając nawet do dworku, ruszył drogą oddawna zapomnianą, — ku swemu dziecięciu.
— Dzieją się jakieś osobliwsze rzeczy, — rzekł sobie w duchu sąsiad odchodząc od parkanu powoli, — tajemnice! podróże! konszachty, romanse! rozbójnicy! nic już zrozumieć nie można, i człek odepchnięty od wszystkiego... głupie miasteczko. Referendarz ma wielką słuszność! Tu żyć niepodobna... świat nieznośny... inaczéj bywało, inaczéj wcale za młodych lat moich! Na czem się to skończy! nie pojmuję!


KONIEC TOMU IIgo.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.