Resztki życia/Tom I/XIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Resztki życia
Wydawca Księgarnia Michała Glücksberga
Data wyd. 1860
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst tomu I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XIII.
W


Wiedziano że przybyły zwał się Adolf Poroniecki, że był szlacheckiego pochodzenia, ale nadto nic więcéj; a na nieszczęście on sam nietylko że nie szukał z nikim stosunków ale ich zdawał się unikać. Dnie całe spędzał w kościołku, na przechadzkach lub w domu, a choć na tem pustkowiu wnet się ludzie do niego przygarniać poczęli nie odpychając ich tak zręcznie potrafił się im wymykać zawsze, że dotąd nikt z nim jeszcze i dwóch słów nie zamienił.
Widywano go niekiedy przemykającego się uliczką, ale częściéj wychodził tyłem poza ogrodami aby się na badanie ciekawych oczów nie nastręczać. Łatwo zresztą poznać w nim było jednego z tych ludzi, którym życie brzemieniem ciężkiem spadało na barki. Twarz blada, oczy zbłąkane, ruchy jakieś bojaźliwe i przestraszone a gwałtowne, zdradzały stan duszy niezwyczajny i zbolały. Długie godziny spędzane w kościołku i na samotnych przechadzkach, kazały się domyślać że cierpiał i szukał ulgi w uspokojeniu i ciszy, któréj w ludzkiem towarzystwie nie spodziewał się znaleźć.
Ten przybysz nowy zajmował Szambelana, ale niemniéj Petronellę, chociaż mniéj szczęśliwie do postrzeżeń w dość oddalonym dworku umieszczoną i zmuszoną z tego powodu zachodzić częściéj do pani Farfurskiéj, z któréj okna zajmujące czynić było można badanie. To ją nawet nieco zbliżyło do nieszczęśliwéj kuzynki Szambelana niemającéj prawie towarzystwa i w dość przykrem zostającéj położeniu, bo czuła że jakaś potwarz ciężyć nad nią musiała niewidomie.
Nie mniéj ciekawem okiem śledziła panna Petronella dom Podkomorzanki i pana Joachima, ostatni zwłaszcza nie dziś ją już zajmował.
— Proszę téż państwa, — mawiała często między poufałemi, — czemuby ten człowiek nie stary jeszcze, bo wcale nie stary i taki przystojny i przyzwoity nie miał się ożenić i na nowo rozpocząć życia, choć mu się raz nieudało? W tym wieku dawniéj ledwie się u nas żeniono. — Nie wiem czy ma nawet lat czterdzieści, a z twarzy ledwie na trzydzieści kilka wygląda. Mógłby się komu podobać i być jeszcze szczęśliwym. Cóż on winien że ożenili go z tą lalką i że mu dziecię tak wychowali że teraz ojca znać nie chce wyszedłszy za wielkiego pana..... Wyśmienicieby mógł jeszcze o tem zapomnieć i znalazłby sobie partję stosowną. — Nie wiem, prawdziwie nie rozumiem czemu się nie żenić! — powtarzała panna Petronella.
Ten stan spokoju i odrętwienia w jakim widziała pana Joachima, niepokoił niepomału pannę Petronellę, dręczył ją, nie dawał spoczynku. Wszystkim i ciągle powtarzała to spostrzeżenie aż do zbytku często, i wszyscy prawie znajdowali że miała słuszność, gdyż w téj gromadce inwalidów pan Joachim miał najwięcéj młodości, świeżości w twarzy, uczuciu i siły do życia.
Wieczorem dnia tego kiedy pan Joachim z Szambelanem chodzili na przechadzkę, w domku Podkomorzanki odbyła się istotnie installacja kuzynki sieroty, którą o zmroku już przywiózł powóz pani domu. Wiedziano zaraz w miasteczku że panna Adela Mrocka przyjechała, xiądz Herderski trafił właśnie na jéj przyjazd, ujrzał ją zrana siedzącą w oknie pan Szambelan, i wieść się rozeszła stugębna o jéj nadzwyczajnéj piękności.
Chociaż wśród tych twarzy zwiędłych na które wszyscy patrzéć byli przywykli, łatwo było wydawać się pięknym z trochą wdzięku i porannéj świeżości, — w istocie Adela była prześliczna i wszędzie rozbudzićby potrafiła to uwielbienie które ją tu spotykało.
Ale opiszeż kto twarz kobiecą, ten kwiat piękności tak różny, tak nieskończenie rozmaity, tak dziwnie niepochwycony? Rysopis zawsze jest zimny i nic nie znaczący, a lada najlichszy ołówek lepiéj mu od pióra podoła. Cóż mówią czarne oczy? jest ich tyle — a każde patrzą inaczéj, — co maleńkie usta z których każde odmiennie się śmieją, — co wreszcie cała niewyczerpana mnogość przymiotników które na każdéj twarzy co innego oznaczają. — Adelę trudniéj może było opisać niż każdą inną piękność pospolitą i chłodną. Było to dziewczę wiejskie, najprześliczniejszy typ polskiéj brunetki, żywéj, pełnéj ognia a bojaźliwéj, czułéj, skromnéj, pobożnéj a z tą tęsknotą nieuleczoną w piersi która cechuje wielkie dusze i zwiastuje namiętności wielkie.
Chwilami śmiała do zuchwalstwa, to znowu jak dziecię bojaźliwa, równie łatwa do łez i uśmiechu, Adelka możeby inaczéj wychowana stała się niebezpieczną zalotnicą i dała unieść na skrzydłach fantazji poza światy, w przepaście bezdenne, ale ją wypieściła zacna matrona któréj serce przewidujące i wielka znajomość świata i ludzi zapobiegły łatwemu skrzywieniu téj słabéj a uroczéj istoty. W dzieciństwie straciwszy matkę, dziecię zostało przy babce która odrazu dojrzała w niem niebezpiecznych zarodów namiętności i stłumiła je, a raczéj silnie skierowała je od ziemi ku niebu.
Dla Adelki najmniejszy krok fałszywy w wychowaniu mógł być niezmiernie szkodliwym, a gdyby ją był los rzucił w świat który ciągle kłamie uczynkiem swéj wierze i o co innego modli się a co innego robi, byłaby się puściła drogą łatwą, chętnie przyjmując tę zasadę że grzech jest nieuchronny, upadek koniecznością, a człowiek słaby i ułomny.
Babka odrazu postawiła ją na stanowisku z którego sądząc nic złego przebaczonem być nie mogło, nauczyła zarazem litości dla upadłych i wstrętu od upadku, wskazała że walczyć z sobą potrzeba i spełnić powinność bądź co bądź. Przykład cnotliwéj niewiasty, wpływ jéj nieustanny, czuwanie ciągłe wykształciły to dziecię płomieniste, na dojrzałą niewiastę. Potrzeba było dziecięciu temu zawczasu, może zbyt wcześnie odkryć wszelkie niebezpieczeństwa aby od nich uchronić.
Są ludzie którym świat zasłaniać należy, są inni którym go obaczyć potrzeba. Tu wychowanie troskliwe musiało wskazać drogi, odkryć przepaście tajemne, rozmierzyć niebezpieczeństwa. Może na tem straciła nieco świeżości dziecinnéj Adelka, ale zyskała siłę wielką, a cudze doświadczenie uczyniło ją oględną i baczną na siebie. — Wychowana przy staruszce, wcieliła się w jéj życie, od niéj usłyszała dzieje innych kobiet, następstwa najmniejszego fałszywego kroku, skutki wejrzenia i słowa, poddania się nierozważnego nawet uczuciu niewinnemu, i zbrojną była przeciw światu, występując odrazu do walki z nim, a nie śniąc o przymierzu.
Trudno nam wielce odmalować ten charakter dziewczęcia w chwili gdy ono w spadku po staruszce przekazane dostało się Podkomorzance. Młodość ognista i doświadczenie stare, żywa fantazja i chłodna rozwaga, serce świeże i rozum studzony od młodu łączyły się w niéj w dziwną całość. Chwilami była to naiwna dziewczynka piętnastoletnia, to znowu poważna matrona, ostygła i odczarowana. Wychowanie ubogiéj sieroty nie mogło być wykwintne, nie umiała więc (co u nas stanowi świetnéj edukacji cechy), ani grać, ani śpiewać, ani tańcować, ani śmiało patrzéć w oczy i udawać szyderską aby się uczynić dojrzałą.
Ale co może dać gruntownego, zasadniczego dobrze skierowana nauka, to wszytko miała Adela. Babka jéj była niepospolitą niewiastą, i mimo swych siedmdziesięciu lat sama do końca wyłącznie zajmowała się wnuczką swoją, a że odebrała niegdyś wychowanie staranne i miała serce matki, wlała w ukochane dziecię co w sobie miała najlepszego. Wychowanie to serdeczne poszło łatwo choć wiele pracy kosztowało staruszce, nie mogąc opłacać drogiéj guwernantki i nie chcąc się spuścić na płatne starania, staruszka uczyła się, myślała, pracowała i sama bez niczyjéj pomocy wykształciła Adelę. Każdą xiążkę którą jéj dać miała czytała wprzódy sama, rozważała jak ją objaśnić i co do niéj dodać aby w pełni uczynić użyteczną, jak ustną nauką niedostatkom jéj zapobiedz; słowem kierowała umysłem tak, aby on łatwo doszedł do dojrzałości i niepozornie ale istotnie się rozwinął, kierowała sercem i uczuciem aby one góry nie wzięły nad głową, fantazją wreszcie aby ta zbyt wysoko nie ulatywała.
Ta była główna różnica wychowania staruszki od pospolitych, że ono dało Adeli istotę tego czego inne dają tylko pozory. Wiedziała co młodemu dziewczęciu umieć potrzeba, ale nauka ustępowała tu pierwszeństwa kierunkowi, uzdatnieniu, a staruszka bojąc się by śmierć nie przerwała jéj dzieła, więcéj dbała aby Adelę uczynić zdolną do zdrowego pojęcia wszystkiego co późniéj nabyć może, niż żeby ją pospiesznie obciążyć suchym a zbyt wielkim nabytkiem. Wyrosło tedy to dziecię sieroctwa cudem i zdumieniem dla tych co je znali, piękną jak Beatrix Cenci, miłą, uroczą i tajemniczą istotą.
Biło w niéj serce ale do góry, do wielkich rzeczy i ludzi, ku wszystkiemu wzniosłemu i idealnemu; wierzyła w świat a bała go się zarazem. Umierająca babka powtórzyła jéj po setny raz może:
— Nigdy fałszu! nigdy fałszu ani usty, ani uczynkiem, ani milczeniem, zapomnieniem, ruchem, skinieniem, nigdy i za nic fałszu, dziecię moje, dla niczego, dla nikogo! za żadne skarby świata! Strzeż się go nawet w życia drobnostkach; nawet dla zbawienia człowieka skłamać się nie godzi, a pamiętaj że nie same usta tylko kłamią, ale życie całe, wejrzenie, ubiór, rumieniec, niech w tobie wszystko będzie prawdą, choćby miało być upokorzeniem.
Wiedziała staruszka jaśniéj od wielu, że raną i kalectwem wieku jest fałsz któremu hołdujemy, na który bolejem, co nas wstydem okrywa, a wyleczyć się z niego nie możemy; znała że słowo prowadzi za sobą nieuchronnie czyn, a maluczkie często ustępstwo światu wiedzie w niezgłębione przepaści.
Przyjazd Adelki upragnionéj dla Podkomorzanki która ją kochała i oczekiwała jak promyka co dom jéj miał ożywić, był dla niéj niemal uroczystością.
— Dziecię moje, — rzekła całując ją płaczącą w czoło białe, — dziękuję ci, nie miałam nikogo, będziesz mi córką. — Bóg ci odebrał jedną matkę i dał drugą świętą i wielką, ja po niéj będę trzecią matką tobie, ułomną, słabszą, ale sercem dorównam obu. Chodź pod skrzydła moje, przytul się i ogrzéj mnie samotnicę.
Obie się popłakały, a Adela odpowiedziała z żywością:
— Jestem twoją córką i starać się będę na to imie zasłużyć..... przygarniasz sierotę, Bóg ci zapłaci.
— Tak, sierota sierotę, — odparła Podkomorzanka, — cóż za zasługa? kochaj mnie trochę jeśli potrafisz, przebacz wiele i bądź tu u siebie jak w domu..... Jeśli nie potrafię matką, będę się starała zostać starszą twą siostrą.
A że Podkomorzanka mimo największych zalet nie umiała dla swojego charakteru długo się utrzymać w tym tonie łzawym i patetycznym który w życiu ludzkiem jeśli nie udany chwilą być tylko może — wnet ucałowawszy kuzynkę, poczęła po swojemu wesoło i śmiało zapoznawać ja z nowym światem. Adelka słuchała bojaźliwie i ciekawie gdy wszedł xiądz Herderski.
— Moje dziecię! — zawołała gospodyni przedstawiając ją — a oto nowy mieszkaniec Tebaidy naszéj i ojciec nasz duchowny xiądz Herderski.
Proboszcz oniemiał na widok czarodziejki i choć kapłan poważny, uczuł się onieśmielony w obec czystego jak łza wejrzenia dziewczęcia w którem żaden męt świata nie postał. Uczuł on jak piękną duszą musiała być ta istosta, któréj wzrok malował taką świętość i siłę miał tak potężną.
Powoli Podkomorzanka chcąc dać lepiéj poznać Adelę którą sama dawniéj już oceniła, wprowadziła rozmowę w któréjby ona udział wziąć mogła.
Kapłan nie domyślający się wyższości umysłu i wykształcenia w dziecku wiejskiem, zdumiał się i zląkł prawie gdy otworzyła usta. Nad aureolą jéj dziewiczego czoła błyszczał promyk genjuszu — nie tego gorączkowego wytrysku który na chwilę namiętność zapala jak płomyk u źródła olejów skalnych, ale czysty i jasny ognik którym skroń wybranych Bóg sam namaszcza przy urodzeniu.
Wprowadzona na opowiadanie o swéj przeszłości, Adela odmalowała ją żywemi barwami, która przedstawując świętą staruszkę jéj opiekunkę i ją razem poznać dawały.
— Jeżeli co mogło mi moje sieroctwo osłodzić, — mówiła, — to twoja ciociu opieka, w twojem tylko sercu mogę znaleźć com w tamtem straciła. Pod skrzydłem anioła nie byłoby mi ani bezpieczniéj ani lepiéj, a tych lat kilkanaście od zapomnianéj kolebki do dziś dnia mignęły mi jak błyskawica.... Dziwną była jéj starość, do ostatka świeża i kwitnąca, serce ją ogrzewało, umysł nie zdrętwiał, nie osłabła pamięć, nie zobojętniało serce, nie zwolniła się praca nieustanna. Siły ciała opuszczały ją powoli, ale duch żył w niéj potężny i niezmożony, prawie ze wzgardą patrzała na to narzędzie życia które z niéj opaść miało, na tę szatę zszarzaną i wytartą, a spoglądając ku niebu, o jedno tylko się troszczyła. Więc godziny nie było straconéj, i każda chwila policzona... dziecię, nie chciałam i nie mogłam jéj odstąpić, a każde jéj słowo głęboko wryło się we mnie. Od przebudzenia do życia, aż do téj chwili żyłyśmy jedna przy drugiéj w téj nieprzerwanéj ciszy i związku serdecznem, który dziś czyni mnie podwójnie sierotą. Trzeba było jéj serca i miłości, aby wszystko przewidziéć nawet chwilę rozstania i boleści, wcześnie do niéj przygotować i uzbroić na nią. Mówiła mi o śmierci swéj, oswajała z nią, wskazywała wcześnie ciebie jako opiekunkę po sobie, przekazując ci to kłopotliwe dziedzictwo. — Pierwsza doznana boleść w życiu jakże mi ciężka do dźwignienia! Jeszcze się śni niepowrotna przeszłość, cichy kątek który tam po nas obcy zamiatają i zajmują, i zdaje mi się że to sen nie jawa.
— Dziecię moje, — odparła Podkomorzanka, — dla ciebie to pierwsze uczucie tego rodzaju i bolesne, pojmuję, ale my się w życiu co chwila z czemś rozstawać musimy. Świat to gospoda w któréj coraz nowy popasa podróżny i gdzie jeden się modlił, drugi przychodzi rozpustować i szaleć; — bolesne to ale nieuchronne. Żal mi tego cichego kątka sprofanowanego, ale dożywocie się skończyło, synowcowie już go obejmować muszą.
— Już go objęli, — dodała Adela, — a jam na to patrzała jak to miejsce święte dla mnie obojętnie i zimno dla nowych przybyszów przerabiano, wyrzucając to co świętą babcię przypominało. — A! pamiątki! pamiątki! — zawołało dziewczę — nie maszże ktoby je poszanował?
— Umarli ustąpić muszą żywym, to koléj nieuchronna, — rzekł xiądz Herderski.
— Gdybym miała za co, odkupiłabym u nich ten domek, — zawołała Podkomorzanka, ale to niepodobna.
Adeli łzy zakręciły się w oczach.
— Ogródek rąbią, pokoje przerabiają, i ta cała przeszłość szczęśliwa ściera się jak sen, musiałam na to patrzéć i bolałam. Kapliczkę babuni przerabiają na buduar dla pułkownikowéj. Szczęściem jeszcze że jéj stary fotel, xiążki i drobne sprzęciki mnie się dostały..... będą to moi towarzysze do śmierci..... do nich część jéj życia przylgnęła.
Xiądz Herderski co mu się rzadko trafiało, uczuł się przejęty, Podkomorzanka płakała otwarcie, a Adela ozwała się po chwili milczenia.
— Dlaczegóż ta śmierć tak strasznie, tak nagle zrywa nasze związki, a umarli tak bezpowrotnie idą w inny świat nie chcąc się już nawet ku nam biednym obrócić? Nieraz modlę się żeby mi się pokazała babcia, szukam ciemności i samotności, wlepiam wzrok w noc czarną, — a dostrzedz jéj nie mogę. Rzadko we śnie nawet przychodzi do mnie, uśmiech tylko jéj twarzy wypogodzonéj na łożu śmierci mam ciągle w oczach przytomny.
— I niech nigdy cię nie opuszcza, — rzekł wzruszony proboszcz — Bóg wie co czyni gdy nam umarłych odbiera. Przecież w wielkich życia potrzebach gdy zjawienie się ich stanowi, używa on i tego środka że się ich cieniom stawić przed nami dozwala. Ale co było najlepszego, uczynki, myśli święte, to w sercu naszem trwać może ciągle, pókiśmy godni tę pamięć piastować.
— A teraz, — przerwała Podkomorzanka, — choć ci tu nigdy tak dobrze nie będzie jak w Ohrowie u babci, chodź moje dziecko i obejrzyj mój dom który od dziś dnia jest naszym a raczéj twoim. Xięże proboszczu prosimy z sobą żebyś pobłogosławił mieszkanko Adeli.
Z saloniku Podkomorzanki który wcale nie był wykwintny, przeszli do gabinetu jéj pełnego różnych robót kobiecych, xiążek i rozrzuconych gratów, daléj nie zachodząc do sypialni która tuż była, przez małe obok drzwiczki wprowadziła gospodyni do dwóch izdebek przygotowanych dla Adeli.
Na widok ich dziecię krzyknęło radośnie, bo opiekunka uczyniła je tak podobnemi do pokoików zajmowanych przez nią w Ohrowie, że ubrane w też same sprzęty, urządzone umyślnie tak aby je przypominały, zdawały się czarodziejską laską przeniesione tu ze wsi. — Nawet papier obicia był ten sam i kwiatki na oknie trochę przywiędłe podróżą, przybyły tu za wzór.
— Czyż ja tego jestem warta? czy się to godziło? — zawołała Adela.
— A godziło się, godziło! — ściskając ją i przytulając do piersi, odpowiedziała Podkomorzanka, — choć trochę ci wygnanie osłodzić, moje dziecię, choć trochę babcię i Ohrów przypomnieć — ale darmo..... co ona to nie ja, tamto był anioł w ludzkiem ciele, a mnie tu Herodem babą nazywają; nieprawdaż xięże proboszczu?
— Ale któżby to śmiał powiedziéć? — rzekł zgorszony xiądz czerwieniąc się cały.
— O! o! nie bałamuć, nazywają mnie Herodem, no! i trochę mają słuszności, bo i ja i ten poczciwy Malutkiewicz-Seneka ścinamy głowy ich niemowlątkom — śmiesznościom, ich dzieciom — namiętnościom, ich pretensjom które oni jak benjaminków pieszczą..... kłamać nie umiem, trochę bywam ostra, szparka, no! ale moja Adelciu na serce rachuj..... Siwy włos a ono jeszcze młode i gorące.
Ależ to mnie szczęście spotyka! — dodała po chwili — mieć tego aniołka przy sobie! oto mi się moja pustka ożywi, a jak tu zaświeci taka śliczna twarzyczka, różowe usteczka, to starzy i młodzi co odemnie siwéj uciekali, będą się tu garnąć i jak na lep lecieć. Ty nam pod skrzydełkami życie przyniesiesz.....
Adela zarumieniła się i westchnęła.
— Zobaczycie zaraz jutro jak tu szeregiem ciekawi i do domu i pod okna skradać się zaczną..... aha! przyjdzie koza do woza! choć mnie staréj wprzódy i znać nie chcieli...
Wszyscy się rozśmieli, dwie panie poczęły rozglądać się w domku daléj, obchodzić go i porządkować, a proboszcz zachwycony swą nową parafjanką, odszedł przejęty uczuciem jakiego dawno nie doznawał.












Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.