Róża i Blanka/Część trzecia/XXXVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Róża i Blanka
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1896
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXVI.

Ex-kapitan komuny, zobaczywszy wchodzącego towarzysza, zapytał:
— Jakże ci poszło?
— Jak po maśle.
— Uwierzyła?
— Najzupełniej.
— I cóż teraz?
— Jedziemy do Fenestranges pociągiem pospiesznym.
— Brawo! Taką robotę to rozumiem!
— Ale, stało się to, co powiedziałem.
— Co takiego?
— Mała postanowiła napisać do Janiny Rivat list, objaśniający ją o powodach swego wyjazdu.
— Cóż cię to obchodzi, skoro Janina nie otrzyma tego listu?
— Ale zapominasz, że zniknięcie żebraczki od św. Sulpicyusza prędzej lub później stanie się wiadomem... Policya poszukując jej, uda się do mieszkania i zrobi rewizyę. I co będzie, jeżeli znajdzie list? Ślad gotowy!
— Głupstwo! pójdę wieczorem i zabiorę go.
— Dobrze. Przy tej sposobności rzuć do skrzynki pocztowej list Róży, napisany do jej pracodawczym.
— Niema w nim nic kompromitującego?
— Niema; czytałem go. Ten list należy oddać, bo gdyby ta pani nie otrzymała go, mogłaby się zaniepokoić i szukać swej robotnicy. Czuwaj starannie i gdyby co się stało, wyszlij natychmiast depeszę do Fenestranges, a w razie czegoś ważnego, nie ufaj telegrafowi i przyjeżdżaj sam.
— Możesz rachować na mnie.
— Będziesz pamiętał o wszystkiem?
— Mam dobrą pamięć. Staraj się przyspieszyć swój ślub, i jak najprędzej odebrać pieniądze, gdyż nie uwierzysz jak mi pilno osiąść na wsi i żyć z renty, wśród kur, królików i w towarzystwie przystojnej służącej. Uważam, że powietrze paryskie nie służy mi. Mogę tu źle skończyć...
— Cierpliwości! i mnie pilno...
Podał rękę Duplatowi i wyszedł.
Róża, pozostawszy samą, siadła do stolika i napisała list następujący:
„Droga manio Janino!
„Zdziwisz się, gdy się dowiesz, jak dalece losy nasze są do siebie podobne. Pan Bóg postanowił dać nam obu dowód, jak czuwa nad tymi, którzy położyli w Nim całą ufność swoja. Jego ręka opiekuńcza, po ośmnsatu latach, prowadzi cię do ukochanych i opłakiwanych córek twoich, a mnie powraca rodzinę, której zdawało mi się, nie poznam już nigdy.
„W chwili, w której będziesz tuliła do serca dzieci swoje, ja uściskam mego ojca, Gilberta Rollin, a następnie moją nieszczęśliwą matkę, która utraciwszy mnie, postradała zmysły.
„Wyjeżdżam do Fenestranges, gdzie oczekuje mnie mój ojciec, jadę zaś w towarzystwie jego przyjaciela, wice-hrabiego de Grancey, który odszukał mnie w mieszkaniu, do którego tak życzliwie przyjęłaś mnie i gdzie spędziłam z tobą tyle chwil szczęśliwych.
„Nigdy nie zapomnę go, droga mamo Janino. Jakikolwiek będzie mój los, zawsze będzie ono miało pierwsze miejsce w mych wspomnieniach.
„Niedługo powrócę do Paryża i przyjdę do ciebie oświadczyć, że majątek nie zmienił mego serca, że będę cię kochała jak matkę własną, a twoje córki jak siostry.
„Przebacz mi, mamo Janino, że opuszczam twoje mieszkanie, w którem nieraz płakałam nie zastając cię i płaczę teraz, będąc zmuszoną porzucić je. Zostawiam w niem moją duszę, ściskam cię po tysiąc razy i będę zawsze twoją Różyczką, chociaż muszę już teraz podpisać się

Marya Blanka Rollin.“

Ukończywszy list, odczytała go z płaczem, poczem włożyła w kopertę i pozostawiła na stole Janiny.
Następnie ubrała się, włożyła trochę bielizny w walizkę i oczekiwała powrotu wice-hrabiego Granceya.
W kilka minut zapukano we drzwi.
Był to Grancey.
— Cóż, gotowa pani? — zapytał.
— Gotowam.
— Napisała pani list?
— Oto jest. Ale co zrobić z kluczem od mieszkania?
— Niech pani zachowa przy sobie. Oddając go odźwiernej, musiałaby pani objaśnić powód. Zwróci go pani Janinie Rivat po powrocie do Paryża. Przecież ona ma klucz drugi.
— Ma pan słuszność.
Róża ostatni raz powiodła wzrokiem po mieszkaniu i udała się za swoim towarzyszem.

Od dnia, w którym Henryka Rollin pomieszczona została w domu zdrowia d-ra Deschamps, w Auteuil, Lucyan Kernoël ani razu nie zjawił się w pałacu przy ulicy Vaugirard.
Ponieważ żadnym powodem nie mógłby usprawiedliwić swej wizyty, był więc pewnym, że Gilbert przyjąłby go bardzo źle i nie pozwolił zobaczyć się z Blanką.
Jedna wszakże okoliczność mocno zaniepokoiła go, zarówno jak i księdza d’Areynes, mianowicie milczenie Blanki.
Obaj nie domyślali się, że Gilbert przejmował jej listy.
Pewnego dnia jednak młody lekarz nie mogąc zapanować nad niepokojem, postanowił udać się na ulicę Vaugirard w zamiarze wybadania odźwiernego, lub którego ze służących.
Poszedł, lecz jakże się zdziwił, zobaczywszy wszystkie okna pałacu zasłonięte roletami i bramę szczelnie zamkniętą.
— Co to znaczy? — szepnął ze ściśnionem sercem. Musze dowiedzieć się.
Bez namysłu podszedł do bramy i zadzwonił mocno, lecz drzwi nie otworzyły się.
Nacisnął guzik dzwonka jeszcze parę razy i również bezskutecznie.
— Niech pan nie dzwoni napróżno — odezwał się kupiec, stojący na progu swego sklepiku po drugie? stronie ulicy. — Nie otworzą panu.
Lucyan podszedł do niego i zapytał:
— Mówi pan, że nie otworzą? Dlaczego?
— Bo w pałacu niema nikogo.
— Jakto nikogo?
— Nawet psa kulawego! Pusto...
— Czy pan Rollin wyjechał?
— Już od kilku dni... a przed wyjazdem odprawił całą służbę...
— Odprawił służbę?
— Wszystkich, nawet odźwiernego, tęgiego człowieka, który codziennie rano przychodził do mnie na kieliszek koniaku. To doskonała rzecz na mgłę i zimno.
— Dlaczegóż odprawił ich?
— Panna Rollin była chorą — odrzekł kupiec.
— Chorą... panna Rollin...
— Tak, proszę pana. Wiem to od odźwiernego. Lekarze kazali jej jechać na południe, do cieplejszego klimatu...
— Lekarze — pomyślał Lucyan — jacy? D-r Germain nie był wzywany... A głośno dodał:
— Czy nie wie pan dokąd wywieziono pannę Rollin?
— Na południe, ale odźwierny nie powiedział mi do jakiej miejscowości, gdyż zapewne sam nie wiedział.
— Dziękuję panu — rzekł Lucyan i pośpiesznie udał się do księdza d‘Areynes.
Gdy opowiedział mu, co się stało, ksiądz odrzekł:
— Wiedziałem o tem.
— Jakto, wiedział ksiądz, że p Rollin odprawił służbę?
— Tak.
— I że wywiózł Blankę z Paryża?
— I o tem wiedziałem. Rollin uczynił dobrze, gdyż Blanka pozbawiona towarzystwa matki, potrzebowała rozrywki.
— Ksiądz, znający tak dobrze tego człowieka, pochwala go za to?
— Nie mamy prawa podejrzewać jego zamiarów. Niepodobna, by w sercu jego nie pozostała jaka iskierka uczucia ojcowskiego.
— Jakim sposobem ksiądz wiedział, skoro ja dowiedziałem się o tem zaledwie przed godziną?
— Uważałem sobie za obowiązek czuwać nad Maryą Blanką i nad postępowaniem jej ojca. Rajmund często z mego polecenia zachodził na ulicę Vaugirard.
— Więc teraz nic nie będziemy wiedzieli. Blanka może umrzeć. Co tu czynić?
— Czekać i nie tracić nadziei. Miałeś jaką wiadomość z Joigny? — zapytał ksiądz, pragnąc zmienić przedmiot rozmowy.
— Nie. Obejmuję posadę w pierwszych dniach stycznia.
Lucyan opuścił księdza d’Areynes nieco uspokojony.

∗             ∗

W wielkiej sali pałacu Fenestranges, w której na początku tego opowiadania, widzieliśmy hr. Emanuela rażonego apopleksyą, Gilbert Rollin z niepokojem oczekiwał przybycia wice-hrabiego de Grancey i Róży, mającej zastąpić Maryę Blankę.
Wielki ogień palił się w monumentalnym marmurowym kominku, ozdobionym herbami.
Przebywający w Fenestranges od trzech dni Gilbert nie stracił napróżno tego czasu.
Przygotował apartament dla Róży, osobiście zajął się w Nancey zakupem dla niej rozmaitych przedmiotów, jak sukien, kapeluszy, co mógł uskutecznić łatwo, gdyż była ona podobnego wzrostu i miała tę samą figurę co Marya Blanka, w końcu sprowadził jej pokojową, niemkę, znającą zaledwie kilka wyrazów francuzkich.
Najęte w Nancey konie i powozy zapełniały stajnie i remizy, woźnica, lokaj i kucharka przyjęci byli do usługi na czas krótki i nikt nie domyśliłby się, że jeszcze przed trzema dniami pałac ten był pustym.
W dziedzińcu rozległ się turkot kół powozu i za chwile podróżni weszli do wielkiego przedsionka pałacu.
Lokaj otworzył drzwi sali i zaanonsował:
— Panna Marya Blanka... Pan wice-hrabia de Grancey...
— Widzisz, kochany przyjacielu — rzekł przybyły, puszczając przed siebie zmieszaną Różę — dotrzymałem słowa... przywiozłem ci twoją córkę...
Gilbert podszedł do niej i wyciągnął ramiona.
Róża, ze łzami w oczach, nie zdolna wymienić jednego słowa, padła w jego objęcia.
— Ojcze mój... ojcze mój — wyjąkała nareszcie.
— Dziecko moje kochane... moja Marylka... Moja córka, tak długo opłakiwana, poszukiwana... Moje dziecię drogie, jesteś nareszcie...
I pokrywał ją pocałunkami, w końcu padł na fotel, jak gdyby ze wzruszenia zabrakło mu sił.
Róża uklękła przy nim.
— Mój ojcze drogi — szeptała, otaczając ramionami jego szyję — więc skończyło się już moje sieroctwo, gdyż odzyskałam cię... Będę cię tak kochała, że zapomnisz o przebyłych cierpieniach... Kocham cię już całą duszą...
— Drogie... kochane dziecko.
Grancey, przyglądając się z za kulis, jak autor dramatyczny, tryumfowi swej sztuki, patrzał z duma na ten obrazek szczęścia rodzinnego i mówił sobie:
— Oto moje dzieło...
Gilbert uważając, iż nadeszła chwila rozpoczęcia Sceny następnej, rzekł, podając mu rękę:
— Tobie to, drogi Jerzy, którego zawsze kochałem jak syna, zawdzięczam szczęście, co opromieni ostatnie lata mego życia. Nie zapomnę ci tego nigdy!
— Ojcze mój — z doskonałym patosem odrzekł kryminalista numejski — jak byłbym szczęśliwym, gdybym rzeczywiście mógł zostać twym synem...
Róża podniosła na niego swe oczy załzawione i pełne uczucia wdzięczności, tem wyraźniejszego w tej chwili, że Grancey podczas przejazdu z Paryża do Fenestranges zdołał wywrzeć pewne wrażenia na jej dziewicze serce, które ze swej strony Gilbert zjednał sobie doskonale odegraną komedyą czułości ojcowskiej.
Obaj nikczemnicy osiągnęli zamierzony cel.
Gilbert dostrzegł ten wyraz wzroku Róży i pomyślał:
— Kocha go już, to dobrze. — Nie będzie przeszkody żadnej...
Głośno zaś rzekł:
— I ty, droga Blanko, zaciągnęłaś względem wice-hrabiego dług wdzięczności, gdyż jemu zawdzięczasz odzyskanie ojca. To on odszukał cię i przywiózł do mnie... Winniśmy mu wiele, ale ten ogrom długu nie przestrasza mnie... Znajdziemy sposób spłacenia...
Róża spuściła oczy i zarumieniła się.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.