Róża i Blanka/Część trzecia/XXIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Róża i Blanka
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1896
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIV.

Po odejściu Duplata, Grancey rzekł do Gilberta:
— Chciałbym pomówić z panem.
— Słucham.
— Zwłoka ta szkodzi naszym interesom. Postanowiłem nie zważać na nic i przystąpić do rzeczy. Należy przyśpieszyć małżeństwo.
— Wątpię czy to chwila odpowiednia...
— Dla czego? Główna rzecz będzie dokonana, reszta zrobi się później. I po ożenieniu się z Maryą Blanką mogę myśleć o Janinie Rivat.
— Małżeństwo to sprawi wrażenie... będą o niem mówili.
— Cóż nam to szkodzi?
— Mogą podejrzewać...
— Kogo i o co? Nie bądź pan tchórzem! — Od niejakiego czasu wszystko widzisz w kolorach czarnych... Nie mamy powodów do zwłoki... Zobacz się z panią Rollin i pomów stanowczo.
— Widziałem się przed chwilą... jest cierpiącą.
— Tem lepiej... tem łatwiej na nią wpłyniesz. Wiesz przecież, że za trzy dni masz mi wypłacie trzydzieści siedm tysięcy pięćset franków. Masz je pan?
— Nie mam.
— Domyślałem się tego.
— Chciałem prosić pana o prolongatę.
— Chyba pan żartujesz! Jeżeli nie możesz ich mieć za trzy dni, to nie będziesz miał i za miesiąc. Pani Rolln wzięła cię na dyetę... Szczęście przestało sprzyjać ci, przegrywasz w karty, wszystkie twoje konie zostały zdystansowane... Słowem nie powodzi ci się... Wierzyciele nie dają ci spokoju, kochanka grozi opuszczeniem, nakoniec, jesteś w kłopotach po uszy i jeszcze robisz trudności, gdy chcę wyciągnąć cię. Otóż tylko mój ślub z Bianką może wyprowadzić cię na czystą wodę!... Obaj potrzebujemy pieniędzy!... Duplat będzie wymagającym, a wiesz przecież, jaka to natura brutalna... Cóż u dyabła, powinieneś zastanowić się nad tem wszystkiem! Brak ci energii, inicyatywy... Potrzeba, aby małżeństwo to jak najprędzej doszło do skutku. Proszę cię, przyśpiesz je.
— Przykładasz mi nóż do gardła!...
— Wcale nie. Mówię ci tylko, że potrzebuję pieniędzy.
— Dobrze. Zacznę działać.
— Już wielki czas. Niech Duplat zasięga potrzebnych nam informacyj, a my tymczasem uregulujmy nasze sprawy familijne.
Rollin powstał.
— Już odchodzisz?
— Muszę wracać do domu.
— Kiedy zobaczymy się?
— Jutro wieczorna w klubie.

∗             ∗

Duplat, spełniając dane towarzyszom przyrzeczenie, zaraz dnia następnego udał się do Saint-Maur, w celu odszukania mamki, której przed siedmnastu laty, w imienia rady dobroczynnosci publicznej powierzył jedną z córek Janiny Rivat.
Znalazł ją z łatwością, lecz dowiedział się tylko tyle, że przywiezione przez niego dziecko do piątego roku życia pozostawało na wychowaniu u mamki, poczem oddane zostało do jednego z przytułków paryzkich, o którym można poinformować się w kancelaryi tejże rady przy ulicy Wiktorya.
Duplat powrócił do Paryża, zjadł śniadanie i udał się pod wskazany adres.
— Czy masz pan upoważnienie do zasiągnięcia wiadomości? zapytał urzędnik, wysłuchawszy żądania.
— Ja sam przyniosłem to dziecko do merostwa jedenastego okręgu i podpisałem protokół, mający służyć za metrykę.
— Pańskie nazwisko?
— Juliusz Servaize?
— Kiedy to było?
— 28 maja 1871 r.
— Czy odszukałeś pan rodziców tego dziecka?
— Odszukałem ojca.
— Dla czegóż on sam nie zgłosił się?
— Przebywa zagranicą.
— Dobrze... Mech pan spocznie; zaraz zarządzę.
Wziął regestr z r. 1871, odszukał wskazaną datę i rzekł:
— Mam... 28 maja... dziecko płci żeńskiej... Róża... złożono przez pp Juliusza Servaize i Merlina...
— Tak, panie, o nią właśnie chodzi — odrzekł Duplat.
— Więc chcesz pan wiedzieć co się z nim stało?
— Tak, panie.
— Dobrze... Dziecko to zostało powierzone wdowio Leroux mieszkającej w Saint-Maur, pozostawało u niej do piątego roku życia, następnie było odesłane do przytułku, zkąd w dwunastym roku życia oddane na naukę do szkoły infirmerów w Blois w r. 1883, zaś w r. 1883 umieszczone tamże w przytułku w charakterze infirmerki płatnej. Och! Och! — zawołał urzędnik, przerywając czytanie i marszcząc brwi.
— Czy stało się co? — zapytał Duplat.
— Stała się rzecz dziwna. Słuchaj pan... Znikła z przytułku d. 20 września i zapewne zmarła, gdyż wszelkie poszukiwania pozostały bez skutku. Prawdopodobne jest samobójstwo z powodu melancholii.
— Zmarła!... Samobójstwo! powtórzył Duplat.
— Tak napisano, a ponieważ napisano, więc musi być prawda.
— Ale napisano „prawdopodobne“.
— Tak.
— Więc to tylko przypuszczenie... Może w Blois objaśnionoby mnie lepiej.
— Nie panie, gdyż notatka ta napisana na podstawie raportu przytułku tamtejszego.
— Czy mogę prosić o wydanie mi kopii tej notatki?
— Dobrze.
— W pół godziny, Duplat zaopatrzony w kopię, odjechał do merostwa jedenastego okręgu w celu uzyskania wyciągu protokołu, będącego zarazem metryką urodzenia Róży, ale ponieważ wkrótce mieli już biuro zamykać, pozostawiwszy więc daty, prosił o przygotowanie wyciąga na dzień następny.
Interes więc pociągnął się jeszcze na jeden dzień, gdyż dopiero nazajutrz wieczorem mógł udać się po informacyę do Blois.


∗             ∗

Henryka przepędziła tę noc bardzo źle.
Blanka, która siedziała przy niej do godziny trzeciej rano, odchodząc na spoczynek, pozostawiła na swe miejsce pokojową zaufaną z poleceniem powiadomienia jej, gdyby stan chorej pogorszył się.
Dziewczyna wstała nazajutrz bardzo wcześnie i zasiadła przy łóżku matki.
Henryka była ciągle senna i prawie nie poznała jej.
Blanka, przestraszona tym stanem, posiała po d-ra Germaina.
— To pan — rzekła chora, podając mu rękę. — Nie przybył pan wczoraj, choć prosiłam. — Wczoraj? powtórzył lekarz zdziwiony.
Blanka spojrzała na niego oczyma załzawionemi.
Zrozumiał ją i nie żądał objaśnienia, lecz korzystając z podania mu ręki, zbadał jej puls.
Uderzał on regularnie, widocznie tylko mózg był chory.
— Czy wychodziła pani z domu w tych dniach?
Henryka usiłowała przypomnieć sobie.
— Wychodziłam — odrzekła po chwili — odwiedzałam mych ubogich.
Na zapytujący wzrok lekarza Blanka odpowiedziała przeczącem poruszeniem głowy.
Stary praktyk miał zbyt wiele nauki i doświadczenia, by mógł pod tym względem łudzić się.
Zmiana w zdrowiu pani Rollin była wyraźną: umysł zaciemniał się, pamięć zanikała.
Uczynił jeszcze kilka pytań, by przekonać się dokładnie o stopniu rozwoju anemii mózgowej i doszedł do wniosku, że pomimo zdarzających się chwil jasnych, myśli chorej były wogóle zamglone.
Opuszczając Henrykę, dał znak jej córce, że pragnie pomówić z nią na osobności.
— Pragnąłbym zobaczyć się z twoim ojcem — rzekł do niej.
Na pozór, w żądaniu tem nie było nic dziwnego, Blanka jednak usłyszawszy je rozpłakała się.
— Więc matka moja bardzo chora? — zapytała.
— Nie będę przed tobą ukrywał, że stan jej budzi we mnie obawę.
— Traci pamięć...
— Tak... Należy pomyśleć o kuracyi systematycznej i dla tego chciałbym zobaczyć się z p. Rollin.
Przywołany lokaj, oświadczył, że pana niema w domu wróci dopiero za parę dni.
— Przyjadę jutro rano oświadczył lekarz i odszedł.
Blanka powróciła do matki.
Smutne było teraz życie biednej dziewczyny.
Zawsze samotna, zbolała, nie wiedziała gdzie szukać pociechy i rady.
Na ojca rachować nie mogła, wiedziała bowiem, że nie lubi jej.
Mysł niedalekiej już może katastrofy przejmowała ją przestrachem.
Nie wiedząc co począć, wysłała do księdza d‘Areynes bilecik z powiadomieniem o stanie matki i prośbą o radę.
Ksiądz, wiedzący już dawniej od doktora Germain o chorobie Henryki, odczuł boleśnie tę wiadomość, lecz na razie nie wiedział jak postąpić.
Poczucie swej godności nie dozwalało mu udawać się do domu, z którego był wypędzony przez Gilberta, a z drugiej strony nie mógł kuzynki swej pozostawić bez ratunku.
Po namyśle przywołał Rajmunda Schlossa i kazał mu pojechać po Lucjana Kornoël.
— Może doktór Germain przesadza — zauważył młody lekarz, wysłuchawszy opowiadania księdza.
— Nie, gdyż przewidywał to oddawna. Kuzynka moja wiele przecierpiała w życiu, zwłaszcza w latach ostatnich... Nie dziwi mnie jej stan dzisiejszy... Blanka wzywa mnie, ale wiadomo ci, dla czego nie mogę tam pójść, a z drugiej strony niepodobna opuście te kobiety... Ty powinieneś zastąpić mnie...
— Ksiądz zabronił mi chodzić tam...
— Ale teraz pozwalam... Udasz się nie jako Lucyan. Kernoël mój wychowaniec i narzeczony Maryi Blanki, lecz jako lekarz, człowiek, niemający tam przyjaciół ani nieprzyjaciół, śpieszący wszędzie, gdy wzywa go obowiązek.
— Dr. Germain, domowy lekarz pani Rollin, może obrazić się. Inna rzecz gdyby on sam wezwał mnie.
— Doktór jest naszym przyjacielem wiece ceni cię i chętnie przyjmie twoja pomoc. Czy jesteś wolnym dziś wieczorem?
— Uzyskałem na noc zastępstwo, ale jutro rano muszę już być w szpitalu.
— Dobrze. Jedźmy do doktora Germain.
Odjechali dorożką, którą przybył Lucjan.
Doktór powitał gości ze szczerem zadowoleniem.
— Gdyby ksiądz nie przyjechał dzisiaj, byłbym u niego jutro rano — rzekł do Raula — Marya Blanka musiała księdza zawiadomić.
— Zawiadomiła, ale czy ona nie przesadza.
Nie. Objawy są bardzo wyraźne... Nastąpiło, to, czego się obawiałem.
— I niema sposobu usunięcia choroby?
— Znalazłby się, gdyby można było zapewnić chorej spokój, uwolnić ją od myśli smutnych... Kochany kolego — dodał, zwracając się do Lucjana — mógłbyś mi pomódz wiele, gdybyś nie odmówił swej pomocy, jesteś bowiem psychiatrą i pracujesz w szpitalu, pod kierunkiem najznakomitszych specjalistów.
— Ależ z całem sercem. — zawołał Lucjan.
— Więc zejdźmy się jutro u chorej.
— O której godzinie?
— O jedenastej.
— Dobrze Lucjan zażądał niektórych objaśnień o chorobie Henryki, następnie pożegnawszy doktora Germain, odjechał wraz z księdzem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.