Róża i Blanka/Część trzecia/XLIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Róża i Blanka
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1896
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLIX.

— Przybyłeś do Paryża — rzekł ksiądz, zwracając się do Lucjana — dla rozciągnięcia nadzoru nad domem Gilberta Rollina... Jest to zadanie bardzo ważne... Powinieneś jeszcze dziś wziąć się do tego... Pragnąłbym wiedzieć o wszystkiem, co się dzieje w pałacu przy ulicy Vaugirard. Przedewszystkiem śledź osoby wchodzące i wychodzące ztamtąd. Duplat uciekł z więzienia, być może więc, że ukrył się u swego wspólnika... Rajmund pomoże ci...
— Z całego sejca! zawołał lotaryńczyk z zapałem. — Oddawna czekam i spodziewam się kary na tym człowieku, który tak nikczemnie spowodował śmierć mego nieodżałowanego pana, hrabiego Emanuela.
Dla rozciągnięcia nadzoru ciągłego nad domem Gilberta Rollina, należało znaleźć jakąś kryjówkę, z której możnaby było obserwować wszystko co się dzieje w tym domu, bez zwrócenia na siebie uwagi i wywołania nieufności jego mieszkańców.
Była to rzecz bardzo trudna.
Lucyan miał zamiar najmować powóz na cały dzień i ukryć się w nim w pobliżu pałacu.
Ale Rajmund odradził mu, gdyż powóz z zapuszczonemu storami, stojący na ulicy od rana do nocy, wzbudziłby podejrzenie. Przechadzać się wciąż po chodniku było rzeczą niepraktyczną.
Lucyan i Rajmund po rozstaniu się z księdzem, u którego spożyli śniadanie, udali się na ulicę Vaugirard w nadziei obmyślenia podczas drogi jakiegoś planu.
Przyszedł im w pomoc przypadek.
Naprzeciw pałacu d‘Areynes, nad sklepikiem, w którym przed kilkoma tygodniami Lucyan dowiedział się o odprawieniu służby przez Rollina i o wyjeździe jego z córką z Paryża, widniało na ścianie kilka ogłoszeń o lokalach do najęcia, z których jedno opiewało:

Pokój umeblowany na piątem piętrze.

— Gdyby okno tego pokoju wychodziło na ulicę — rzekł Rajmund — to łatwo byłoby przez lornetkę obserwować pałac.
Zapytany o to odźwierny odpowiedział potwierdzająco.
Był to pokój na poddaszu, umeblowany bardzo skromnie, ale wycięte w dachu okno górowało nad pałacem d‘Areynes.
Cena wynosiła dwadzieścia pięć franków na miesiąc.
Lucyan wyjął z pugilaresu bilet stufrankowy i podając go odźwiernemu, rzekł:
— Najmuję ten pokój na trzy miesiące i płacę z góry. Pozostałe dwadzieścia pięć franków proszę wziąć dla siebie, ale mieszkanie obejmuję natychmiast.
— Bardzo dobrze, oto klucz — odrzekł odźwierny, kłaniając się z uszanowaniem.
Zeszedł na dół, pozostawiwszy samych lokatorów w mansardzie, lecz idąc myślał:
— To muszą być agenci policyjni i chcą śledzić kogoś... może kogo ze służby p. Rollina.
Lucyan i Rajmund przysunęli krzesełka do okna i natychmiast zasiedli na czatach.
Przez całe południe nie dostrzegli nic osobliwego.
Gdy ściemniło się, lokaj i pokojowa zapuścili rolety, zaś w kilka chwil później oświetlono przedsionek i odźwierny, stary żołnierz udekorowany, zapalił dwie bronzowe latarnie, ustawione po obu stronach głównego wejścia do pałacu.
Na ulicy służba Towarzystwa gazowego zapalała latarnie gazowe.
Wtem, tuż przy chodniku, przed pałacem zatrzymała się dorożka, z której wyszedł ksiądz, zadzwonił u drzwi i uszedł na dziedziniec a następnie do pałacu.
Odźwierny skłonił się przed nim z uszanowaniem.
— Co tu robi ksiądz w tym domu szatańskim — zauważył Rajmund — to rzecz podejrzana...
Rzeczywiście — odrzekł Lucyan.
— Gdy wyjdzie, należy pójść za nim.
— Masz słuszność, ale do tego nie potrzeba dwóch. Wracaj do księdza d’Areynes i powiedz mu co zauważyliśmy. Jutro przyjdę po ciebie o pierwszej po południu.
— I pan zostanie tu nic nie jedząc! — rzekł lotaryńczyk.
— Przyniesiesz mi parę bułek, kawałek szynki lub serdelków i pół butelki wina czerwonego... to mi wystarczy... Kup nadto świecę.
Rajmund spełnił polecenie, poczem udał się na ulicę Tournelle.
Lucyan jedząc powoli szynkę i popijając winem, ani na chwilę nie odchodził od okna.
Czas upływał.
Wybiła godzina ósma, następnie dziewiąta, w końcu o pół do dziesiątej Lucyan spostrzegł Gilberta w oświetlonym przedsionku, a za nim dwie osoby: księdza, którego widział wysiadającego z dorożki i jakiegoś bardzo szykownego młodzieńca.
To musi być wice-hrabia Grancey — pomyślał młody lekarz.
I jak wicher z piątego piętra puścił się po schodach na dół.
Gdy wychodził na ulicę, drzwi pałacu d’Areynes otworzyły się i przepuściły księdza, oraz jego towarzysza, którzy, postępując razem i rozmawiając z zajęciem, zwrócili się na ulicę Bonapartego.
Lucyan nasunął kapelusz na oczy, niższą część twarzy zakrył kołnierzem paltota i udał się za nimi.
Na placu św. Sulpicyusza, Grancey — gdyż był to on — uścisnął rękę swego towarzysza i siadając do dorożki, rzekł do woźnicy o tyle głośno, że Lucyau usłyszał:
— Ulica Baumartin nr. 22.
Ksiądz pieszo poszedł dalej.
Młody lekarz nie tracąc go z oczu, szedł za nim w odległości dziesięciu kroków i wkrótce spostrzegł go wchodzącego do jednego z domów przy ulicy Bonapartego.
— Dość będzie na dzisiaj — rzekł Lucyan, notując sobie w pamięci numer domu. Jutro będę wiedział jak ten ksiądz nazywa się.
Przywołał dorożkę i kazał się zawieźć do hotelu na placu Bastylli, w którym zamieszkał po przybyciu do Paryża.
Po bezsennie spędzonej nocy, gdyż gwałtowne wzruszenie nie dozwalało mu zasnąć, wstał następnego dnia o siódmej rano i pieszo udał się na ulicę Bonapartego.
Po przybyciu do domu, do którego poprzedniego wieczora wszedł śledzony przez niego ksiądz, zapytał odźwiernego:
— Wszak tutaj mieszka ksiądz Bernard?
— Nie, proszę pana.
— Zdaje mi się jednak, że jakiś ksiądz mieszka w tym domu?
— Rzeczywiście i już od trzech tygodni, ale nazywa się ksiądz Libert.
— Dziękuję panu... Widocznie dano mi mylny adres.
Pozostawało panu Kernoël przekonać się, czy ów elegant wczorajszy był wice-hrabią de Grancey.
Zapytany odźwierny domu przy ulicy Baumartin nr. 22, potwierdził jego domysł.
O pół do jedenastej Lucyan był już na ulicy Tournelle.
— Cóż? — zapytał ksiądz d’Areynes, powiadomiony przez Rajmunda o odkryciu dokonanem poprzedniego wieczora.
— Mniemany Grancey — odrzekł Lucyan — mieszka przy ulicy Baumartin i większą część dnia wczorajszego napewno przepędził w pałacu Areynes, gdyż widzieliśmy go wychodzącego ztamtąd, ale nie widzieliśmy gdy wchodził.
— A drugi? Ksiądz?
— Od trzech tygodni mieszka przy ulicy Bonaparte pod nr. 48.
— Jak się nazywa?
— Ksiądz Libert.
— Więc domysł mój nie zawiódł mnie.
Jałmużnik wziął listę gości, którzy odwiedzali go podczas choroby i wskazując Lucyanowi trzy nazwiska zapisane jedno pod drugiem, rzekł:
— Patrz! nazwisko Libert podpisane zaraz pod nazwiskami jego wspólników! To Serwacy Duplat. Słusznie mówi przysłowie: kogo Bóg chce zgubić, odbiera mu rozum. Sami zdradzili się! A teraz, moi drodzy, nie mamy już nic do szukania... wszystkie nici potwornego spisku trzymamy w rękach. Pozostaje tylko wymierzyć sprawiedliwość!
— Przecież! — szepnął Lucyan Kernoël.
— Nareszcie! — powtórzył Rajmund Schloss.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.