Quo vadis/Tom III/Rozdział 11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Sienkiewicz
Tytuł Quo vadis
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1896
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XI.

Viniciusz, opuściwszy Apostoła, szedł do więzienia z odrodzonym przez nadzieję sercem. Gdzieś, w głębi duszy, krzyczała mu jeszcze rozpacz i przerażenie, lecz on tłumił w sobie te głosy. Wydało mu się niepodobieństwem, by wstawiennictwo Bożego namiestnika i potęga jego modlitwy miały pozostać bez skutku. Bał się nie mieć nadziei, bał się wątpić. „Będę wierzył w miłosierdzie Jego (mówił do siebie), choćbym ją ujrzał w paszczy lwa“. I na tę myśl, choć drżała w nim dusza i pot zimny oblewał mu skronie, wierzył. Każde uderzenie jego serca było teraz modlitwą. Poczynał rozumieć, że wiara góry porusza, albowiem poczuł w sobie jakąś dziwną siłę, której nie odczuwał przedtem. Zdawało mu się, że potrafi nią dokonać takich rzeczy, które jeszcze wczoraj nie były w jego mocy. Chwilami miał wrażenie, jakby złe już minęło. Gdy rozpacz odzywała się jeszcze jękiem w jego duszy, przypominał sobie tę noc i tę świętą sędziwą twarz, wzniesioną ku niebu w modlitwie. „Nie! Chrystus nie odmówi pierwszemu uczniowi swemu i pasterzowi trzody! Chrystus mu nie odmówi, a ja nie zwątpię“. I biegł do więzienia, jak zwiastun dobrej nowiny.
Lecz tu czekała go rzecz niespodziewana.
Straże pretoriańskie, zmieniające się przy Mamertyńskiem więzieniu, znały go już wszystkie i zwykle nie czyniono mu najmniejszych trudności, lecz tym razem łańcuch się nie otworzył, a natomiast setnik zbliżył się ku niemu i rzekł:
— Wybacz, szlachetny trybunie, mamy dziś rozkaz nie wpuszczać nikogo.
— Rozkaz? — powtórzył, blednąc, Viniciusz.
Żołnierz spojrzał na niego ze współczuciem i odrzekł:
— Tak, panie. Rozkaz Cezara. W więzieniu dużo jest chorych i być może, iż obawiają się, aby przychodnie nie roznieśli zarazy po mieście.
— Lecz mówiłeś, że rozkaz na dziś tylko?
— W południe zmieniają się straże.
Viniciusz zamilkł i odkrył głowę, albowiem zdawało mu się, że „pileolus“, który miał na niej, jest z ołowiu.
Wtem żołnierz zbliżył się i rzekł przyciszonym głosem:
— Uspokój się, panie. Stróże i Ursus czuwają nad nią.
To rzekłszy, pochylił się i w mgnieniu oka nakreślił na kamiennej płycie swym długim gallijskim mieczem kształt ryby.
Viniciusz spojrzał na niego bystro.
— ...I jesteś pretorianinem?...
— Póki nie będę tam — odrzekł żołnierz, wskazując na więzienie.
— I ja czczę Chrystusa.
— Niech będzie pochwalone imię Jego! Wiem, panie. Nie mogę cię wpuścić do więzienia, lecz jeśli napiszesz list, oddam go stróżom.
— Dzięki ci, bracie!...
I, ścisnąwszy rękę żołnierza odszedł. „Pileolus“ przestał mu ciężyć ołowiem. Słońce ranne podniosło się nad mury więzienia, a razem z jego jasnością poczęła znów wstępować otucha w serce Viniciusza. Ten żołnierz, chrześcijanin, był dla niego jakby nowem świadectwem potęgi Chrystusa. Po chwili zatrzymał się i, utkwiwszy wzrok w różowych obłokach, zwieszonych nad Kapitolem i świątynią Statora, rzekł:
— Nie widziałem jej dziś, Panie, ale wierzę w Twoje miłosierdzie.
W domu czekał na niego Petroniusz, który, jak zwykle, „z nocy dzień czyniąc“, niedawno był powrócił. Zdążył jednakże wziąć już kąpiel i namaścić się do snu.
— Mam dla ciebie nowiny — rzekł. — Byłem dziś u Tuliusza Senecia, u którego był i Cezar. Nie wiem, skąd Auguście przyszło na myśl przyprowadzić ze sobą małego Rufiusa... Może dlatego, by swą urodą zmiękczył serce Cezara. Na nieszczęście, dziecko, zmorzone snem, usnęło w czasie czytania, jak niegdyś Wespazyan, co widząc Ahenobarbus, cisnął w nie puharem i skaleczył je ciężko. Poppea zemdlała, wszyscy zaś słyszeli, jak Cezar rzekł: „Dość mam tego przypłodka!“ a to wiesz: tyle znaczy, co śmierć!
— Nad Augustą zawisła kara Boża — odpowiedział Viniciusz — ale czemu mi to mówisz?
— Mówię dlatego, że ciebie i Lygię ścigał gniew Poppei, teraz zaś ona, zajęta własnem nieszczęściem, może poniecha zemsty i łatwiej da się przejednać. Zobaczę ją dziś wieczór i będę z nią mówił.
— Dzięki ci. Zwiastujesz mi dobrą nowinę.
— A ty się wykąp i spocznij. Usta masz sine i cień z ciebie pozostał.
Lecz Viniciusz spytał:
— Zali nie mówiono, kiedy odbędzie się pierwszy ludus matutinus?
— Za dziesięć dni. Ale wezmą pierwej inne więzienia. Im więcej zostanie nam czasu, tem lepiej. Nie wszystko jeszcze stracone.
I tak mówiąc, mówił to, w co sam już nie wierzył, wiedział albowiem doskonale, że, skoro Cezar, w odpowiedzi na prośbę Aliturusa, znalazł wspaniale brzmiącą odpowiedź, w której porównał się z Brutusem, to dla Lygii niema już ratunku. Ukrył też przez litość, co słyszał u Senecia, że Cezar i Tigellin postanowili wybrać dla siebie i dla przyjaciół najpiękniejsze dziewice chrześcijańskie i pohańbić je przed męką, reszta zaś miała być wydana w sam dzień igrzyska pretorianom i bestiariuszom.
Wiedząc, że Viniciusz w żadnym razie nie zechce przeżyć Lygii, umyślnie krzepił tymczasem nadzieję w jego sercu, naprzód przez współczucie dla niego, a powtóre, że temu estecie chodziło także i o to, aby Viniciusz, jeśli ma umrzeć, umarł pięknym, nie zaś z twarzą wyniszczoną i zczerniałą od bólu i bezsenności.
— Powiem dziś Auguście — rzekł — mniej więcej tak: uratuj Lygię dla Viniciusza, a ja uratuję dla ciebie Rufiusa. I będę o tem myślał naprawdę. Z Ahenobarbem jedno słowo, powiedziane w stosownej chwili, może kogoś uratować lub zgubić. W najgorszym razie, zyskamy na czasie.
— Dzięki ci — powtórzył Viniciusz.
— Najlepiej mi podziękujesz, gdy się pożywisz i spoczniesz. Na Atenę! Odysej w największem nieszczęściu myślał o śnie i jadle. Całą noc spędziłeś pewno w więzieniu.
— Nie — odpowiedział Viniciusz. — Chciałem pójść do więzienia teraz, ale jest rozkaz, aby nikogo nie dopuszczano. Dowiedz ty się, Petroniuszu, czy rozkaz jest na dziś tylko, czy aż do dnia igrzysk.
— Dowiem się dziś w nocy i jutro rano powiem ci, na jak długo i dlaczego rozkaz został wydany. A teraz, choćby Helios miał ze zmartwienia zejść do Kimeryjskich krajów, idę spać, ty zaś naśladuj mnie.
I rozeszli się, lecz Viniciusz udał się do biblioteki i począł pisać list do Lygii.
Gdy skończył, odniósł go sam i wręczył chrześcijańskiemu setnikowi, który natychmiast poszedł z nim do więzienia. Po chwili wrócił z pozdrowieniem od Lygii i z obietnicą, że dziś jeszcze odniesie jej odpowiedź.
Viniciusz nie chciał jednak wracać i, siadłszy na głazie, czekał na list Lygii. Słońce wzbiło się już wysoko na niebo i przez Clivus Argentarius napływały na Forum, jak zwykle, tłumy ludzi. Przekupnie wywoływali swoje towary; wróżbici polecali przechodniom swe usługi; obywatele ciągnęli poważnym krokiem ku rostrom, by słuchać przygodnych mówców, lub rozpowiadać sobie wzajemnie najświeższe nowiny. W miarę, jak upał dogrzewał coraz silniej, gromady próżniaków chroniły się pod portyki świątyń, z pod których wylatywały co chwila z wielkim łopotem skrzydeł całe stada gołębi, rozbłyskując białemi piórami w jasności słonecznej i błękicie.
Pod nadmiarem światła, pod wpływem gwaru, ciepła i niezmiernego znużenia, oczy Viniciusza poczęły się kleić. Monotonne okrzyki chłopców, grających obok w morę, i miarowe kroki żołnierzy kołysały go do snu. Kilkakroć podniósł jeszcze głowę i objął oczyma więzienie, poczem oparł ją o zrąb skalny, westchnął jak dziecko, które usypia po długim płaczu, i usnął.
I wnet opadły go widzenia. Zdawało mu się, że wśród nocy niesie na ręku Lygię przez nieznaną winnicę, a przed nimi idzie Pomponia Graecina z kagankiem w ręku i świeci. Jakiś głos, jakby głos Petroniusza, wołał za nim z daleka: „Wróć się!“ Lecz on nie zważał na owo wołanie i szedł dalej za Pomponią, póki nie doszli do chaty, w której progu stał Piotr Apostoł. Wówczas on pokazał mu Lygię i rzekł: „Idziemy z areny, panie, ale nie możemy jej obudzić, zbudź ty ją“. Lecz Piotr odpowiedział: „Chrystus sam przyjdzie ją zbudzić!“
Potem obrazy poczęły mu się mieszać. Widział przez sen Nerona i Poppeę, trzymającą na ręku małego Rufiusa ze skrwawionem czołem, które obmywał Petroniusz, i Tigellina, posypującego popiołem stoły, zastawione kosztownemi potrawami, i Viteliusza, pożerającego owe potrawy, i mnóstwo innych augustianów, siedzących przy uczcie. On sam spoczywał przy Lygii; lecz między stołami chodziły lwy, którym z płowych bród ściekała krew. Lygia prosiła go, by ją wyprowadził, a jego ogarnęła bezwładność tak straszna, iż nie mógł się nawet poruszyć. Zaczem w widzeniach jego nastał bezład jeszcze większy i wreszcie wszystko zapadło w ciemność zupełną.
Z głębokiego snu zbudził go dopiero żar słoneczny i okrzyki, które rozległy się tuż obok miejsca, na którem siedział. Viniciusz przetarł oczy: ulica roiła się od ludzi, lecz dwaj biegacze, przybrani w żółte tuniki, rozsuwali długiemi trzcinami tłum, krzycząc i czyniąc miejsce dla wspaniałej lektyki, którą niosło czterech silnych niewolników egipskich.
W lektyce siedział jakiś człowiek, przybrany w białe szaty, którego twarzy nie było dobrze widać, albowiem tuż przy oczach trzymał zwój papyrusu i odczytywał coś pilnie.
— Miejsce dla szlachetnego augustianina! — wołali biegacze.
Ulica jednak była tak natłoczona, że lektyka musiała się na chwilę zatrzymać. Wówczas augustianin opuścił niecierpliwie zwój papieru i wychylił głowę, wołając:
— Rozpędzić mi tych nicponiów! Prędzej!
Nagle, spostrzegłszy Viniciusza, cofnął głowę i podniósł szybko do oczu zwój papieru.
A Viniciusz przeciągnął ręką po czole, sądząc, że śni jeszcze.
W lektyce siedział Chilo.
Tymczasem biegacze utorowali drogę i Egipcyanie mieli ruszyć naprzód, gdy nagle młody trybun, który w jednej chwili zrozumiał wiele rzeczy, przedtem dla niego niezrozumiałych, przybliżył się do lektyki.
— Pozdrowienie ci, Chilonie! — rzekł.
— Młodzieńcze — odpowiedział z godnością i dumą Grek, usiłując swej twarzy nadać wyraz spokoju, którego w duszy nie miał — witaj, ale mnie nie zatrzymuj, gdyż śpieszę do przyjaciela mego, szlachetnego Tigellina.
A Viniciusz, chwyciwszy za krawędź lektyki, pochylił się ku niemu i, patrząc mu wprost w oczy, rzekł zniżonym głosem:
— Tyś wydał Lygię?...
— Kolosie Memnona! — zawołał z przestrachem Chilo.
Lecz w oczach Viniciusza nie było groźby, więc strach starego Greka przeszedł szybko. Pomyślał, że jest pod opieką Tigellina i samego Cezara, to jest potęg, przed któremi drży wszystko, i że otaczają go silni niewolnicy, a zaś Viniciusz stoi przed nim bezbronny, z wynędzniałą twarzą i postawą, zgiętą przez ból.
Na tę myśl wróciła mu zuchwałość. Utkwił w Viniciusza swe oczy, okolone czerwonemi obwódkami, i odszepnął:
— A ty, gdym umierał z głodu, kazałeś mnie schłostać.
Na chwilę umilkli obaj, poczem ozwał się głuchy głos Viniciusza:
— Skrzywdziłem cię, Chilonie!...
Wówczas Grek podniósł głowę i, klasnąwszy w palce, co w Rzymie było oznaką lekceważenia i pogardy, odrzekł tak głośno, aby wszyscy mogli go słyszeć:
— Przyjacielu, jeśli masz do mnie prośbę, przyjdź do domu mego na Eskwilinie o rannej porze, w której po kąpieli przyjmuję gości i klientów.
I skinął ręką, a na ów znak Egipcyanie podnieśli lektykę, niewolnicy zaś, przybrani w żółte tuniki, poczęli wołać, machając trzcinami:
— Miejsce dla lektyki szlachetnego Chilona Chilonidesa! miejsce! miejsce!...







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Sienkiewicz.