Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy/Część pierwsza/XXXII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Miguel de Cervantes y Saavedra
Tytuł Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1937
Druk Drukarnia Naukowa Tow. Wydawn.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Tytuł orygin. El ingenioso hidalgo Don Quijote de la Mancha
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


KAPITULUM XXXII
CO SIĘ PRZYDARZYŁO W OBERŻY WSZYSTKIM, KTÓRZY ORSZAK DON KICHOTA STANOWILI

Skończywszy popas, wsiedli na konie i muły i, bez żadnych przygód, uwagi godnych, przybyli nazajutrz do karczmy, na którą Sanczo patrzył ze zgrozą i przerażeniem. Za nic do wnętrza wejść nie chciał, aliści uniknąć tego nie mógł. Oberżysta, jego żona, córka i Maritornes, ujrzawszy Don Kichota i Sanczę, wyszli im naprzeciw z oznakami wielkiej radości. Rycerz pozdrowił ich ze zwykłą sobie powagą i dostojnością i rozkazał im, aby mu przygotowali lepsze łoże, niż niegdyś. Gospodyni odpowiedziała, że mu wyrychtuje łoże książęce, jeśli tylko lepiej, niż zeszłym razem zapłaci. Don Kichot przyobiecał; wstawili mu zatem łoże do tej samej izby, on zaś legł na niem natychmiast, gdyż czuł, iż całe ciało ma obrażone i że mu powieki ciężą. Zaledwie się w izbie zamknął, oberżystka podbiegła do balwierza i, schwyciwszy go za brodę, rzekła:
— Na ów krzyż, który tutaj wisi, nie będziecie już dłużej użytkowali mojego ogona i z niego sobie brody czynili. Oddajcie mi go w tem oka mgnieniu, gdyż rzeczy mego męża ciągle się po ziemi walają, co jest wstydem prawdziwym: myślę o grzebieniu, który miałam zwyczaj na tym ogonie zawieszać.
Cyrulik nie chciał oddać ogona, chociaż okrutnie na niego nastawała i chciała mu go gwałtem wydrzeć. Licencjat jednakoż rzekł balwierzowi, że może ogon zwrócić, ponieważ już im ten fortel i wybieg na przyszłość potrzebny nie będzie. Niechaj się balwierz da poznać i niech się w prawdziwej przedstawi postaci, mówiąc Don Kichotowi, że gdy go złoczyńcy obdarli, do tej karczmy się schronił. Jeśli Don Kichot zapyta się o giermka księżniczki, odpowiedzą, że go przodem posłała, dla upewnienia swoich poddanych w królestwie, że już tam zmierza, wiodąc z sobą wybawiciela wszystkich. Balwierz nie czynił zatem już wstrętów oberżystce, lecz po dobrej woli oddał jej wraz z ogonem i wszystkie manatki, które był pożyczył, w celu uwolnienia Don Kichota.
Wszyscy przytomni w oberży zdumiewali się bardzo urodzie Doroty, a także udatnemu pozorowi Kardenia. Ksiądz rozkazał, aby im dano do zjedzenia, co tylko można było najlepszego w austerji znaleść. Oberżysta, mając nadzieję, że tym razem lepiej zapłacony będzie, uwinął się raźno i przygotował wcale smakowity obiad. Don Kichot tymczasem spał ciągle; umyślili, że lepiej będzie nie budzić go, gdyż, według ich rozumienia, sen więcej mógł go pokrzepić niż posiłek.
W czasie obiadu, w przytomności oberżysty, jego żony, córki, Maritornes i wszystkich podróżnych, mówili tylko o dziwacznem szaleństwie Don Kichota i o stanie, w jakim go znaleźli. Oberżystka opowiedziała im, co zaszło między rycerzem a mulnikiem, a obejrzawszy się i upewniwszy, że Sanczy niema, przydała także powiastkę o podrzucaniu na derze, co niemało rozśmieszyło gości. Gdy pleban oznajmił, że książki rycerskie, które Don Kichot czytał, tak mu mózg popsowały, oberżysta rzekł:
— Sam nie wiem, jak to i być może, gdyż według mego rozumienia, niemasz na świecie milszej lektury. Mam wśród innych szpargałów dwie czy trzy podobne książki, które, wierę, prawdziwie mnie i innych odrodziły. Podczas żniw przychodzi tu w święta wielu żeńców, wśród których znajdzie się zawsze taki, co czytać umie i za te księgi się bierze. W kilkadziesiąt osób zasiadamy wokół niego i słuchamy z takiem ukontentowaniem, że aż młodsi się czujemy i o siwych zapominamy włosach. Ja przynajmniej, gdy słyszę o tych straszliwych razach i ciosach, które rycerze błędni zadają, mam nieposkromioną chęć iść za ich przykładem i chciałbym słuchać i słuchać o nich dniem i nocą i nic już nie robić innego.
— A owóż i jabym chciała, aby tak było — dodała oberżystka — gdyż mam w domu chwilę wolnego czasu wówczas dopiero, gdy ty przysłuchujesz się czytaniu; będąc tem zabawny, o łajaniu i krzyczeniu zapominasz.
— To prawda — rzekła Maritornes — i ja również, na mą duszę, przepadam za temi pięknemi powiastkami, zwłaszcza, gdy słyszę o damie serca, którą pod pomarańczowymi drzewami rycerz w uścisku trzyma i o starej ochmistrzyni, co to stoi na czatach, pełna zawiści i cała drżąca ze strachu. Delicje są to i specjały prawdziwe!
— A wam, panienko, jak się wydaje? — rzekł pleban, obracając mowę do córki oberżysty.
— Prawdziwie, księże plebanie, nie wiem co odpowiedzieć. Pospołu z innymi się przysłuchuję i aczkolwiek nie rozumiem, wielką z tego przyjemność odnoszę. Nie bawią mnie te sztychy i razy, które mój ojciec tak wysławia; miłe mi są tylko skargi i żale, dobywające się z piersi rycerzy, gdy ci od dam swych żyją w oddaleniu; nieraz do płaczu przywodzi mnie litość, którą dla nich czuję.
— Ukoiłabyś przeto ich piękna panno — rzekła Dorota — gdyby z twego płakali powodu?
— Nie wiem, cobym uczyniła — odparła młoda dziewczyna — ale to pewna, że niektóre z tych dam tak są okrutne, że rycerze nazywają je lwicami, tygrysicami, albo i inne odrażające nazwy im nadają. Chryste Panie! Nie wiem zaiste, co to za plemię bez sumienia i bez duszy! Miast uraczyć jednem przychylnem spojrzeniem zacnych kawalerów, damy te pozwalają im umierać, albo szaleć z miłości. Nie wiem także do czego służą te wszystkie fochy a grymasy, jeśli dla przydania sobie czci, za cóż nie idą za mąż za nich, wszak oni i niczego innego nie pragną?
— Zamilcz filutko — rzekł oberżysta — za dobrze rozumiesz się na tych rzeczach, a nie godzi się dziewczynom w twym wieku tyle wiedzieć i rezonować.
—Skoro mnie ksiądz pleban zapytał — odrzekła młódka — musiałam mu przecie odpowiedzieć.
—Teraz — rzekł ksiądz — przynieście mi, gospodarzu, te księgi, gdyż ujrzećbym je pragnął.
— Z wielką chęcią — odparł oberżysta.
Udał się do swojej komnaty i wnet powrócił, niosąc starą skrzynię, otoczoną łańcuszkiem, i, otworzywszy ją, znalazł we wnętrzu trzy wielkie księgi i wiele papierów, pięknem pismem pokrytych. Pierwsza księga, którą do rąk wziął, zwała się Don Cirongilio z Tracji[1], druga Felixmarte z Hirkanji, trzecia zaś Historja Wielkiego Kapitana Gonzalo Hernandez z Kordoby, do której dodano też Życie Diego Garcia de Peredes.
Pleban, odczytawszy dwa pierwsze tytuły, zwrócił się do balwierza i rzekł doń:
— Brakuje nam tu tylko ochmistrzyni i siostrzenicy naszego przyjaciela.
— Obejdziemy się bez nich — odparł cyrulik — sam je zaniosę na podwórze albo i wrzucę do komina, gdzie dobry ogień płonie.
— Jakto? — zawołał oberżysta — chcecie moje księgi spalić?
— Tylko te dwie — odparł pleban — Don Cirongilia i Feliksmarte.
— Alboż są etyckie, że chcecie je na stos skazać? — zapytał oberżysta.
— Chcieliście powiedzieć heretyckie, a nie etyckie, mój przyjacielu — rzekł balwierz.
— Niech i tak będzie — odparł gospodarz, — ale jeśli już jakąś na stos posłać chcecie, niechaj to będzie księga o Wielkim Kapitanie i Diego Garcia. Radniejbym pozwolił, aby w ogień mego syna wrzucono, niż te dwie inne księgi.
— Te dwie kłamliwe księgi, mój bracie — rzekł ksiądz — pełne są głupstw, szalbierstw i omamień, podczas gdy „Wielki Kapitan“ zawiera historję prawdziwą, opisującą czyny Gonzalesa Hernandeza z Kordoby, który dla swych dzieł bohaterskich zjednał sobie sławne, znakomite i całkiem zasłużone imię Wielkiego Kapitana, jakim go na całym świecie zowią.
Zaś Diego Garcia de Peredes to znamienity rycerz, z miasta Trujillo w Estramadurze się wywodzący. Dzielny ten żołnierz obdarzony był taką siłą cielesną, że jednym palcem zatrzymywał kamień młyński w największym rozpędzie mielący. Stanąwszy razu pewnego na brzegu mostu z ogromnem szabliskiem w ręku, wstrzymał całe wojsko i przejścia mu zabronił.[2] Siła jeszcze innych dzieł dokazał, które, gdyby były opisane nie przez niego, co z wielką skromnością rycerza, mówiącego o sobie, rzeczy te przedstawia, lecz przez jakiegoś innego dziejopisa, szczerą jeno prawdę na względzie mającego, wierę, zaćmiłyby one czyny Hektora, Achilla i Rolanda.
— Otóż mi i dzielność! — zawołał oberżysta. — Nie wielka to osobliwość młyńskie koło zastanowić. Czytajcie, Wasza Miłość, to, co ja czytałem o Felixmarcie z Hirkanji, który jednym zamachem szpady przeciął na dwoje pięciu olbrzymów, jakby to były strączki bobu.
Innym znów razem rzucił się sam jeden na wielką i potężną armję, z miljona i sześciu kroć stu tysięcy żołnierzy, uzbrojonych od stóp do głów, złożoną, i rozproszył ją tak, jakby to stado owiec było. A cóż mówić dopiero o dzielnym Don Cirongiliu z Tracji, który wielkim męstwem i dzielnością się odznaczał, jak o tem można się przekonać w księdze, która mówi, iż płynąc raz po pewnej rzece, ujrzał wynurzającego się z niej ognistego smoka; ujrzawszy go, rzucił się na niego, skoczył okrakiem na łuskowaty grzbiet i ścisnął monstrum oburącz za gardziel z taką krzepotą, że straszydło, nie mogąc tchu złapać, umyśliło, iż jedynym dla niego ratunkiem będzie zanurzyć się na samo dno rzeki, wlokąc za sobą rycerza, który ani na chwilę żelaznego uścisku pofolgować nie chciał. Gdy już na podwodnym gruncie stanęli, obaczył się pan Cirongilio wśród pałaców i ogrodów tak wspaniałych, że były one cudem prawdziwym. Smok natychmiast przedzierzgnął się w poważnego starca i tyle mu przedziwnych rzeczy powiedział, że już i więcej nie trza. Nie mówcie więc tym kształtem, księże plebanie, gdyż, jeślibyście to słyszeli, oszalelibyście, ani chybi, z radości.
Dorota, usłyszawszy to, rzekła cichym głosem do Kardenia:
— Nie wiele już brak naszemu karczmarzowi, aby się stał drugim Don Kichotem.
— I ja tak mniemam — odparł Kardenio — gdyż, jak nam do rozumienia daje, wszystko, co owe księgi opisują, za pewne kładzie i sądzi to być prawdą, nie chybiającą ni na włos temu, co się w nich zawiera. Nawet franciszkanie bosi by go nie nawrócili.
— Zważ, bracie — rzekł ksiądz — że nie było nigdy na świecie Felixmarta z Hirkanji, Cirongilia z Tracji, ani innych rycerzy podobnych, o których księgi rycerskie mówią. Wszystko są to bajędy i zmyślenia, stworzone przez próżniaków w chęci zabawienia innych, jakeś sam o tem mówił, żniwiarzy na przykład przywodząc. Przysięgam ci, że nigdy nie było na świecie podobnych rycerzy, ani podobnych szaleństw, dziwów i przewag.
— Dla innych te androny schowajcie, księże plebanie. Jakbym to nie wiedział, jak daleko jest od nosa do gęby i który mnie but uciska. Niech mnie ksiądz trawą nie karmi, gdyż nie jestem młodym kosem. Pragniecie, Wasza Miłość, abym uwierzył, że wszystko, o czem te księgi mówią, to fałsze i smalone duby, a owóż przecie wydrukowane one zostały za pozwoleniem Ichmościów z Rady Królewskiej. Zaliżby panowie ci pozwolili wydawać takę kupę łgarstw, bitew, zaczarowań, od których aż mąci się w głowie?
— Już ci rzekłem, mój przyjacielu — odparł ksiądz — że wszystko to wymyślone zostało dla zabawienia próżniaczych myśli. Tak jak w dobrze rządnych rzeczypospolitych dozwalają, aby były gry różne, jako to szachy, zabawy w gałki bilardowe lub piłkę, służące dla rozrywki niektórych ludzi, co pracować nie chcą i nie mogą, tak też dopuszczają drukować podobne księgi, gdyż i nikomu na myśl nie przyjdzie, by się mógł znaleść głupiec takowy, co za szczerą prawdę wszystko to poczyta. Gdyby po temu pora stosowna była, a Ichmość przytomni posłuchaćby sobie życzyli, powiedziałbym, jak powinny być ułożone te księgi rycerskie, aby się pożytecznemi stać mogły. To, cobym nadmienił, przyjemne i użyteczne dla niektórychby było. Tuszę, że w stosownym czasie pomówię o tej materji z takim, co z tej rozmowy pożytek wynieść będzie zdolny.
Tymczasem uwierzcie, panie gospodarzu, w moje słowa, weźcie stąd te księgi, baczcie na przyszłość jaki profit z tych prawd i kłamstw odnieść będziecie mogli i niech Bóg dozwoli, abyście nie zaczęli chromać na tę nogę, na którą pan Don Kichot utyka.
— Nie — odparł oberżysta — nie jestem takim szaleńcem, abym chciał stać się rycerzem błędnym. Wiem przecie, że dziś niema już tych obyczajów, co drzewiej, gdy to rycerze błędni po świecie chodzili.
Sanczo, znajdując się obecny przy końcu tego dyskursu, zafrasował się mocno i zamyślił, usłyszawszy, że rycerstwo błędne nie jest już więcej w modzie i że księgi rycerskie są zbiorem bałamuctw i bredni. Ułożył sobie w myśli zaczekać jeszcze na ten raz i zobaczyć, jak się zakończy podróż jego pana; jeśliby rzeczy miały wziąć obrót nie tak pomyślny, jak się tego spodziewał, porzuci swego pana i wróci do swej zwykłej pracy, do żony i dziatek.
Karczmarz chciał zabrać swoją skrzynię z księgami, lecz ksiądz rzekł:
— Zatrzymajcie się chwilę — chciałbym wiedzieć, co się zawiera w tych papierach, pięknem pismem pokrytych.
Oberżysta wydobył je ze skrzyni i do rąk mu podał. Ksiądz ujrzał, że jest osiem arkuszy papieru, ręcznem pismem zapisanych. Na pierwszej karcie widniał wielki napis, który powiadał: Powieść o nierozważnym ciekawcu.
Pleban, przeczytawszy trzy, czy cztery wiersze, rzekł:
— Muszę przyznać, że mi się ten tytuł podoba i że mam chęć całą tę powieść przeczytać.
Oberżysta odparł:
— Niech więc Wasza Miłość czyta. Dałem ją do czytania wielu moim gościom, którzy wielką przyjemność w tej lekturze znaleźli i natarczywie się dopominali, abym im te papiery podarował, wszelako nie chciałem tego uczynić, mając nadzieję, że będę mógł je zwrócić temu, kto zostawił tu skrzynię wraz z księgami i papierami. Może się zdarzyć, że właściciel tych rzeczy zjawi się tu któregoś dnia; wówczas oddam mu księgi, chociaż wiem, że będzie mi później bez nich niesporo. Chociaż karczmarz jestem, mam przecie chrześcijańskie sumienie.
— Masz rację, przyjacielu — rzekł pleban — ale, gdy mi się powieść podobać będzie, pozwolicie mi chyba odpis sobie sporządzić.
— Z wielką chęcią — odrzekł oberżysta.
Gdy tak rozmawiali z sobą, Kardenio wziął do rąk papiery i zaczął czytać powieść.
Sąd jego równie przychylnie wypadł, poprosił tedy plebana, aby odczytał ją w głos tak, by wszyscy usłyszyć mogli.
— Chętniebym to wypełnił, ale zdaje mi się, że lepiejby ten czas na spoczynek, niż na czytanie obrócić — odparł ksiądz.
— Dostateczny to wczas dla mnie będzie — rzekła Dorota — gdy się zabawię słuchaniem jakiejś historji; umysł mój nie jest jeszcze tak spokojny, abym mogła usypiać wówczas, gdy pora snu przychodzi.
— Tedy — rzekł pleban — z samej ciekawości czytać zacznę. Może niejedna rzecz w tej powieści do smaku nam przypadnie.
Mistrz Mikołaj i Sanczo zbliżyli się doń i o to samo prosić go jęli. Ksiądz widząc, że wszystkim a również i sobie przyjemność sprawić może, rzekł:
— Skoro tak, tedy słuchajcie pilnie. Powieść na ten kształt się zaczyna:




  1. „Los cuatro libros del valoroso Cavallero Don Cirongilo de Tracia“ zostały opublikowane w 1545 roku w Sevilli. Było to tłumaczenie łacińskiego dzieła Bernardo de Vargas. Historję Felixmarte z Hirkanji posiadał Don Kichot w swojej bibljotece. Trzecia książka gospodarza to „Crónica del gran Capitan Gonzalo Hernandez de Cordoba y Aquilar“. Zawierała ona także autobiagrafję Diego Garcia de Peredes, zmarłego w Bolonji w 1533 roku. Był to awanturniczy i dzielny rycerz, walczący kolejno pod sztandarem Wielkiego Kapitana, papieża i króla Ferdynanda Katolickiego. O Don Gonzalu z Kardoby, wsławionym w wojnach z Maurami i Francuzami i nazwanym „Wielkim Kapitanem“ dostatecznie mówi historja. W dzielą „Vidas de Espanoles celebres“ ManuelaJosé Quintana znajdzie czytelnik wszystkie szczegóły. (Madrid. Rivadenegra 1867).
  2. Epizod ten jest historycznie prawdziwy. Don Garcia w bitwie pod Garigliano zepchnął Francuzów z mostu, zbudowanego na barkach.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Miguel de Cervantes y Saavedra i tłumacza: Edward Boyé.