Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy/Część druga/XXVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Miguel de Cervantes y Saavedra
Tytuł Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1937
Druk Drukarnia Naukowa Tow. Wydawn.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Tytuł orygin. El ingenioso hidalgo Don Quijote de la Mancha
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


KAPITULUM XXVI
W KTÓREM DALEJ SIĘ OPOWIADA O PRZYGODZIE POKAZYWACZA KUKIEŁ, A TAKŻE O INNYCH WDZIĘCZNYCH RZECZACH

Chcę rzec, że wszyscy wisieli oczami na ustach tłumacza, który wielkie dziwy powiadał, gdy nagle, z głębi sceny, rozległy się odgłosy trąb, bębnów i wystrzałów z małych harmatek. Gdy hałas ten ucichł, otrok znów mówić począł:
„Te prawdziwe dzieje, co są WPanom teraz przedstawiane, wyjęte są, słowo w słowo, z kronik francuskich i hiszpańskich romansów, które są wszystkim wiadome, tak iż nawet dzieci je na ulicach śpiewają. Historja owa ma za argument uwolnienie Melisandry przez jej męża, Don Gaiferosa[1]. Melisandra była więziona przez Maurów w Hiszpanji, w mieście Sansuena, gdyż tak wówczas zwała się dzisiejsza Saragossa. Obaczcie teraz jak Don Gaiferos gra w szachy, co i sama pieśń wyraża:

Don Gaiferos gra spokojnie w szachy,
Jakby zapomniał już o Melisandrze!

„Ta osoba, co ją oglądacie WPanowie, wyższą od innych, z koroną na głowie i sceptrum w ręku, jest to cysarz Karol Wielki, rodzic nieprawy Melisandry. Zagniewany z opieszałości zięcia swego, przychodzi „Nie ścierpię i nie dozwolę, aby, w mojej przynaganiać mu to niedbalstwo. Spójrzcie, proszę was, jak go łaje i fuka, zdawa się, że tem sceptrum chciałby mu z pół tuzina plag w sam łeb wymierzyć. Jakoż niektórzy dziejopise twierdzą, że go dobrze nieraz godził. Wymówiwszy mu hańbę, jakiej sobie przyczynia, zaniedbując dać pomoc żonie, rzekł, jak to pospolicie mówią:

Dosyć już powiedziałem, teraz czyń coś winien.

Zważajcie pilno, jak się cysarz plecami od niego odwraca, ostawiając Don Gaiferosa, pełnego rankoru. Małżonek Melisandry, gniewem zapalony, ciska z zawziętością o ziemię szachownicę i żąda, aby mu, nie mieszkając, jego broń przyniesiono. Swego krewniaka, Rolanda, prosi o pożyczenie mu ulubionej szpady Durindany. Roland mu odmawia, ale obiecuje za to towarzyszyć mu w tej niebezpiecznej wyprawie. Dzielny i zasmucony rycerz, Don Gaiferos, nie przyjmuje tej uczynności. Powiada, iż sam wystarczy, aby wydobyć z więzienia swoją żonę, nawet gdyby ją umieścili za Antipodami. Nie tracąc czasu po próżnicy, uzbraja się i w podróż wyrusza.
„Rzućcie teraz okiem na tę wieżę, co się tutaj wznosi. Trzeba mniemać, że jest to jedna z wież zamku w Saragossie, który dzisiaj zowią Aljaferia. Dama, co ją na ganku widać, w stroju maurytańskim, jest to nieporównana Melisandra. Często wdrapywała się ona na wieżę, aby patrzeć na drogę, prowadzącą do Francji i pocieszać się, w swej niewoli i smutku, wspomnieniem swego męża i dobrego miasta, Paryża. Zważcie teraz, WPanowie, nowe i nigdy niewidziane przytrafienie. Zaliż nie widzicie plugawego, a sprośnego Maura, co cichaczem, nieznacznie, palce trzymając na gębie, skrada się z tyłu do Melisandry? Patrzcie teraz jak ją całuje w same usta i jak Melisandra spluwa i białym rękawem od koszuli gębę sobie obciera, jak wyrzeka, i z rozpaczy złociste włosy sobie wyrywa, właśnie jakby one winne były tej zniewagi. Spójrzcie takoż na dostojnego Maura, o wspaniałym pozorze, który na innym krużganku się przechadza. Jest to król Marsyl de Sansuena. Widząc swywolę Maura, zaraz każe go poimać, chocia to jego bliski krewniak i ulubiony dworak i dać mu dwieście batogów na ulicach i placach miasta.

Ten, co obwieszcza, idzie przodem,
Z tyłu statecznie kroczą władze.

I owóż wychodzą, aby wyrok królewski wypełnić, chocia prawdę mówiąc, występek ledwie był popełniony, bo między Maurami nie masz ani dowodów, ani odwołania się do sądu wyższego jak u nas.“
— Hola, dzieciuku! — zawoła wtem Don Kichot — prowadź dalej swoją rzecz prosto, nie czyniąc żadnych kołowań a wybiegów. Chcąc jasno wykazać prawdę, należy dać dowody najistotniejsze!
Majster Pieter, stojący za theatrum, rzekł do chłopca:
— Nie mieszaj się do rzeczy, które do ciebie nie należą, i czyń tak, jak ci ten pan powiada — ciągnij dalej swój śpiew i nie dbaj o muzykę, znaczoną punktami, gdyż to jest rzecz tak subtylna, że łatwie postarbnąć się możesz.

„Ten, co się teraz pokazuje na koniu — rzecze otrok — okryty gaskońskim płaszczem, jest sam Don Gaiferos. Tutaj jego żona, już pomszczona za zuchwalstwo miłującego ją Maura, twarz mając pogodną i spokojną, rozmawia ze swym mężem z ganku wieży. Myśli, nieboże, że to jakiś człek podróżny. To, co sobie rozpowiadają, zawiera się w romansie, który powiada:

Jeśli do Francjej jedziecie, rycerzu,
O Don Gaifera dowiedzcie się, proszę!

„Nie powtarzam tutaj ich dyskursu, gdyż z takich rozwlekłościów nuda się rodzi. Dosyć widzieć, jak Don Gaiferos daje się poznać swojej żonie, jak Melisandra, przez wesołe wejrzenie, okazuje radość z tego spotkania i jak się spuszcza z ganku górnego na dół, chcąc wskoczyć na grzbiet konia swego dzielnego małżonka. Ale owóż i nieszczęście! Zawadziła spódnicą o kraty ganku i ostaje zawieszona w powietrzu, nie mogąc ziemi dostąpić. Uważajcie WPanowie, jak to litosne niebo pomaga zasmuconym w najcięższej potrzebie. Don Gaiferos zbliża się, i nie dbając na zepsowanie bogatej spódnicy, chwyta swoją żonę, poczem, mimo wszystkich przeszkód, na ziemię ją sprowadza. Później jednym zamachem wciąga ją na konia. Melisandra tu ma jedną nogę, tam drugą, tak iż siedzi na rumaku męskim kształtem.
„Don Gaiferos przestrzega ją, aby się go dobrze trzymała, objąwszy go wpół i ręce na żywocie jego zaplótłszy, bowiem nie jest zwyczajna tak jeździć. Zważajcie, jak koń, przez swoje rżenie, radość objawia z miłego i wdzięcznego ciężaru swojego pana i pani. Obaczcie, jak się obracają plecami, wyjeżdżając z miasta, jak z pociechą i wesołością jadą drogą bitą ku Paryżowi. Jedź z Bogiem, o niezrównana paro kochanków! Obyście zdrowi i cali przybyli do swojej upragnionej ojczyzny; niechaj los przeciwny żadnej wam w podróży nie czyni zawady. Niech oczy waszych krewniaków i przyjaciół oglądają was w spokojnej pomyślności, przez resztę dni waszych, które oby się zrównały z Nestorowemi.“
Wtem mistrz Pieter podniósł głos i rzekł:
— Powoli chłopcze, nie wylatuj tak wysoko, czułość nie jest tu potrzebna!
Tłumacz nic na to nie odparł, jeno ciągnął dalej:
„Nie zbrakło jednak ócz próżniaków, którzy zwykli są wszystko widzieć. Spostrzegli oni wyjście Melisandry z wieży i jej na koń wsiadanie. Zaraz dali znać królowi Marsylemu, który kazał na gwałt uderzyć.
Uważcie ów tumult wściekły i owo larum niezwykłe; wszystkie dzwony na meczetach zawieszone dzwonią tak, iż zda się, że od tego huku całe miasto się zapadnie.“
— A owóż i nie — rzecze Don Kichot — co się dzwonów tyczy, to gruba jest w tem niewiadomość, bowiem Maurowie nie używają dzwonów, tylko ta rabanów i hobojów, wielkiem tedy głupstwem jest twierdzić, że w Sansuena dzwony huczały.
Usłyszawszy to, majster Pieter przestał dzwonić i rzekł:
— Nie zważajcie, WPanie, na te błahe rzeczy, nie żądajcie doskonałości, do której dojść nam przytrudno. Zaliż nie odprawiają się codziennie i powszędy komedje, pełne omyłek, głupstw i różnych dziwaczności? Wszakoż nie przeszkadza to, aby były słuchane, i aby nie tylko z aplauzem, ale i z zadziwieniem wszystkich przypatrujących się spotykały. Prowadź swoją rzecz dalej, mój chłopcze, bylebym tylko moją kiesę napełnił, nie dbam więcej o nic.
— To prawda — rzecze Don Kichot.
„Uważajcie, WPanowie — rzecze otrok — jaka to liczna i świetna jazda, miasto opuszcza, aby się puścić w pogoń za parą wiernych kochanków, jak trąby grają, jak dźwięczą rogi i bębny huczą. Obawiam się, aby ich nie dopadli i nie przyprowadzili nazad, przywiązawszy do ogonów koni, coby było żałosnym i srogim widokiem.“
Don Kichot, ujrzawszy mrowie Maurów i usłyszawszy tumult, pomyślał, że należałoby przyjść w sukurs tym, co uciekają. Zerwał się przeto na nogi i zawołał donośnym głosem:
„Nie ścierpię i nie dozwolę, aby, w mojej przytomności, miał się dziać równie nikczemny gwałt tak sławnemu rycerzowi i dzielnemu kochankowi, jak Don Gaiferosowi. Stójcie, plugawi nędznicy; nie ważcie się dalej pomykać i prześladować go, albo będziecie mieli ze mną rozprawę.“
To rzekłszy, obnażył miecz, jednym susem przypadł do obrazu, i z niezwykłą a wściekłą żwawością jął rozdawać gęste razy na ciżby Maurów. Jednych przewracał, drugim ścinał głowy, innych znów kaleczył. Między różnemi ciosami, taki raz okrutny z góry wymierzył, że gdyby majster Pieter nie byłby się uchylił, a raczej nie padł plackiem na ziemię, ściąłby mu głowę z taką łatwością, jakby była z marcepanu.
Tymczasem majster Pieter wrzeszczał:
„Hej stójcie u kata, panie Don Kichocie! Zaliż nie widzicie, że ci, których ścinacie, rąbiecie na kawały i uśmiercacie, nie są prawdziwymi Maurami, jeno kukłami z papieru i klajstru? Gubisz mnie WPan i odbierasz sposób do życia!“
Ale Don Kichot, dla tych wyrzekań, nie przestawał Maurów wojować, rozdając cięcia, sztychy, i płazowania, które sypały się jak grad na biedne kukły.
W końcu, w dwa pocierze, rzucił na ziemię całe theatrum, razem z połamanemi kukłami: król Marsyl odniósł śmiertelne rany, cysarz Karol Wielki miał koronę i głowę na dwoje rozłupaną. Wszyscy przytomni byli pomieszani. Małpa uciekła na dach oberży, krewniak Bazylego i paź struchleli, Sanczo dygotał ze strachu, bowiem, jak się przyznał potem, gdy burza minęła, nigdy nie widział pana swojego, w tak wielkiej zawziętości. Zniszczywszy cały obraz widowiska, Don Kichot uśmierzył swój gniew i rzekł:
— Chciałbym mieć teraz przed sobą wszystkich tych, którzy nie chcą wierzyć, że rycerstwo błędne jest potrzebne na świecie. Uważcie bowiem, coby się stało z Don Gaiferosem i piękną Melisandrą, gdybym nie był tutaj przytomny. Nie lza wątpić, że jużby ich zdybały te psy niewierne i hańbę jakąś im uczynili.
Niechaj zatem żyje rycerstwo błędne! — Niech żyje, ile chce — rzecze majster Pieter głosem żałosnym — ja zaś niechaj umieram. Jestem tak nieszczęśliwy, że mogę rzec wraz z królem Rodrygiem:

Wczora jeszcze byłem panem Hiszpan jej,
Dzisiaj zasię nawet jedna wieża
Nie została już w władaniu mojem![2]

Niemasz i pół godziny, gdy rozkazywałem królom i cysarzom; moje stajnie pełne były koni, a skrzynie i sakwy ozdobnych strojów; teraz zaś widzę się złupionym, obdartym i ubogim żebrakiem; przedawszystkiem zaś straciłem moją małpę. Zanim ją odzyskam, pewnie siedem koszul przepocę. Wszystko to się stało, dzięki nieuważnej popędliwości tego pana rycerza, o którym powiadają, że prostuje błędy, sierotom wspór daje i wiele rzeczy litościwych czyni. Czemuż dla mnie okazał się tak nieużyty? Rycerz Posępnego Oblicza jest tym, co zniszczył oblicza moich kukieł.
Sanczo zmiękczył się narzekaniami majstra Pietra i rzekł:
— Nie płaczcie majstrze Pietrze, nie lamentujcie, bo mi serce z żalu pęka. Zaręczam wam, że mój pan Don Kichot jest katolikiem i chrześcijaniniem, tak prawym, iż uznawszy, że wam szkodę znaczną wyrządził, nagrodzi was w dwójnasób, tak iż jeszcze w zysku coś odniesiecie.
— Niechaj mi pan Don Kichot zapłaci choćby część tego, co mnie te kukły kosztowały — odparł majster Pieter — a będę ukontentowany. Jeśli to uczyni, nie będzie już miał obarczonego sumienia; nie można wszak dostąpić zbawienia duszy, gdy się dobra cudze przywłaszcza i prawemu właścicielowi ich nie zwraca.
— To prawda — odparł Don Kichot — ale dotąd majstrze Pietrze nie uznaję, abym miał wam coś wziąć.
— Jakto? — zawołał majster Pieter — a te nędzne ostatki i ułomki mizerne, leżące na twardej i ubitej powale? Zaliż to nie siła tego niezwyciężonego i krzepkiego ramienia tak je zniszczyła i pościnała? Do kogóż te ciała pobite należały? Któż mnie żywił, jeśli nie te małoludki?
— Teraz uznaję — odparł Don Kichot — i nie mogę wątpić o tem, com już wiele razy mniemał, to jest, że czarnoksiężnicy, co mnie prześladują, stawiają mi na oczach wszystkie rzeczy w swej prawdziwej istności, później zaś je przedzierzgają i na wspak obracają, według swej woli, a zachcenia. Rzetelnie mówię WPanom tu przytomnym i słuchającym mnie, iż wierzyłem, że wszystko, co się tu przytrafia, ani na jotę istotnej prawdzie nie chybia, że Don Gaiferos jest Don Gaiferosem, Melisandra, Melisandrą, Karol Wielki, Karolem Wielkim, a Marsyl, Marsylem. To mniemanie zapaliło we mnie kolerę, tak iż, czyniąc zadosyć powołaniu rycerstwa błędnego, chciałem dać wspór uciekającym. Ożywiony tem dobrem pragnieniem, uczyniłem to, coście tutaj widzieli. Jeśli skutki zamysłom moim stały się przeciwne, to nie moja wina, jeno tych przeklętych złośliwców, co mnie prześladują. Z tem wszystkiem, chocia mój błąd nie ze złej woli wypłynął, sam chcę się osądzić i zapłacić za to uszkodzenie. Niechaj majster Pieter tylko rzecze, ile chce za swoje małoludki zniszczone, a każę mu zapłacić, nie mieszkając, w dobrej monecie kastylijskiej, która jest w obiegu.
Majster Pieter skłonił się nisko i rzekł:
— Nie spodziewałem się czego innego, po niewypowiedzianej pobożności chrześcijańskiej dzielnego Don Kichota z Manczy, wsporu i pewnej ucieczki wszystkich opuszczonych i tułaczów. Niechaj pan gospodarz i wielki Sanczo będą rozjemcami i pośrednikami między Waszą Miłością a mną i niech rzekną, ile wartały i mogły wartać kukły poniszczone.
Gospodarz i Sanczo chętnie na to przystali, a wówczas majster Pieter podniósł z ziemi króla Marsjla z Saragossy, któremu brak było głowy i rzekł:
— Widać dowodnie, że tego króla nie lza do pierwotnego stanu przywrócić. Dlatego zdaje mi się, (wolne i lepsze zdanie sędziom ostawiam), że nie można dać mniej za jego śmierć, koniec i zejście z tego świata, jak półczwarta reala.
— Pójdźmy dalej — rzecze Don Kichot.
— Za ową szpetną dziurę, od góry aż do dołu — rzecze majster Pieter, biorąc do ręki cysarza Karola Wielkiego, z głową na dwoje rozłupaną, nie będzie zbyt wiele półszósta reala.
— Nie jest to mało! — rzekł Sanczo.
— Ale i nie wiele — odparł gospodarz. — Ustanówmy cenę pięciu reali.
— Trza mu dać pięć i ćwierć reala — rzecze Don Kichot. — Czwarta część reala, więcej albo mniej, nie stanowi wiele w całem szacunku tej klęski. Ale się pospieszajmy, majstrze Pietrze, gdyż czas jeść wieczerzę, ja zaś mam chęć niezmyśloną głód zaspokoić.
— Za tego małoludka — ciągnął dalej majster Pieter — co ma oko wybite i nos ucięty a przedstawia Melisandrę, domagam się dwóch reali i dwunastu maravedis.
— Djabeł, ani chybi, i tutaj wmieszać się musiał — zawołał Don Kichot — rzecz to osobliwa, że Melisandra i jej mąż nie są już na francuskiej ziemi; zdaje mi się, że ich rumak raczej po powietrzu latał, niż biegł. Nikt mi kota za zająca nie sprzeda, przedstawiając mi Melisandrę bez nosa, podczas gdy prawdziwa Melisandra już we Francji, wespołek ze swym mężem wczasu i wszelkiej pomyślności zażywa. Niech się każdy kontentuje tem, co mu Bóg daje, majstrze Pietrze, a my postępujemy szczerze i uczciwie. Teraz zaś idźmy dalej.
Majster Pieter postrzegłszy, że Don Kichot znów się w rozumie mieszać poczyna, wracając do swoich zwykłych fantazmów, nie chciał, aby rycerz mu się wywinął, i rzekł przeto:
— Ta osóbka nie jest Melisandrą, lecz jedną z jej dworskich dam. Będę się miał za dobrze zapłaconego, jeśli otrzymam sześćdziesiąt maravedis.
Tym kształtem przeglądał wszystkie kukły pobite, kładąc cenę za każdą. Sędziowie przyznali ją z pomiarkowaniem i dogodzeniem obu stronom, tak iż wyniosła czterdzieści i trzy czwarte reala. Krom tej sumy, którą Sanczo, nie mieszkając, zapłacił, majster Pieter zażądał jeszcze dwóch reali za fatygę, jaką będzie miał, chcąc małpę odzyskać.
— Daj mu je — rzecze Don Kichot — jeśli nie na schwytanie małpy, to na schwytanie małpoluda. Przydałbym jeszcze dwieście temu, ktoby mógł mnie powiadomić, czy pani Melisandra i Don Gaiferos znajdują się już pośród swoich, na ziemi francuskiej.
— Nikt o tem lepiej nie uwiadomi, jak moja małpa — rzekł majster Pieter — ale jej i sam djabeł nie złapie teraz.
Gdy się już uciszyła burza z theatrum małoludków, wszyscy powieczerzali w spokoju, na koszt Den Kichota, który dnia tego był hojny niezwykle.
Ten, co wiózł dzidy i halabardy wyruszył jeszcze, przed świtem; gdy się już dzień uczynił, przyszli pożegnać się z Don Kichotem krewniak Bazylego i paź. Pierwszy wracał do swej wsi, drugi sposobił się da dalszej drogi. Don Kichot dał mu dwanaście reali. Majster Pieter, nie chcąc mieć więcej do czynienia z Don Kichotem, którego dobrze znał, podniósł się z łoża, nim słońce weszło, i pozbierawszy relikwie swego theatrum oraz, schwyciwszy małpę, ruszył szukać szczęścia. Gospodarz, który Don Kichota nie znał, był zadziwiony zarówno jego szaleństwami jak i szczodrością. Sanczo, na rozkaz swego pana, zapłacił mu hojnie. Pożegnawszy się z oberżystą, około ósmej godziny rano, wyjechali z gospody i ruszyli w drogę, w której na ten czas ich pozostawimy. Musimy tak uczynić, chcąc mieć sposobność do opisania innych rzeczy, należnych do wyłożenia tej znamienitej historji.




  1. W Hiszpanii bardzo popularne były przygody don Gaiferosa, wspomnienie którego do dziś dnia przetrwało w Asturji. Menendez Pidal dowodzi, że don Gaiferos jest to Walter z Hiszpanji czy Akwitanji, bohater z czasów Atylli. Mnich Ekkehards opisał go w swym poemacie („L‘Epopee castillane a travers la litterature espagnole, H. Merimee“).
  2. Jest to lament króla Rodryga po klęsce, zadanej mu przez króla Maurów, Tarika pod Guadalete. Bitwę tę opiewa „romance“ „Jak zginęła Hiszpanja“ („Como se perdić a Espana“). Wiktor Hugo naśladuje to „romance“ w dwunastej stancy „La Bataille perdue“:

    „Hier j‘avais des châteaux; j‘avais de belles villes,
    Des Greques par milliers à vendre aux juifs serviles;
    J‘avais de grands harems, et des grands arsenaux,
    Aujourd‘hui depuillé, vaincu, proscrit, funeste.
    Je fuis... De mon empire, helas! rien ne me reste.
    Allah! j‘ai ne plus meme une tour à crénaux“...






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Miguel de Cervantes y Saavedra i tłumacza: Edward Boyé.