Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy/Część druga/XLIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Miguel de Cervantes y Saavedra
Tytuł Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1937
Druk Drukarnia Naukowa Tow. Wydawn.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Tytuł orygin. El ingenioso hidalgo Don Quijote de la Mancha
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


KAPITULUM XLIII
O WTÓRYCH RADACH, DANYCH SANCZY PRZEZ DON KICHOTA

Któżby, czytając poprzedni dyskurs Don Kichota, nie poczytałby go za człeka obdarzonego umysłem bystrym i zacnemi intencjami? Jednakoż, jakośmy o tem już nieraz, w biegu tej wielkiej historji, namieniali, całkiem głowę tracił, kiedy rzecz o błędnem rycerstwie iść poczynała, chociaż we wszystkich innych sprawach bystre pojęcie zachowywał, tak iż na każdym kroku sądy jego, czynom jego przeczyły, zaś czyny sądom. Aliści w tych wtórych swoich radach, Sanczy udzielonych, wielką roztropność okazał, a takoż mądrość swoją, jak i szaleństwo całkiem na jaśnię podał. Sanczo bardzo pilnie swego pana słuchał i silił się zachować w swej pamięci wszystkie te rady, a pouczenia, aby, w wielkiem je mając zachowaniu, bez uszczypku honoru, obowiązkom rządzenia sprostać.
Don Kichot ciągnął dalej na ten kształt:
— Co się należy twej osoby i twego domu, Sanczo, na pierwszem miejscu polecam ci i rozkazuję, abyś był ochędożny zawsze i paznokty sobie krótko obrzynał, tak, aby nie rosły, jak u tych głupców, co mniemają, że długie paznokty są ręki ozdobą, tak jak by owo łajno i dziwaczny przydatek, którego nigdy nie obrzynają, na miano paznoktów zasługiwał; Wierę, są to raczej szpony pustułki: brudny i dziwaczny przydatek.
Nie lza ci, Sanczo, także chodzić bez pasa i w sukniach, luźno puszczonych, ten bowiem, który w tak niedbałym stroju paraduje, za człeka zniewieściałego łacno uchodzić może, jeśli już owa w ubraniu niedbałość nie jest pokrywką złośliwości, co się ściąga do Juljusza Cezara.[1]
Zważ pilnie, ile profitu dać ci twój urząd może, jeśli zaś będziesz miał możność utrzymać ludzi pod barwą, daj im szaty raczej zdatne do codziennego użytku, niźli papuzie i zbytnio strojne. Rozdaj je między swoją służbę i ubogich. Chcę rzec, że gdy będziesz miał sześciu pokojowców ubrać, ubierz tylko trzech, zaś w resztę szat trzech ubogich przyodziej.
Tą modłą będziesz miał trzech paziów na ziemi, a trzech w niebie. Tego nowego sposobu rozdawania szat dworskich nie znają ci, którzy jeno za marną sławą doczesną się uganiają.
Nie żryj cebuli ani czosnku, tak aby odór z gęby idący, kondycji twojej niskiej nie zdradzał. Chód miej stateczny, mów zaś powoli, nie tak jednakoż, aby się mogło zdawać, że sam siebie słuchasz. Każda przesada bowiem śmieszną jest rzeczą. Jedz mało na obiad, zaś na wieczerzę jeszcze mniej, bowiem zdrowie dla całego ciała kuje się w kuźnicy żołądka. Bądź wstrzemięźliwy w piciu, pamiętając, że nadużycie wina nie zwala dotrzymać słowa, ani tajności dochować. Bacz, abyś nie żuł dwiema szczękami naraz i hamuj szpetny zwyczaj odrzucania.
— Tego „odrzucania“ nie pojmuję wcale — rzekł Sanczo.
— Odrzucać, Sanczo, znaczy odrzygać — odparł Don Kichot — a jest to jedno z dobrze plugawych słów naszego języka kastylijskiego, dlatego też ludzie polerowni, wspomagając się łaciną, mówią „odrzucać“ miast „odrzygać“ a miast rzyganie, odrzucanie. I nie wadzi to wcale, iż wielu ludzi słowa tego jeszcze nie rozumie, bowiem użycie wprowadzi je z czasem do języka i zrozumiałem dla wszystkich uczyni. Jest to sposób wzbogacenia języka, nad którym obyczaj i pospolitość władzę swoją dzierżą.
— Wierę — rzekł Sanczo — między radami, które mi Wasza Miłość daje i które w pamięci chcę mieć zakonotowane, tać jest pierwsza, abym nie odrzygał, jakoże często czynić to zwykłem.
— Mów odrzucać, a nie odrzygać — odparł Don Kichot.
— Będę mówił odtąd odrzucać — rzekł Sanczo — jeśli tylko nie zapomnę.
— Do swojej mowy nie mieszaj, Sanczo, mnóstwa przysłów, które zwykł jesteś używać chociaż bowiem przysłowia są krótkiemi sentencjami, ty tak je nieraz za włosy wyciągasz, iż wydają się raczej bredniami jakiemiś, niźli przysłowiami.
— Temu chyba sam Bóg będzie mógł zaradzić — zawołał Sanczo — bowiem znam więcej przysłowiów niźli księga. Gdy mówić poczynam, gwałtem mi się do gęby cisną i kłócą się między sobą, które pierwsze na świat wyjść ma, aliści wówczas jęzor mój wyrzuca pierwsze, jakie napotka, chociażby ono i niezbyt dobrane było. A owóż i teraz mam wielką chęć wypowiedzieć te, co nawszem z dostojeństwem mego urzędu się zgadzają. W pełnym domu nie poskąpię nikomu, kto kupuje a sprzedaje, worek jego to poznaje i nie na darmo wszczyna larmo ten, kto chce żyć bezpiecznie.
— Dalej Sanczo — zakrzyknął Don Kichot — nizaj, gromadź i zbieraj więcej tych przysłowiów, gdyż nikt ci w tem nie przeszkodzi. Niechaj mnie Bóg za to skarze, aliści ręce umywam! Właśnie, gdy cię pouczałem, abyś przysłów unikał, ty z całą ich litanją na harc wyjeżdżasz, nie bacząc wcale na to, że one tak pod materję rozmowy naszej podchodzą, jakbyśmy teraz o górach Ubeda gadali. Zważ, Sanczo, nie mówię ja wcale, aby dobrze dobranem przysłowiem nie wolno było mowy okraszać, aliści gromadzenie ich na kupę, bez ładu i składu, wielce jest uprzykrzone tak, iż dyskurs pospolitym czyni.
Gdy na koń siędziesz, nie trzymaj ciała blisko tylnego łęku siodła, a takoż nie miej nóg ropostrzonych i wiszących zdała od końskiego brzucha. Niech twój pozór nie będzie ociężały, tak jakbyś osła dosiadał. Jedni, siedząc na rumakach, na rycerzy wyglądają, zaś drudzy jeno na masztelarzy.
Sen twój winien być umiarkowany. Ci, którzy nie wstają wraz ze słońcem, dniem się już cieszyć nie mogą. Zważ, Sanczo, że pilność jest matką fortuny i że lenistwo, jej nieprzyjaciel, nigdy nie zwala pragnień do lubego dowieść skutku. Ostatnia rada, którą ci teraz daję, aczkolwiek nie służy ona do ciała upiększenia, winna głęboko w twoją pamięć zapaść. Jak tuszę, nie będzie ci mniej, od tych, co ci pierwej dałem, pożyteczna. A owóż i ona. Nigdy nie ośmielaj się rozprawiać o rodowitościach, a przynajmniej sztychować ich między sobą, bowiem z tych, które porównasz, jedna koniecznie znakomitsza być musi, tak iż będziesz znienawidzony, od tej, którąś poniżył, nie biorąc przytem nijakiej nagrody, ani zapłaty od wywyższonej przez cię.
Co się należy ubioru twego, winieneś nosić pończochy, przestrony kaftan i płaszcz długi. Nie mówię o pludrach, gdyż te dla rycerzy ani dla gubernatorów stosowne nie są.
Oto, Sanczo, wszystkie rady i pouczenia, których ci w tę porę udzielić mogę. Gdy czas niejaki upłynie i nowe się nastręczą sposobności, otrzymasz odemnie nowe pouczenia, jeśli tylko będziesz mi donosił wszystko, co się twego urzędu tyczy.
— Wasza Miłość — rzekł Sanczo — widzę dowodnie, że wszystkie rady, jakich mi udzieliliście, są dobre, święte i użyteczne nadzwyczaj, aliści na cóż mi się one zdadzą, gdy ani jednej pamiętać nie będę? Pouczenia, abym paznokty sobie obrzynał i ożenił się powtórnie, wprzód wdowcem ostawszy, wierę, z pamięci mi nie wypadnie. Aliści o tych różnych subtylnościach, o tych wszystkich sztuczkach i obrotach będę pamiętał również, co o niegdysiejszych śniegach. Dla tej przyczyny należałoby mi je dać na piśmie, gdyż chocia czytać ani pisać nie umiem, będę mógł je wręczyć memu spowiednikowi, aby mnie ich nauczył i powtarzał mi je, kiedy tego potrzeba zajdzie.
— Ach — zawołał Don Kichot — nieoszacowana to strata, jeśli gubernatorzy czytać, ani pisać nie umieją. Należy, abyś wiedział, Sanczo, że ludzie, widząc człeka niepiśmiennego albo mańkuta,[2] zaraz wnoszą jedną z tych dwóch rzeczy: albo pochodzi z dobrze podłego i plugawego rodu, albo też ma tak nikczemne przyrodzenie, że dobry obyczaj ani nauka do duszy jego przystępu niema. Wielki to jest brak — przyjacielu Sanczo — i pragnąłbym, abyś się przynajmniej podpisać umiał.
— Potrafię postawić znaki mego imienia — odparł Sanczo — gdy byłem wybrany zakrystjanem w mojej wsi, umiałem nagryzmolić jakieś litery, które, jak mi mówiono, imię moje oznaczały. Aliści uczynię pozór, że mam rękę prawą bezwładną, tak, aby kto inny za mnie podpisywał. Na wszystko jest rada, krom śmierci, ja zaś mając laskę i władzę, będę czynił co chcę, lepiej jeszcze niż ten, który ma ojca alkalda, gdyż jako gubernator znaczyć będę więcej od wszystkich alkaldów na wsi. Hej zbliżcie się, abym was widział, dotknijcie się mnie i pomacajcie a obaczycie wraz, że ci, co wełny szukają, częstokroć wracają postrzyżeni. Ten, komu Bóg sprzyja, dom ma zawsze pełny. Głupstwa bogacza za sentencje na świecie uchodzą, zaś ja będąc bogatym, a do tego wielkorządcą i człekiem szczodrym, żadnego głupstwa nie popełnię. Trza, aby miód był, a muchy same się już znajdą. Znaczysz tyle, ile posiadasz — mówiła moja babka — i nigdy nie wywrzesz zemsty swej na człeku, co opływa w dostatki.
— Bądź potrzykroć przeklęty, Sanczo! — zawołał Don Kichot — niech cię, pospołu z twemi przysłowiami, sześćdziesiąt tysięcy czartów porwie. Oto już od godziny niżesz jedno przysłowie na drugie, a mnie za każdem bebechy się we wnętrzu przewracają. Przysięgam ci, że te przysłowia na szubienicę cię doprowadzą, że ani chybi wasale za nie władzę ci odbiorą i że na twej wyspie wielkie zamieszki stąd wynikną. Ale, powiedz mi, durniu, skąd je wyciągasz i jak ich używasz? Ja, chcąc choćby jedno stosowne wynaleść, zaraz się potem oblewam, tak jakbym ziemię łopatą kopał.
— Nie gniewajcie się na mnie, Wasza Miłość — odparł Sanczo. — Zaliż można mnie winić za to, że moje dobro użytkuję, zważywszy na to, że krom przysłowiów innego dobra, ani w pieniędzach ani w ziemi nie posiadam. A owóż i teraz na końcu języka cztery przysłowia mi się wiercą, a wszystkie są tak stosowne, jak post w marcu. Aliści przemilczę je, gdyż człek w mowie wstrzemięźliwy, zwie się Sanczo.
— Tym Sanczem nie jesteś ty — zawołał Don Kichot — i jeśli już na tym świecie na coś się nadajesz, to przecie nie na milczka, a raczej na tego, co wszelkie brednie plecie uporczywie.
Chciałbym jednakoż uznać, jakie to cztery przysłowia, do tej okoliczności się ściągające, masz w tej chwili na języku. Sam nieźle językiem szermuję, aliści żadnego stosownego przysłowia teraz znaleść nie mogę.
— Zaliż trzeba nam lepszych, niż te oto — odparł Sanczo: — Nie kładź palca między drzwi, bo ci go przyskrzypną; w swoim domu nie odpowiadam nikomu; gdy gliniany dzban bije w kamień, tem gorzej dla dzbana. Oto przysłowia kształtowne i bardzo k‘temu, co mówimy, podchodzące, bowiem na ten kształt wyłożyć je można: Nie szukaj sporu ze swym wielkorządcą lub z człekiem, więcej od ciebie znacznym, bo zmiażdżony będziesz jak ten, co palec między dwa siekacze wkłada, choćby i one siekaczami nie były. Gdy wielkorządca do cię mówi, gębę stul; to tak, jakby ci rzeczono: wyjdź z mego domu, czego ci trza od żony mojej? Tylko ślepiec nie zna różnicy między kamieniem a dzbanem. Dlatego też, Wasza Miłość, ten, co widzi źdźbło w oczach bliźniego swego, winien się belki w własnem oku dopatrzeć, aby nie rzekli, że śmierć umrzeć się boi, gdyż jak wiecie, panie, głupiec lepiej zna swój dom, niźli mędrzec dom cudzy.
— Z tem, coś rzekł, zgodzić się nie mogę — odparł Don Kichot — głupiec bowiem nie wie nic zarówno o swoim, jak i o cudzym domu, gdyż na zrębie i osnowie głupstwa trudno jest coś mądrego zbudować. Aliści, dość na tem, Sanczo! Jeśli będziesz źle rządził, sam sobie krzywdy przysporzysz, a mnie osławy. Pocieszam się wszakoż, że uczyniłem wszystko, com tylko mógł uczynić, dając ci najlepsze rady z tych, jakie mi do głowy przyszły.
Wypełniłem mój oblik i obietnicę. Niechaj cię Bóg prowadzi i niech cię ochrania na tem wielkorządstwie, mnie zasię niech od wszystkich wątpliwości dusznych oswobodzi. Mówiąc po prawdzie, obawiam się, abyś tej wyspy do góry dnem nie wywrócił. Mógłbym nieszczęściu zapobieżyć, wyznając odkrycie księciu, że ta twoja gruba postura jest niczem innem, jeno worem, pełnym przysłów i głupoty.
— Wasza Miłość — rzekł Sanczo — jeśli mniemacie, żem jest niegodzien stać się gubernatorem, to w tem oka mgnieniu wielkorządstwa swego się zrzeknę, gdyż jeden koniec paznokta mojej duszy w większej mam cenie, niźli całe ciało moje. Tak samo będzie żył Sanczo prostak, ze swym chlebem i czosnkiem, jak Sanczo gubernator z przepiórkami i kapłonami, zwłaszcza, że, gdy śpimy, wszyscy równi jesteśmy: wielcy i mali, bogaci i biedni, silni i słabi. Jeśli dobrze zważycie, Wasza Miłość, przyznacie, żeście mi sami łeb tem wielkorządstwem nabili, mnie, który się znam na gubernatorstwie, równie jak gęś. Jeśli zasię mniemacie, że gdy gubernatorem ostanę, zaraz mnie czarty z niego porwą, tedy Bóg z niem — wolę iść do raju jako Sanczo prostak, niźli jako gubernator do piekła zawędrować.
— Klnę się Bogiem, Sanczo — zawołał Don Kichot — że dla tych ostatnich słów, które wyrzekłeś, godzien jesteś gubernatorstwa tysiąca wysp. Masz wielce zacne przyrodzenie, a bez tego i nauka nie zda się na nic. Poleć się tylko Bogu i staraj się nigdy złym zamysłem nie grzeszyć, chcę rzec, abyś twardo postanowił być sprawiedliwym w każdym swym postępku. Niebo zawsze dobrym zamysłom sprzyja. Tymczasem jednak chodźmy na obiad, gdyż zdawa mi się, że księstwo na nas czekają za stołem.




  1. Svetoniusz mówi: „Etiam cultu notabilem Julium Caesarem ferunt. Usum enim lato clavo ad manus fimbriato, nec ut unquam aliter quam super eum cingeretur, et quidem fluxiare cinctura. Unde emanasse sullae dictum, optimates saepius admonentis, ut male praecinctum puerum caverent“.
  2. Clemencin mówi, że mańkuci byli powszechnem pośmiewiskiem. Cervantes stawia ich na równi z analfabetami.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Miguel de Cervantes y Saavedra i tłumacza: Edward Boyé.