Powieści (Krasicki, 1830)/Rustan

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ignacy Krasicki
Tytuł Powieści
Pochodzenie Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym
Wydawca U Barbezata
Data wyd. 1830
Miejsce wyd. Paryż
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


RUSTAN.

Rustan sułtan Alepu zatopiony w zbytkach, spuścił się ze wszystkiem na swego wezyra. Największe jego upodobanie było w okazałości i klejnotach : tak zaś poważał jubilerów, iż gdy mu się syn urodził, jednemu z nich oddał go na wychowanie i naukę. Zwał się ów jubiler Sady, i jak był biegłym w swoim kunszcie, tak zupełnie niezdatnym do wychowania, zwłaszcza następcy tronu. Co gorsza, był to człowiek fałszywy, kłamca, pochlebnik, nieuczynny, jedynie tylko ku temu zmierzał, jakby łakomstwu swojemu dogodzić mógł. Łatwo się więc domyślić było można, czego się królewic w takiej szkole nauczy. Jakoż przejął wszystkie nieprawości mistrza, i za jego pobudką, na wzór ojca, o to się najbardziej starał, skądby drogich kamieni dostać. Baczny mistrz na zarobek, wzmagał te żądze, a przeto za jednym razem i zarobił na towarze i serce ucznia zyskał.
Przyjechał był do Alepu kupiec bogaty z dalekich krajów; skoro się dowiedział królewic, iż miał wielce drogie klejnoty, przyzwał go do siebie : gdy się o cenę kamieni owych zgodzić nie mogli, zabrał mu je, a gdy kupiec chciał iść na skargę do sułtana, tak się z nim nielitościwie sługom swoim obejść rozkazał, iż mu życie odjęli.
Dowiedziawszy się o tem zabójstwie sułtan, natychmiast syna wśród puszczy na zamku osadził, polowania mu tylko w lasach owych niekiedy dozwalając : mistrza zaś z miasta wypędzić kazał. Szedł Sady nie wiedząc wcale gdzie się miał udać, i gdy już ku zmrokowi las niedaleki od miasta przebywał, wpadł w jamę, i z niezmiernym przestrachem zastał w niej lwa, małpę, i węża, którzy tam byli przed nim wpadli.
Nieszczęście łagodzi : lew się nań nie obruszył, małpa siedziała cicho, wąż się krył w kącie. Opłonąwszy ze strachu Sady siedział spokojnie. Wtem zdało mu się słyszeć głos człowieczy, wołał więc o ratunek, i usłyszał odpowiedź przechodzącego, który się nad jamą zastanowił; powtórzył zatem wołanie prosząc, ażeby, jeżeli ma przy sobie powróz, spuścił i wyciągnął go do góry. Uczynił to podróżny, ale gdy powróz dna dochodził, ujęła się go małpa i chyżym skokiem, a zwykłą sprawnością windowała się ku górze. Zdziwił się podróżny, gdy ją przyciągnął, i ledwo powrozu nie upuścił, ale małpa rzekła : w ręku twoich moje ocalenie, daj mi życie, kto wie, czy i ja się tobie nie przydam, a pewniej może niż ten, który od ciebie ratunku czeka. Wyciągnął ją więc i w las uciekła. Puścił zatem znowu powróz, i gdy go nazad ciągnął, uczuł ciężar nadzwyczajny i zdrętwiał z bojaźni, gdy ujrzał lwa; ten rzekł: nie bój się, zyskasz przyjaciela; lepiej zwierz, niż człowiek dotrzyma słowa, poznasz ze mnie, jak wdzięczny jestem i obaczysz różnicę od tobie podobnych, kiedy uznasz jak ci ten, którego wybawisz, nagrodzi. Wyciągnął więc lwa na brzeg jamy; oswobodzony wstrząsnął grzywą wspaniale, mówiąc : łożysko moje niedaleko, bądź zdrów, mam nadzieję, iż się obaczymy. Jeszcze raz spuszczony powróz ukazał węża, ten rzekł : wężów podziałem roztropność, tej ci radzę na dowód wdzięczności, iżbyś tego, który w jamie siedzi, nie wyciągał. Ile sądzić mogę, i z postaci jego miarkuję, złem ci za dobre odda. Sunął się zatem w trawę i zniknął.
Zastanowił się podróżny nad węża przestrogą, ale czułość poczciwemu sercu wrodzona, nie kazała źle trzymać o podobnym sobie, i wyciągnął Sadego : ten padł mu do nóg i wzywał, płacząc, nieba i ziemi na świadectwo i rękojmią nieśmiertelnej wdzięczności. Spytany ktoby był? zaczął odpowiedź od kłamstwa, mieniąc się być najszczerszym, a zatem najnieszczęśliwszym od wszystkich ludzi. Byłem rzekł w najwyższych stopniach, cnota mnie moja wygnała od dworu : nienawistny dworakom i monarsze, tułam się teraz po świecie, mieszkam na przedmieściu, bo w mieście być mi nie wolno; pytaj się tam o mnie, znajdziesz na wszystkie skinienia gotowego.
Rozstał się zatem podróżny z Sadym, a przyszedłszy do miasta portowego, płynął z towarami. W rok gdy z wielką korzyścią powrócił i tenże las przebywał, obskoczyli go zbójcy, a obrawszy ze wszystkiego, przywiązali do drzewa, i odeszli. Płacząc wołał ratunku przez długi czas nadaremnie; już się zabierało ku zmrokowi, gdy nadbiegła małpa, a poznawszy wybawiciela, przegryzła i rozerwała więzy jego, i zaprowadziła do swojej jamy, tam zastał wiele owoców; i gdy się niemi zasilił, zabrał się do spoczynku, a małpa prosząc, iżby zaczekał do jej powrotu, chyżym skokiem biegła w las. Nad świtaniem wróciła dźwigając znaczny w worze ciężar, rzuciła pod nogi jego, i ujrzał swój trzos złota, który mu byli zbójcy wzięli. Opowiedziała zatem, iż wiedząc gdzie były ich kryjówki, tam biegła, a zastawszy śpiących odkradła nazad, co byli wzięli.
Dziwiąc się wdzięczności czułego źwierza, gdy z jamy wychodził, postrzegł lwa, ten rzekł : przestrzeżony od małpy, gdy szła twój zbiór odzyskać, jam cię tu strzegł : idź do miasta, jest tu wąż na pogotowiu który cię wiadomemi sobie ścieżkami bezpiecznie z lasu wyprowadzi, i tam zastanowi, gdzie się jeszcze ze mną obaczysz.
Stało się tak, i gdy się już miasto ukazywało, zastanowili się, a wkrótce nadszedł lew, i przyniósł turban ze wszystkich stron drogiemi kamieńmi lskniący, i tak mówił : przyjm odemnie ten mały dowód obowiązanego serca, im więcej ci będę mógł usłużyć, tym szczęśliwszym zostanę.
Podziękowawszy wdzięcznym zwierzętom, szedł do miasta, i pytał się na przedmieściu o dóm Sadego : ukazano go, i był przyjęty z wielkiemi oświadczeniami, ale i z przeproszeniem, iż tak, jakby należało, podejmowanym być nie mógł. Przyniesiono zatem chleb i wiadro wody, zdziwił się, ile że dóm nie okazywał ubóztwa. Zaczął opowiadać przygody swoje, a gdy pokazał turban, prosił Sady, iżby mu pozwolił wyjść z domu dla skupienia żywności na wieczerzę. Biegi zatem prosto do zamku, dając znać sułtanowi, iż zabójcę syna jego ma w ręku. Od dni kilku bowiem przyszła wiadomość, iż był zginął na puszczy, a turban był właśnie jego. Posłano więc z Sadym wartę, który powracając do domu z temi się słowy odezwał do gościa. Niech będą dzięki Bogu i prorokowi jego, iż wysłuchał niegodnych modlitw moich, i dał mi dostać zabójcę syna najdobrotliwszego pana mojego. Tymczasem małpa wpadła do miasta, i dowiedziawszy się o przypadku wybawiciela swego, biegła w puszczą dając o tem znać współtowarzyszom swoim.
Oczekiwał podróżny wyroku śmierci, gdy postrzegł, iż pomiędzy żelazne kraty wąż się do niego ciśnie, który położył przed nim ziółko i rzekł : najzjadliwsze rany w momencie uzdrawia : powiedz stróżowi, jak ci będzie mówił o skaleczeniu małżonki sułtana, iż ty ją pewnie uleczysz. Wyszedł wąż, a gdy przyszedł czas, w którym stróż do więzienia przynosił obiad, stawiając go, rzekł : wyszedł wyrok sułtana takowy, iż ktoby małżonkę jego skaleczoną od węża uleczył, coby tylko chciał pozyska. Powiedz sułtanowi odpowiedział podróżny, iż ja to uczynię. Pobiegł stróż na zamek, i zaraz tam zaprowadzono podróżnego, który skoro tylko ziółko przyłożył do rany, w momencie sułtanowa odzyskała zdrowie. Stał się okrzyk podziwienia, sułtan radością zdjęty, nie tylko dał mu życie i wolność, ale rozkazał, iżby opowiedział, czegoby tylko żądać mógł : tego pragnę, rzekł podróżny, abym był wysłuchany. Umilkli wszyscy, on zatem powiadać zaczął wszystko, co mu się stało, a nakoniec, jak się z nim Sady obszedł. Pokazało się naówczas, iż zwierzęta powiedziały prawdę, a Sady wskazany na śmierć, gdy na plac prowadzonym był, wpadł lew między tłum prowadzących, i zdrajcę rozszarpał. Daj to Boże podobnym jemu.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ignacy Krasicki.