Potworna matka/Część pierwsza/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.

Pani Gévignot, sama bardzo wzruszona i płacząc z radości, wyciągnęła ręce do Heleny, przycisnęła ją do serca, całując, i odpowiedziała na poprzednią przemowę kilku słowami, prawdziwie wzruszającymi, które przyjęte zostały jednomyślnym okrzykiem dziękczynnym, rozerwała bibułkę angielską, osłaniającą „niespodziankę“, otworzyła pudełko, przyjrzała się z lubością podarunkowi stanowiącemu bardzo ładną filiżankę ze srebra cyzelowanego w stylu Ludwika XV i wreszcie oświadczyła, że dla uroczystego obchodzenia imienin, wszyscy się udadzą na śniadania do lasu.
Do przejażdżki prędko się przygotowano.
Pani Gévignot zbliżyła się nagle do Heleny.
— Co ci jest, moje dziecko? — zapytała — dziś wszystkie twoje koleżanki są wesołe, ty tylko jesteś smutna... blada, jakbyś miała się rozpłakać... czyś cierpiąca?...
— Cierpiąca, nie... pani — odpowiedziała z wyraźnym wysiłkiem.
Marta de Roncerny wtrąciła się do rozmowy.
— Proszę pani — rzekła — nasza kochana Helenka taką już jest od samego rana.
— Od rana! — powtórzyła przełożona ze zdziwieniem.
— Tak, pani.
— A to dlaczego?
Te słowa były zwrócone do Heleny. Odpowiedziała na nie jednak Marta, pomimo znaków, którymi jej towarzyszka błagała o milczenie.
— Miała przykry sen — odrzekła.
Marta mówiła dalej:
— Miała bardzo złe przeczucia...
— Ale jakie to są przeczucia i czego się rumienisz, moja pieszczotko?...
— Bo mam przeczucie bardzo zatrważające, proszę pani — wyjąkała Helena, a oczy jej napełniły się łzami. — Mój biedny ojciec... mój biedny ojciec.
Dziewczę zamilkło znowu.
— Więc śnił ci się ojciec?
— Tak, pani... Widziałam go bladego, leżącego na łóżku, wpół zmroku... rękoma jakby odpychał widmo, którego obecności zaledwie się mogłam domyślać, bo jego kontury były mgliste, niepochwytne.
Powoli jednak kontury te stawały się wyraźniejszymi i widmo stawało się widoczniejszym...
Był to szkielet, okryty całunem, i groził ojcu memu przed łóżkiem kościstymi rękoma.
Ohydne zjawisko nachyliło się nad łóżkiem... kości szczękały... Palce jego schwytały ojca za szyję i dusiły...
Ojciec wydał głuchy jęk, a następnie okropny krzyk...
Obudziłam się zroszona potem, zgnębiona cała; zdawało mi się, że to wszystko widziałam na jawie, ale prędko się spostrzegłam, że byłam igraszką snu...
— Więc pocóż masz się tym dręczyć? — pospieszyła dodać przełożona pensji.
— Zaraz, proszę pani, dokończę — podchwyciła Hele— W kilka minut po tym znowu zasnęłam.
— I sen znów dalej się ciągnął?
— Tak, chociaż już nieco inaczej... Znajdowałam się już nie w domu ojca... Byłam na ulicy Anbry, na chodniku... Widziałam bramę domu przybraną kirem.. Widziałam trumnę, otoczoną świecami woskowymi, a na draperiach żałobnych wszędzie widniała duża litera biała T, pierwsza litera nazwiska mego ojca...
Pojmuje pani, czy to nie jest prawdziwe ostrzeżenie?
O, pani... pani... Ojciec mój jest chory.. bardzo chory... niebezpiecznie chory... Zgaduję to... Czuję... Jestem tego pewna... On umierający... a ja nie jestem przy nim i, jeżeli umrze, ja go już nie zobaczę wcale... Nie ucałuję go, nie otrzymam ostatniego jego pocałunku... ostatniego pożegnania... ostatniego tchnienia...
Helena wybuchła płaczem.
Drżała na całym ciele.
Marta objęła ją i tuliła jak dziecko.
— Moja droga, nie przestraszaj się — rzekła, całując ją. — Sny są zwodnicze.
— A czyś nie czytała w piśmie świętym o snach proroczych? — wyszeptała Helena.
— Tak, w piśmie świętym, ale teraz inne czasy — odparła p. Gévignot. — Twój sen nie ma właściwie sensu.
— O, chciałabym w to uwierzyć!
— Zastanówmy się trochę!... Gdyby ojciec twój był słaby, poważnie słaby... gdyby znajdował się w niebezpieczeństwie... matka z pewnością byłaby do ciebie o tym napisała... i niezawodnie prosiłaby mnie, ażebym cię do domu odwiozła... Tymczasem milczy, i to właściwie jest uspokajające!...
Helena westchnęła.
— Moja matka... — wyjąkała — moja matka...
Przełożona podchwyciła:
— A dwa miesiące temu, gdyś się widziała z ojcem, czy był cierpiący?
— Trochę, proszę pani... ale kiedy mój ojciec nie skarżył się... on się nigdy nie skarży... Ale zastałam go bardzo zmienionego... Wydawał mi się ponurym i zniechęconym.
— Czy doktora wzywano?
— Nie, proszę pani...
— A to dlaczego?
— Moja matka utrzymywała, że to zbyteczny wydatek i że ojciec nigdy nie był zdrowszym... Ja widziałam jednak, że się myli, mimowolnie może, ale że się myli niezawodnie.
Helena rozpłakała się.
Marta i przełożona zamieniły z sobą szybkie spojrzenie.
— Kochana pieszczoszka! — pomyślała Marta. — Jak tu smutnie mieć złą matkę...
Pani Gévignot zaś myślała:
— Biedne dziecko, coby się z nią stało, gdyby ojciec umarł?
Panna de Roncerny zrozumiała to i zawołała, całując Helenę:
— No... no.... nie denerwuj się... Może nie jest tak źle... Nie znasz prawdziwego stanu rzeczy...
— Tak, Heleno, nie smuć się... zapomnij o snach... Masz przed sobą piękną przyszłość i szczęście.
Córka Garbuski westchnęła, ocierając łzy, i wyjąkała:
— Szczęście!... Ono chyba już nie dla mnie!
Po tym w myśli powtórzyła sobie to samo, co poprzednio pani Gévignot także pomyślała:
— Gdyby ojciec mój umarł, coby się ze mną stało?
Pani Gévignot podchwyciła.
— Odwagi, moja pieszczoszko... ona w życiu potrzebna... Ja sama doświadczałam wiele... ale nigdy nie straciłam otuchy i nadziei... twoja przyszłość wydaje mi się mniej posępną... Ojciec twój jeszcze nie stary, długo żyć jeszcze może... Nieprawdaż?
Helena tylko westchnęła.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.