Przejdź do zawartości

Poskromienie skąpca

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Giovanni Boccaccio
Tytuł Poskromienie skąpca
Pochodzenie Dekameron
Wydawca Bibljoteka Arcydzieł Literatury
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Współczesna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Źródło Skany na commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OPOWIEŚĆ VII
Poskromienie skąpca
Bergamino opowieścią o Primassie i opacie z Clugny zawstydza skąpego Cane della Scala

Gdy Emilja opowiadała o bystrej odpowiedzi krzyżowca, całe towarzystwo pospołu z królową śmiało się serdecznie. Gdy śmiech umilkł i wszyscy uspokoili się, Filostrato, na którego kolej nadeszła, zaczął na ten kształt: — Piękną rzeczą jest, miłe damy, trafić w cel nieruchomy, ale gdy łucznik popadnie strzałą w przedmiot, który się nagle pojawia i znika — to kunszt nad kunsztami. Występne i brudne życie mnichów jest jawnym dowodem ich zepsucia, z czego każdy może śmiać się i drwić dowoli. Jeśli poczciwiec dobrze uczynił, dworując sobie z inkwizytora i obłudnej dobroczynności mnichów, którzy dają ubogim strawę, stosowną dla świń, to niemniej wychwalać należy tego człeka, co mi go poprzednia opowieść na pamięć przywiodła. Ów niezwykłe skąpstwo udzielnego i bogatego księcia, Cane della Scala, w swojej wesołej opowieści wyszydził, wkładając w usta drugiego to, co o sobie i o nim chciał powiedzieć.
Ten Cane della Scala, jak to fama po całym świecie głosi, był wielkim wybrańcem fortuny, a przytem jednym z najsławniejszych i najwspanialszych książąt Italji za czasów Fryderyka II cesarza. Pewnego razu książę umyślił wyprawić w Weronie ucztę wspaniałą. Sprosił na nią co znaczniejsze osoby i dworzan ale, gdy przybyli, nagle zamysł swój odmienił; szczodrze obdarzył swoich gości i z powrotem ich odprawił. Jeden tylko, Bergamino, zawołany gaduła i człek bystrego dowcipu (o czem sądzić może tylko ten, co go słyszał), żadnej nagrody nie otrzymawszy, pozostał na miejscu, a choć nie wiedział, czemu to zaniedbanie księcia przypisać, przecie się nie trapił zbytnio, mniemając, że w przyszłości sowicie sobie to odbije. Aliści Cane della Scala pomyślał, nie wiedzieć z jakiej racji, że dać cośkolwiek Bergamino to gorzej, niźli w ogień rzucić, dlatego też milczał i wcale się doń nie zwracał. Bergamino czekał przez kilka dni, ale widząc, że nikt po niego nie przysyła, i że pobyt w gospodzie wraz ze służbą i końmi drogo go kosztuje, jął się nie na żarty trapić. Mimo to przecie czekał ciągle, myśląc, że nie byłoby rzeczą roztropną teraz odjeżdżać. Przywiózł był z sobą trzy bogate i strojne suknie, które od innych książąt otrzymał, aby móc godnie na uczcie wystąpić.
W zapłatę za postój oddał oberżyście z początku jedną suknię, po niejakim czasie drugą, wreszcie jął żyć na koszt trzeciej szaty, postanowiwszy zostać tam dopóty, dopóki pieniędzy za nią wystarczy, później zaś puścić się w drogę powrotną.
Gdy już ostatnią suknię prawie przejadł, zjawił się pewnego dnia z zatroskaną miną przed panem Cane della Scala w chwili, gdy ów za stołem siedział. Pan Cane della Scala, chcąc raczej zadworować z niego, niźli rozweselić się jakiemś jego trafnem słowem, rzecze:
— Co ci jest, Bergamino? Powiedz, dlaczegoś taki strapiony?
Wówczas Bergamino bez namysłu (bowiem już wszystko przedtem dobrze obmyślił) jął opowiadać nowelę, która jawnie jego położenie ukazać miała.
— Wiecie zapewne, Wasza Miłość, że Primasso był nie tylko człekiem w gramatyce zawołanym ale i zręcznym wierszopisem. Jego nauka i umiejętność uczyniły go tak sławnym, że z imienia był on znany każdemu, nawet tym, co go nigdy na oczy nie widzieli. Bawiąc kiedyś w Paryżu, wielki niedostatek znosił, bowiem możni tego świata nie bardzo się kwapili, aby talenty jego wynagradzać, usłyszał o opacie z Clugny, który, jak powszechna fama głosiła, był, krom papieża, najbogatszym dostojnikiem kościoła. Ludzie opowiadali o nim dziwy, wysławiali jego szczodrość i wspaniałość, twierdzili, że w jego domu wieczne święto panuje i że każdy kto się tam zjawi w obiadowej porze, ugoszczony zostanie. Primasso, który z ludźmi znacznymi przestawać lubił, umyślił udać się tam, aby przekonać się o szczodrobliwości opata. Zapytał się, czy opat daleko od Paryża przemieszkuje, na co mu odpowiedziano, że jego dwór znajduje się o sześć mil od Paryża. Wybrał się zatem w drogę wcześnie rano, aby stanąć na miejscu w obiadowej porze. Dowiedziawszy się, którędy mu iść należy, nie natrafił na nikogo, ktoby w tą samą stronę dążył, przeto pełen obawy, że zabłądzić może w takie miejsce, gdzie nic do jedzenia nie znajdzie, opatrzył się w trzy chleby, aby po drodze nie głodować, co się zaś wody tyczy, to myślał (chociaż nie był zbytnim jej lubownikiem), że wszędzie ją napotka.
Włożył chleby za pazuchę i ruszył w drogę. Poszczęściło mu się tak, iż przybył na dwór opata jeszcze przed obiadem. Wszedłszy do domu, jął się na wszystkie strony rozglądać i ujrzał stoły dokoła rozstawione, kredensy obficie opatrzone i różne rzeczy do obiadu przygotowane; z tego wniósł, że opat musi być naprawdę szczodry tak, jak fama głosi. Tymczasem zbliżyła się godzina obiadu. Marszałek dworu kazał podać wody do obmycia rąk, a potem każdemu miejsce za stołem wskazał. Zdarzyło się, iż Primasso zajął miejsce naprzeciw drzwi, przez które opat miał wejść do komnaty. Było to na tym dworze w obyczaju, że dopóki opat nie zasiadł za stołem, nie podawano niczego, wina, ani chleba, jadła, ani napojów. Zastawiwszy stoły, marszałek oznajmił opatowi, że obiad już gotów. Opat rozkazał otworzyć drzwi, które do jadalni wiodły; ledwie stanął na progu, wzrok jego padł na Primassa. Był on nędznie ubrany, a przytem opat nie znał go wcale. Gdy go obaczył, przyszła mu do głowy poraz pierwszy myśl niegodna. „Kogóż to ja nie karmię za swoim stołem?“ — rzekł do siebie. Później cofnął się od proga, przykazał zamknąć komnatę i zapytał tych, co w pobliżu niego stali, zali nie znają tego żebraka, co naprzeciw drzwi, za stołem siedzi. Wszyscy odparli, że nie wiedzą, ktoby to był.
Primasso, jako człek do postów nie przywykły, a przytem wygłodniały po przebyciu wielkiego szmatu drogi, poczekał chwilę ale widząc, że opat nie nadchodzi, wyciągnął jeden z trzech bochenków chleba, tkwiących za pazuchą i jeść go począł.
Opat po pewnym czasie posłał do komnaty jednego z swych sług, aby obaczył, czy nieznajomy już odszedł.
Sługa doniósł, że spożywa chleb, który, ani chybi, przyniósł z sobą.
— Niechaj je, jeśli ma własny — odparł opat — naszym się dzisiaj nie pożywi!
Opat chciał, aby Primasso sam się z swego miejsca ruszył, bowiem niegodną rzeczą mu się zdało za drzwi go wyrzucać. Primasso tymczasem zjadł jeden chleb, a widząc, że opat nie nadchodzi, do drugiego bochenka się zabrał. Powiadomiono o tem opata, który znów kazał słudze obaczyć, czy przybysz siedzi za stołem?
Primasso, zjadłszy drugi bochen chleba, wydobył trzeci. Opat, dowiedziawszy się o tem, zamyślił się i rzekł:
— Co mnie do głowy dzisiaj przyszło? Skąd to skąpstwo i ta wzgardiwość w stosunku do tego człeka? Od tylu lat już karmię tych, co są zgłodniali, nie pytając, czy to szlachcice, czy chłopi, bogacze, czy biedacy, kupcy, czy oszuści. Widziałem, jak z mego dobra korzystali włóczędzy, a przecie nigdy nie owładały mną myśli takie, jak teraz, gdy na tego człeka patrzę. Należy mniemać, iż takie skąpstwo nie mogło się zrodzić we mnie w odniesieniu do nikczemnego człeka. Ów nieznajomy, co włóczęgą mi się zdawa, musi być znamienitym człowiekiem, skoro mnie coś tknęło, aby go uczcić należycie.
Rzekłszy to, chciał się dowiedzieć, kto był ów przybysz. Gdy mu powiedziano, że jest to Primasso, który tu przybył, aby przekonać się na własne oczy, czy wysławiana szczodrość opata jest taką w samej rzeczy, opat zawstydził się szczerze, bowiem słyszał już był wiele o tym człeku i o jego umiejętnościach.
Chcąc błąd swój naprawić, jął mu wielką cześć okazywać. Ugościwszy go u stołu, obdarzył go szatami, stosownemi do jego godności, mieszkiem złota i pięknym rumakiem i dał mu do wyboru: pozostać na jego dworze, czyli też odjechać. Primasso, wielce ukontentowany, gorący dank mu złożył i powrócił na koniu do Paryża, skąd przybył piechotą.
Pan Cane della Scala, człek rozumny, pojął odrazu, co Bergamino chciał rzec przez to i odezwał się doń z uśmiechem.
— Udatne, mój Bergamino, podałeś na jaśnię swoje krzywdy i wartość, a takoż i moje sknerstwo; dałeś mi poznać dowodnie, czego pragniesz odemnie. Wierę, powiem ci, że nigdy dotąd nie byłem dla nikogo tak nieużyty i skąpy. Przepędzę to skąpstwo tym kijem, który mi ukazałeś.
To rzekłszy, zapłacił oberżyście za Bergamina, obdarzył go szatą wspaniałą, sakwą, pełną złota, rumakiem i przyzwolił mu, albo pozostać przy sobie, albo też swobodnie odjechać.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Giovanni Boccaccio i tłumacza: Edward Boyé.