Pollyanna dorasta/Rozdział XXIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eleanor H. Porter
Tytuł Pollyanna dorasta
Podtytuł Powieść dla dziewcząt
Wydawca Nowe Wydawnictwo
Data wyd. 1936
Druk F. Wyszyński i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Zawisza-Krasucka
Tytuł orygin. Pollyanna grows up
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ XXIX.
Jimmy i John.

Na małej stacyjce w Beldingsville wysiadł tej samej soboty wieczorem wysoki młodzieniec o twarzy smutnej, lecz spokojnej. Twarz młodzieńca była jeszcze bardziej blada i smutna, gdy nazajutrz rano szedł wiejską uliczką w stronę dworku Harringtonów. Dostrzegłszy z daleka tak dobrze znajomą twarzyczkę, otoczoną puklami jasnych włosów i znikającą wewnątrz altany, młodzieniec minął frontowe wejście i przez ogród ruszył spiesznym krokiem, kierując się w stronę właścicielki tej uroczej twarzyczki.
— Jimmy! — zawołała Pollyanna, patrząc nań rozradowanym wzrokiem. — Skąd się tutaj wziąłeś?
— Z Bostonu. Przyjechałem wczoraj wieczorem. Chciałem się z tobą zobaczyć, Pollyanno.
— Zobaczyć? ze mną? — Pollyanna z trudem opanowywała się w tej chwili. Jimmy był taki wysoki, silny i „kochany“, gdy stał tak w drzwiach altany letniej, że lękała się, iż gotów wyczytać w jej oczach ten pełen uwielbienia zachwyt.
— Tak, Pollyanno. Chciałem... to znaczy myślałem... sądziłem, ale bałem się... Ach, dajmy temu spokój, Pollyanno. Nie umiem się jakoś wysłowić. Przystąpię odrazu do rzeczy. Widzisz, jest tak, że dotychczas stałem na uboczu, ale teraz nie mam najmniejszej ochoty. Mam już dosyć tej ciągłej niepewności. Przecież on nie jest taki chory, jak Jamie. Ma zdrowe ręce i nogi tak samo, jak ja i jeżeli ma coś zdobywać, to niech zdobywa walką. Uważam, że ja mam takie same prawa!
Pollyanna była szczerze zdziwiona.
— Jimmy Pendletonie, wytłumacz mi, na miłość Boską, o czym mówisz? — zawołała.
Młodzieniec zaśmiał się bezczelnie.
— Nic dziwnego, że nie możesz mnie zrozumieć. Nie jestem zbytnio elokwentny, prawda? Ale i tak stałem się odważny od wczoraj, gdy dowiedziałem się od samego Jamie.
— Dowiedziałeś się od Jamie?
— Tak. To wszystko dzięki tej nagrodzie, którą otrzymał. Bo widzisz, Jamie zdobył nagrodę i...
— Tak, o tym już wiem, — przerwała gorączkowo Pollyanna. — Ależ czyż to nie było nadzwyczajne? Pomyśl, pierwsza nagroda i aż trzy tysiące dolarów! Wysłałam mu wczoraj wieczorem list. Jak zobaczyłam jego nazwisko i zorientowałam się, że to Jamie, nasz Jamie, byłam tak podniecona, że zupełnie zapomniałam szukać swojego nazwiska; a jak później mojego nie mogłam znaleźć, przyzwyczaiłam się już do tej myśli, że nie otrzymałam żadnej nagrody... chciałam powiedzieć, że byłam tak zadowolona, że o całym świecie zapomniałam, — poprawiła się w ostatniej chwili, rzucają bezradne spojrzenie na twarz Jimmy i usiłując zatuszować swój nieopatrzny wybuch.
Jimmy jednak był tak w tej chwili zajęty własnym zagadnieniem, że właściwie prawie nic nie słyszał z tego, co mówiła.
— Tak, tak, to naprawdę było wspaniałe. Strasznie się cieszę z tej nagrody. Ale właśnie, Pollyanno, Jamie powiedział mi później o tym, o czym chciałem z tobą pomówić. Widzisz, dotychczas myślałem, że on, że ty kochasz... że kochacie się wzajemnie i...
— Myślałeś, że ja i Jamie kochamy się! — zawołała Pollyanna i na twarzyczce jej pojawił się delikatny rumieniec. — Jakto, przecież Jamie kocha Sadie Dean. Zawsze ją kochał i ona go kochała. Niejednokrotnie opowiadał mi o niej całymi godzinami. Mam wrażenie, że i ona go darzy bardzo gorącym uczuciem.
— Doskonale, i ja mam nadzieję, ale dotychczas o tym nie wiedziałem. Myślałem, że Jamie kocha tylko ciebie, a ponieważ on jest taki nieszczęśliwy, to sądziłem, że nieładnie będzie z mojej strony, jeżeli będę chciał wejść mu w drogę.
Pollyanna pochyliła się nagle i podniosła z ziemi jakiś listek. Gdy wyprostowała się po chwili, twarz jej była już zupełnie spokojna.
— Widzisz, postanowiłem usunąć się na plan dalszy i pozostawić jemu wszelkie możliwości, chociaż mnie to bardzo bolało, moja mała dziewczynko. I dopiero wczoraj rano dowiedziałem się o wszystkim. Ale dowiedziałem się jeszcze o tym, co mi również nie sprawiło radości. Jamie mi powiedział, że jest ktoś, kim ty jesteś poważnie zajęta. Tym razem nie mam zamiaru ustępować, Pollyanno. Nie mam najmniejszego zamiaru, chociaż ten człowiek tak wiele dla mnie zrobił. John Pendleton jest dojrzałym mężczyzną, ma zdrowe ręce i zdrowe nogi, więc niech ze mną walczy. Jeżeli naprawdę go kochasz, jeżeli...
Lecz w oczach Pollyanny odmalowało się teraz zdumienie.
— John Pendleton! Jimmy, co ty wygadujesz? Co ty mówisz o Johnie Pendletonie?
Nieopisana radość przeistoczyła teraz twarz Jimmy. Wyciągnął obydwie ręce.
— Więc to nieprawda, nieprawda? Widzę w twoich oczach, że go nie kochasz!
Pollyanna cofnęła się. Była blada i drżąca.
— Jimmy, co masz na myśli? Co chciałeś przez to powiedzieć? — szeptała błagalnie.
— Podejrzewałem, że jesteś zakochana w wuju Johnie, rozumiesz? Jamie jest przekonany o tym i jest pewny, że i wuj John cię kocha. Nic dziwnego, że i ja w to uwierzyłem. Przecież wuj John tylko mówi o tobie, a kiedyś podobno kochał się w twojej matce...
Z piersi Pollyanny dobył się głuchy szloch. Pobladłą nagle twarz ukryła w dłoniach. Jimmy zbliżył się do niej i pieszczotliwie objął ją ramionami, Pollyanna jednak wyrwała się z jego objęć.
— Pollyanno, dziewczynko mała, daj spokój! Łamiesz mi serce, — szeptał. — Czy naprawdę wcale mnie nie lubisz? A może kochasz mnie i nie chcesz mi o tym powiedzieć?
Odsłoniła twarz i spojrzała mu prosto w oczy. Patrzyła teraz lękliwie, jak zwierzątko, umykające przed kulą myśliwego.
— Jimmy, więc ty sądzisz, że on właśnie żywi dla mnie takie uczucie? — wyszeptała przez łzy.
Jimmy niecierpliwie potrząsnął głową.
— Dajmy teraz temu spokój, Pollyanno. Pewności pod tym względem nie mam. Skąd mógłbym wiedzieć? Ale teraz nie mówmy o tym, Mówmy tylko o tobie. Jeżeli ty go nie kochasz i jeżeli zgodzisz się na to, żebym ja cię mógł kochać... — ujął jej dłoń i usiłował przyciągnąć do siebie.
— Nie, nie, Jimmy, ja nie powinnam! Nie mogę! — obydwiema rękami odepchnęła go od siebie.
— Pollyanno, to chyba nie znaczy, że jednak czujesz coś do niego? — wyszeptał Jimmy pobladłymi wargami.
— Nie, oczywiście, że nie w ten sposób, — odparła niedosłyszalnie Pollyanna. — Ale czyż nie rozumiesz, że jeżeli on mnie kocha, ja powinnam także odwzajemnić mu się jakimś uczuciem?
— Pollyanno!
— Nie mów! Nie patrz tak na mnie, Jimmy!
— Więc gotowa byłabyś nawet zostać jego żoną, Pollyanno?
— Ach, nie! to znaczy... tak... oczywiście... przypuszczam, że tak, — przyznała niepewnie.
Znowu zaszlochała głośno i znowu ukryła twarz w dłoniach. Przez chwilę żadne z nich nic nie mówiło, aż wreszcie Pollyanna podniosła głowę i błagalnie spojrzała na Jimmy.
— Ja wiem, wiem, — wyszeptała. — Moje serce jest także złamane. Ale trudno. Mogę sobie i tobie zadać ból, lecz jemu mi nie wolno.
Jimmy spojrzał na nią. Oczy płonęły mu niesamowitym ogniem. Z głośnym okrzykiem radości schwycił Pollyannę w objęcia.
— Teraz już wiem, że mnie kochasz! — szepnął jej cichutko do ucha. — Powiedziałaś, że i sobie zadajesz ból. Czy sądzisz, że oddałbym cię teraz komukolwiek? Ach, ty tak mało znasz się na tych rzeczach, Pollyanno, powiedz, że mnie kochasz, niech usłyszę o tym z twoich własnych ust!
Przez dłuższą chwilę Pollyanna pozostawała w jego czułych objęciach, poczym z westchnieniem, które wyrażało jednocześnie radość i smutek, postanowiła się z uścisku wyswobodzić.
— Tak, Jimmy, kocham cię. — Ramiona Jimmy zacisnęły się jeszcze mocniej i chciał ją znowu przytulić do siebie, lecz udaremniło ten jego zamiar pełne wyrzutu spojrzenie dziewczyny. — Kocham cię bardzo, ale nie mogłabym być z tobą nigdy szczęśliwą, wiedząc... Muszę najprzód mieć tę świadomość, że jestem zupełnie wolna.
— Głupstwa pleciesz, Pollyanno! Oczywiście, że jesteś wolna! — spojrzenie Jimmy znowu posmutniało.
Pollyanna potrząsnęła głową.
— Nie jestem wolna, skoro ta świadomość wisi nade mną, Jimmy. Czyż nie rozumiesz? Przecież to moja matka przed laty złamała mu serce, moja rodzona matka. I przez ten czas żył samotnie, przez nikogo nie kochany. Gdyby teraz przyszedł do mnie i zaproponował mi małżeństwo, nie mogłabym mu odmówić, Jimmy. Czy ty tego nie rozumiesz?
Ale Jimmy nie rozumiał, nie mógł zrozumieć. Nie rozumiał, chociaż Pollyanna prosiła i tłumaczyła mu długo ze łzami w oczach. Pollyanna przy tym wszystkim była tak urocza, że Jimmy zamiast bólu i gniewu, odczuwał teraz dziwne zadowolenie.
— Jimmy, — postanowiła wreszcie Pollyanna, — musimy jeszcze zaczekać. To jest wszystko, co mogę ci teraz powiedzieć. Miejmy nadzieję, że on mnie nie kocha, bo ja osobiście uwierzyć w to nie mogę. Chciałabym tylko mieć tę pewność. Zaczekamy jeszcze trochę i przekonamy się, Jimmy, musimy się przecież przekonać!
Propozycję tę Jimmy przyjął, chociaż w głębi duszy buntował się co raz bardziej.
— Dobrze, mała dziewczynko, niech będzie tak, jak sobie życzysz, — zrezygnował. — Ale chyba nigdy dotąd nie było takiego wypadku, żeby mężczyzna czekał na odpowiedź dziewczyny, którą kocha z wzajemnością, żeby czekał na jej odpowiedź, bo ona musi się przekonać, czy przypadkiem ktoś inny jej nie kocha!
— To prawda, ale widzisz, najdroższy, trzeba się liczyć z tym, że ten inny kochał kiedyś jej matkę, — westchnęła Pollyanna, odwracając twarzyczkę.
— Wobec tego wrócę teraz do Bostonu, oczywiście, — postanowił po namyśle Jimmy. — Ale niech ci się nie zdaje, że zrezygnowałem. Nie zrezygnuję dopóty, dopóki wiem, że mnie kochasz, moja mała dziewczynko, — zakończył, patrząc na nią tak jakoś dziwnie, że teraz już z trudem wyswobodziła się z jego objęć.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eleanor H. Porter i tłumacza: Janina Zawisza-Krasucka.