Pokwitowanie o północy/Część druga/XVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pokwitowanie o północy |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Noskowski |
Data wyd. | 1886 |
Druk | Drukarnia Noskowskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La quittance de minuit |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Marya Wood wybrała sobie najpiękniejszy pokój w pałacu Montrath. Nie był on równie wspaniałym jak jej apartament na Portland-Place, ale niczego jej w nim nie brakowało i królowa w podróży zadowolniłaby się podobnem schronieniem.
Marya Wood nie żaliła się też bardzo.
Obudziła się rano i zadzwoniła na lokaja, który wszedł natychmiast z flaszką araku, Marya Wood po to też tylko dzwoniła.
Bogata jej ranna tualeta uwydatniała jeszcze bardziej trupią bladość jej lica, oczy bez wyrazu zdawały się spoglądać w próżnię, oddech jej był ciężki.
Gdy lokaj przyszedł z tacą, podniosła się na łóżku z trudnością. Lokaj podparł ją ręką.
Schwyciła flaszkę i nalała sobie spory kieliszek. Ręka jej tak drżała, że trunek rozlewał się na tacę i na prześcieradła, napełniając cały pokój alkoholicznym zapachem.
Nozdrze panny Wood rozkoszowały się ulubioną wonią.
Mimo drżenia ręki, zdołała wreszcie zbliżyć kieliszek do zsiniałych ust i wychyliła go odrazu.
Przeistoczyła się w jednej chwili. Krew zabarwiła jej wybladłe policzki, oczy jej się ożywiły; wyraz zadowolenia odmalował się na rysach i pewną już ręką postawiła kieliszek na tacy.
— Przyślij mi pannę służącą pani milordowej, — rzekła. — Chcę się ubrać i przekonać się, czy Montrath jest zawsze równie szczęśliwym w wyborze sług swoich.
Była w wyśmienitym humorze. Śpiewając fałszywym i zachrypniętym głosem ubierała się z pomocą panny służącej. Ta ułożyła jak mogła źle dobrane z sobą przepychy, stanowiące tualetę panny Wood, mięszając z sobą złoto, aksamit, jedwab, perły, koronki i pióropusze. Marya miała tego pod dostatkiem.
Ukończywszy pracowitą tualetę, panna Wood udała się do salonu. Przybyła tam pierwsza.
— Co to! co to! — rzekła, — obchodzą tu się ze mną bez ceremonii! Proszę uprzedzić milorda! proszę uprzedzić milordową Montrath, a także i tę ładną panienkę, której nazwiska zapomniałam. Jeżeli Crackenwell jest w pałacu, chcę się także i z nim zobaczyć.
Powiedzieć im by się spieszyli. Ja czekam.
Marya Wood zasiadła na kanapie i zaczęła przeglądać albumy dla zabicia czasu. Ale szkice, nabyte na wagę złota i podpisane przez najznakomitszych malarzy europejskich, nie miały szczęścia się jej podobać. Z dziedziny sztuk pięknych Marya Wood ceniła tylko oleodruki wyobrażające miłostki huzarów, albo walki bokserów z muskularnemi rękami i szerokiemi kudłatemi piersiami.
Rzuciła album i poczęła śpiewać.
Wszyscy w pałacu ulegali widocznie władzy tej kobiety, gdyż wszyscy, których wezwała, stawili się jednocześnie, Montrath, jego żona, Frania i Crackenwrell.
— Dzień dobry pani milordowej, — zawołała ekssłużąca, — całą noc dzisiaj o pani śniłam, jak również i o milordzie Montrath i jeszcze o jednej kobiecie, którą może pani kiedyś poznasz. Dzień dobry ładna panienko! Daj rękę Crackenwell mój chłopcze! Milordzie i ścielę się do stópek Waszej Wielmożności.
Wszyscy jej się skłonili, a Crackenwell usiadł przy niej na kanapie.
Lord Jerzy pozostał stojący jak dnia poprzedniego. Frania i Georgiana siadły na uboczu.
Georgiana była bardzo bladą. Twarz jej zmęczona świadczyła o bezsennej nocy. Od dnia poprzedniego trwogi jej romantyczne, przybrały rzeczywistą postać.
Zbrodnia ciężyła na sumieniu lorda Jerzego. Marya Wood była świadkiem lub wspólniczką tej zbrodni i trzymała ją wciąż groźnie zawieszoną nad głową Montratha.
Frania, mimo najszczerszej chęci, nie była wstanie zwalczać obudzonych na nowo obaw przyjaciółki. I ona dzisiaj była przekonaną, a to co słyszała dnia wczorajszego, nie pozostawiało jej wątpliwości. Powiedziała do Georgiany:
— W razie nieszczęścia, obecność moja tutaj będzie ci słabą pomocą, a święte przyrzeczenie zmusza mnie być dzisiaj jeszcze w Galway. Jedź ze mną Georgiano, oddasz mi rewizytę a krótka nieobecność twoja, nie może sprawić przykrości lordowi Jerzemu, a jeżeli już koniecznie będziesz musiała wracać, to wrócimy razem.
Biedna młoda kobieta, tego tylko pragnęła, by uciec z pałacu, który ją przerażał i zdala od tych zwalisk, tak groźnych w jej wyobraźni.
— Dziękuję ci, moja dobra Praniu, dziękuję ci! — odpowiedziała. — Przyjaźń twoja ocali mnie może, a wielka to dla mnie pociecha, że jeżeli będę musiała wrócić, to ty mnie nie opuścisz.
Zdecydowano zatem, że jeszcze dnia tego Georgiana pojedzie do Penelli Daws. O dobrem przyjęciu ze strony tejże i wątpić nie można było. Zacna ta dama miała zbyt dystyngowane instynkta, by nie odpłacić najuprzejmniejszą gościnnością za zaszczyt jaki jej uczyniono pozwalając zapisać w albumie, wizytę szlachetnej milordowej.
Frania zaś uważała za swój święty obowiązek spełnić przyrzeczenie dane Morrisowi. Oceniła lorda Jerzego wedle wartości i nie liczyła na niego tylko na samą siebie.
— I cóż Montrath, — rzekła Marya Wood, — przyznasz, że dałam dowody cierpliwości?
— Na miłość Boską, pani, — przerwał lord Jerzy, — z anim zaczniesz czynić bezużyteczne wymówki, wybadaj wprzódy mego plenipotenta Crackenwell.
— Jak to! mój biedny Robin, — zawołała służąca, — jesteś zawsze plenipotentem Jego Wielmożności? ależ na honor! to świat przewrócony do góry nogami!
— To tak, jak gdybym ja była szafarką u milorda!
— Trzeba być cierpliwą Maryo, — rzekł Crackenwell po cichu, — na co się przyda ta cała wrzawa, którą robisz?
— Dla hałasu mości Robin, — odpowiedziała panna Wood.
Crackenwell ruszył ramionami.
— Mogłaś być milionerką, — wyszeptał, biorąc ją za rękę, — a umrzesz w nędzy.
Marya parsknęła śmiechem, szczerym i głośnym.
— A to żartowniś z ciebie Crackenwell! — zawołała, — ale mówisz za cicho, te dzieci tam nudzą się nie mogąc cię słyszeć, wszak prawda milordzie?
Montrath był na mękach jak dnia poprzedniego. Georgiana i Frania nastawiały uszów usiłując schwycić kilka słów i zrozumieć ich znaczenie.
Marya Wood spoglądała na nie śmiałym i szyderczym wzrokiem. Odwróciły oczy, obrażone i nie śmiejąc odpowiedzieć tej kobiecie, która ja coraz więcej przerażała.
Panna Wood wyciągnęła się na poduszkach kanapy, z nieprzyzwoitą fanfaronadą.
— I cóż Montrath! — rzekła, — jakoś masz smutną minę mój lordzie! No! trzeba cię wyprowadzić z przykrego położenia. Boleję prawdziwie, widząc cię zafrasowanym, jakby ci zgraja wierzycieli dokuczała. Nie mówmy już tedy o owem spóźnieniu, które ci wybaczam. Daj mi moje tysiąc funtów.
— Ależ ja ich nie mam, — rzekł Montrath z rozpaczą.
Brwi Maryi Wood zmarszczyły się, w oczach jej zabłysnął gniew.
— Nie masz ich! — powtórzyła, — a zostawiłam ci dwadzieścia godzin czasu zamiast czterech! Czyżbyś myślał na seryo mi się sprzeciwić.
— Nie myślę nic Maryo, — wybełkotał Montrath spuszczając oczy, — na wszystko się zgadzam co tylko chcesz. Ale na niepodobieństwo....
— A brylanty milordowej? — przerwała eks-służąca. — Warte są przynajmniej dziesięć razy więcej niż ta mała sumka!
— Są w Londynie.
Marya Wood zaklęła po męzku.
— Nie wierzę ci, — rzekła, — chcesz mnie oszukać, ale do kroćset! niebezpieczna to gra milordzie! i nie radziłabym najnędzniejszemu z twoich wieśniaków, by się mieniał z tobą na położeniu, w jakiem się znaleźć możesz!
Montrath nie odpowiedział ani słówka.
Marya wsparła się na łokciu i odepchnęła Crackenwella, który próbował ją uspokoić.
— Osioł z ciebie Robin! — rzekła, — gdybyś ty, który umiesz oszczędzać, był postępował tak jak ja, Bogu jednemu wiadomo, jakie miałbyś dzisiaj dochody.
Spojrzała się bezczelnym wzrokiem na milordowę Montrath.
— Georgiano, — rzekła, nazywając ją umyślnie poufale po imieniu, co w jej ustach zakrawało na straszną obrazę, — czy twój mąż prawdę powiedział?
Georgiana nic nie odpowiedziała.
— Ja do ciebie mówię, moja piękna pani! — zawołała panna Wood, której czoło zarumieniło się nagle od gniewu, — nie raczysz mi odpowiedzieć, gdyż byłam kiedyś służącą, wszak prawda? musiano ci to powiedzieć!... ale niech mnie dyabli porwą, jeżeli nie jestem więcej warta, niż ty moja gołąbko!
— Maryo, Maryo, — wyszeptał Crackenwell niespokojnie, — ty widzę chcesz wszystko zepsuć.
Lord Jerzy nie śmiał nawet i tego powiedzieć, czekał oniemiały ze strachu, na koniec tej sceny mogącej mieć dla niego tak groźne następstwa.
Georgiana usłyszawszy apostrofę Maryi Wood, powstała. Przez chwilę, oburzenie przemogło u niej trwogę i cała wzgarda, jaką czuła do tej kobiety, zabłysła w jej oczach.
Marya zerwała się na nogi jak furya i skoczyła ku Georgianie z zaciśniętemi pięściami i z pianą na ustach.
Frania instynktownie zasłoniła przyjaciółkę; mimo swej delikatnej niewieściej piękności, była odważną jak mężczyzna. Lecz Maryi Wood szał dodawał siły. Z łatwością odsunęła Franię i stanęła naprzeciwko biednej Georgiany, bladej i drżącej od strachu.
— Tak, na mój honor! panno Georgiano, — rzekła, kładąc nacisk na miano, — warta jestem tyle co i ty moja piękna! i nie ma żebraczki, chodzącej po proszonem od domu, któraby tego samego powiedzieć nie mogła!
Frania podeszła do Montrath.
— Czy słyszysz milordzie? — rzekła.
Montrath był jak skamieniały.
Crackenwell usiłował udawać obojętnego, ale w rzeczywistości słuchał i przyglądał się. Sprawa ta miała dla niego wielkie znaczenie, los jego zależał od zachowania tajemnicy lorda Jerzego.
Milordowa Montrath chciała wyjść, lecz panna Wood stanęła między nią i drzwiami. Głos jej, z gniewnego, przeszedł w ton gorzkiej ironii.
— Zostań pani, — rzekła. — Przepraszam pokornie jeżeli uchybiłam Waszej Wielmożności, ale bo i ja jestem osobą posiadającą pewne znaczenie, spytaj się pani milorda! Gdybym była chciała, nazywałabym się dzisiaj milordową Montrath i byłabym obecnie na twojem miejscu, gdyby mi ta fantazya była przeszła przez głowę.
Ukłoniła się ironicznie i chciała wziąć Georgianę pod rękę by ją odprowadzić na miejsce.
Młoda kobieta nie umiała ukryć swego wstrętu i cofnęła się.
Twarz Maryi Wood po raz wtóry zaczerwieniła się od gniewu.
— Jeszcze! — zawołała, klnąc strasznie, — o to wstydzisz się podać rękę uczciwej kobiecie!
Crackenwell zmarszczył brwi. Frania chwyciła lorda Jerzego za rękę i ścisnęła ją konwulsyjnie.
— Milordzie! milordzie! — rzekła, — choćbyś by niewolnikiem tej kobiety, to powinieneś bronić twej żony.
Montrath nie ruszył się nawet.
— Idź no po twoje brylanty dziewczyno i przyjdź podać mi je na klęczkach, jeżeli nie chcesz bym ci powiedziała, że to nie ty jesteś żoną tego człowieka.
Georgiana spodziewała się usłyszeć jeszcze coś okropniejszego. Słowa te były dla niej niespodzianką, nie uwierzyła im z początku i spojrzała się na Montratba.
Crackenwell zbliżył się do niego i wyszeptał kilka słów na ucho. Montrath przygnębiony, nie miał siły odpowiedzieć.
Marya Wood, wśród swego rozstrojenia umysłowego, czuła jednak, że przekroczyła ostatnią granicę. Myśl ta podniecała jej szaleństwo aż do wściekłości.
Nie panowała już nad sobą, ruchy jej szalone nie miały żadnego związku ze słowami, głos był zachrypnięty, wyrazy wyrywały się bez ładu z zapienionych ust.
— Widzę, że nie wierzysz mi pani milordowo! — wołała dalej, — ale będziesz mi musiała uwierzyć rada nie rada, gdy twój lord zasiędzie na ławie oskarżonych, za to, że żywą nieszczęśliwą kobietę zamknął w grobie! Ach! ach! Georgiano moje dziecko, kto wie, czy gdyby nie ja i ty nie byłabyś kiedy żywcem zagrzebana!
Młoda kobieta zachwiała się na nogach.
Panna Wood schwyciła ją brutalnie za rękę.
— Dawaj brylanty! — zawołała w nagłym napadzie wściekłości.
A mówiąc to wstrząsała biedną kobietą, która już traciła dech i umierała ze strachu.
Frania raz jeszcze zbliżyła się na ratunek przyjaciółce.
Ale znalazła niespodziewaną pomoc. Crackenwell, który przesunął się cichaczem pod ścianę, stanął jednocześnie z nią przy Maryi Wood i schwycił ją z tyłu.
Zaryczała jak dzikie zwierzę i broniła się z wściekłością.
Puściła rękę Georgiany, która padła na krzesło zemdlona.
Frania uklękła przy niej i cuciła ją.
Montrath przyglądał się wszystkiemu ogłupiałym wzrokiem.
— Puść mnie, Crackenwell! — wrzeszczała Marya Wood, nadaremnie usiłując oswobodzić się; — puść mnie! nikczemny zdrajco! będziesz powieszony i ty! wszyscy troje będziemy wisieć!... Ha! ha! zobaczycie co to znaczy sprzeciwić się Maryi Wood!
Crackenwell długo się wahał, ale teraz postanowienie jego było niezłomne; ściskał Maryę niemal aż do uduszenia, a ona, mimo swej siły, czuła że słabnie. Gdyby lord Jerzy był pomógł swemu plenipotentowi, Marya już by słowa więcej powiedzieć nie była wstanie, ale lord Jerzy był sam jak skamieniały i martwy.
Marya krzyczała tedy głosem coraz bardzie zachrypniętym.
— Mam lokai w pałacu i lokai w Galway! To nie taką jak ja kobietę, można żywcem zamurować! Montrath, powiedz temu człowiekowi by mnie puścił! albo do kroćset dyabłów będziesz skazany na śmierć! powiem gdzie jest biedna Jessy! odszukam jej narzeczonego Morrisa Mac-Diarmid! Ha! ha! Montrath! jeżeli nawet wykręcisz się z rąk kata, to cię sprzysiężeni Molly-Maguires spalą jak potępieńca!
Georgiana zaczęła wracać do zmysłów. Frania usłyszawszy imię Morrisa, wypuściła z rąk flakonik z solą.
Crackenwell chciał ręką zasłonić usta byłej służącej, lecz tym ruchem wyswobodził ją z uścisku, tak że zdołała się odwrócić i zaczęła się z nim borykać.
— Jestem silniejsza niż ty! — wołała. — Ha! Crackenwell! nędzniku! będziesz wisiał! będziesz wisiał! Gdybyś ty wiedział jak ten Morris Mac-Diarmid kochał biedna Jessy! Potrzebowałabym tylko słówko pisnąć, a zemścił by się jak prawdziwy Irlandczyk.
Dreszcz ściskał serce biednej Frani, gdy słyszała te słowa, nie traciła z nich jednak ani jednego, chciała się wszystkiego dowiedzieć.
— O ja go odnajdę tego Morrisa! — wrzeszczała Marya Wood. — Powiem mu, żeś to ty Robercie Orackenwell kazał wznieść ścianę dla zamurowania grobu. Zaprowadzę go do starej wieży w zamczysku Diarmidów i zabije nas wszystkich troje, by pomścić swoją narzeczoną!
Montrath zadrżał, jakgdyby przebudzony ze snu ciężkiego.
— W wieży Diarmidów, — powtórzył, — więc ona tam jest.
Frania, podtrzymując Georgianę, która wracała do zmysłów, starała się jednak dobrze zapamiętać każde słowo Maryi Wood.
Ta już była doszła do najwyższego stopnia wściekłości, mówiła coś jeszcze, lecz już nie słyszano słów jej. Siły ją opuszczały, Crackenwell, spokojny i doskonale panujący nad sobą, powstrzymywał już tylko jej ruchy, raptowne i konwulsyjne.
Ale i te rzucania się przeszły. Siły Maryi Wood zupełnie osłabły. Została pokonaną, już ruszyć się nie mogła.
— Pomóż mi milordzie, — rzekł chłodno Crackenwell.
Montrath zdobył się na odwagę i podszedł do obezwładnionej nieprzyjaciółki, wziął ją za nogi, podczas gdy Crackenwell podtrzymywał jej głowę i obydwaj ponieśli ją do pokoju, w którym noc spędziła.
— Jeżeli umrze, tem lepie], — rzekł Crackenwell, — jeżeli nie, to zobaczymy jak wypadnie nam postąpić.
— Ależ jej lokaje, którzy pozostali w Galway? — zauważył lord, drżąc jeszcze ze strachu.
— Pojadę do Galway, — odpowiedział Crackenwell, — przywiozę lokai i służące.
Złożyli Maryę Wood bez zmysłów, na łóżku.
— Teraz milordzie, — mówił dalej plenipotent, — musimy czem prędzej wrócić do salonu. Te panie i tak już za wiele słyszały i przezorność każe mieć je na oku.
— Prawda, — szepnął Montrath.
Przeszli znowu przez długie korytarze pałacu i zwrócili do salonu.
W salonie nie było nikogo.
Udali się do pokoju Georgiany, który także zastali próżny. Przejrzeli wszystkie pokoje, nikt nie mógł ich objaśnić, co się stało z obiema młodemu kobietami.
— Wiedzą wszystko, — mruknął Crackenwell, — a jak tylko kobiety wiedzą, to paplą. Ale koniec końców, trzeba dowodów by skazać lorda, a dziś jeszcze grób Jessy może być próżny.
— Pójdziesz po nią Robercie?
— Pójdziemy razem milordzie.
— Czy żyje jeszcze? — wyszeptał Montrath drżąc cały.
— Spodziewam się że żyje, — rzekł plenipotent, — gdyby nie żyła, kłopot byłby mniejszy. O stopy góry Ranach, morze się rozbija....
Tak rozmawiając wrócili do pokoju Maryi Wood. Ze zdziwieniem usłyszeli w nim głos dzwonka.
Crackenwell wszedł.
Marya siedziała na łóżku i zdawała się nie mieć wyobrażenia o tem wszystkiem co zaszło. Podała rękę wchodzącemu Crackenwell w najserdeczniejszy sposób.
— Dzień dobry Robercie, — rzekła z uśmiechem, — dawnośmy się już mój chłopcze nie widzieli. Pali mnie jakoś w gardle dziś rano. Każ mi przynieść butelkę araku.