Pokuta w Quartannie r. 1678 (Morsztyn, 1883)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Andrzej Morsztyn
Tytuł Pokuta w Quartannie
r. 1678
Pochodzenie Poezye oryginalne i tłomaczone. Poezye liryczne — Pieśni religijne
Wydawca Nakładem S. Lewentala
Data wyd. 1883
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Pokuta w Quartannie r. 1678.

O Boże! jakoż podnieść grzeszne oczy
Tam, gdzie Twoja moc wieczną światłość toczy!

Jam robak ziemny, proch marny, pies zgniły;
We mnie się wszystkie brzydkości zrodziły;
Jam jest nieczystej białejgłowy szmaty,
Kawalec, wywóz miejskich ścierwów! a Ty
Jesteś, któryś jest, wieczny, niepojęty,
Pan Bóg zastępów, Święty, Święty, Święty,
Tyś szczera czystość, niewinność bez skazy!
Jakoż Ci swoje odkrywać mam zmazy.
Ja-m widział[1] gmachy śmiertelnego grzechu
Siedmiorakiego i straszny w pośmiechu
Zakon Twój miałem i Twe przykazanie
Każde-m znieważył, albom zgwałcił, Panie.
Ja-m niejednego, chociaż twa przestroga
Przeciwna była, miał Pana i Boga;
Ja-m z swych wymysłów bałwanom ofiary
Oddawał, niosąc namiętności w dary.
Brzuch mi był bogiem i tak bogów wiele
Miałem, jako mam zmysłów w własnym ciele,
Bo gdy mię który zwyciężył nałogiem,
Zbyteczność panią, a zwyczaj był bogiem,
Częstom człowieka tak spodobał sobie,
Żem kładł w nim większą nadzieję, niż w Tobie.
Często godności i dobrego mienia
Chciwość tak srodze ujęła sumnienia,
Żem ich posadził, jakoby tam Ciebie
Nie było nigdy, za bogi na niebie.
Ja-m brał na darmo i z lekką uwagą
Imię Twe, ciężką karmiąc Cię zniewagą.
Mieć na bluźnierstwa obrzydłe otwarty
Język za dworstwo miałem i za żarty;
Zakazanemi częstom się krępował
Klątwami, których strach mię nie zdejmował.
Krzywoprzysięstwem żem zgrzeszył, mój Boże,
Któż nad Cię lepiej przeświadczyć się może,
Kiedy mu w całej został obietnicy,
Którą-m uczynił przy świętéj krzcielnicy.
Ja-m tak siódmy dzień święcił i niedzielę,
Żem rzadko bywał i w te dni w kościele;
Poprzestałem weń powszedniéj roboty,
Alem się puścił na większe niecnoty.

Wtenczas i tańce i tłustsze obiady
Odprawowalem, zbytki i biesiady,
Jakby ten dzień był od roboty pusty
Dlatego, abym czas miał do rozpusty.
Ja-m i rodzicom nie był tak powolny,
Żeby im miał być żywot mój swowolny
Zawsze do smaku; jednak wiesz, o Panie,
Że szanować ich pilne-m miał staranie;
Ale starszego, któregoś czcić kazał,
Niezawszem sobie, jak trzeba, poważał,
I gdy napomniał, mimo uszy hardzie
Puszczałem wieku swojemu ku wzgardzie.
Ja lubom we krwi z łaski twéj nie zmoczył
Ręki, lecz gniewem częstomem wykroczył[2],
Żebym był oraz wszystko na to łożył,
Abym był swego winowajcę pożył.
Więc i to było, żem z lekkiéj przyczynki
Na zakazane stawał pojedynki.
Tak chęci dosyć do zabójstwa było;
Twe miłosierdzie skutku zabroniło.
Ja-m wszeteczeństwa wszelkiego świadomy
I obywatel bezbożnej Sodomy.
Rzadki dzień minął, rzekę, i godzina,
Żeby nie przybył świeży grzech i wina.
To myśl pragnęła, pożądało oko,
To serce ognia zawzięło głęboko.
Ty, będąc wiadom mych najskrytszych złości,
Cóż ci mam swoje wyliczać próżności?
Ja-m nie kradł, ani idąc za pożytkiem,
Zmazałem duszę występkiem tak brzydkiem.
Czylim téż i kradł, gdym ludziom poczciwym
Sławy uwłaczał językiem pierzchliwym.
Mogłem też podczas odkryć złe zawody
I tym zachować bliźniego od szkody.
Więc te, któremi łowią więc nieuki,
Dworskie wykręty i zdradliwe sztuki,
Że się ustawnie wkoło mnie bawiły,
Snadź i mnie na swe kopyto zrobiły.
Ja-m fałszywego nie jest wolen słowa:
Często się z myślą nie zgadzała mowa;

Serce daleko było od téj rzeczy,
Którą się język zdawał miéć na pieczy,
I żeby mowę nieco tym osłodzić,
Śmiałem zmyślone powieści przywodzić.
Ja-m w swym umyśle zapisał gospodę
Pożądliwości, i za własną szkodę
Sądziłem, że się nie mnie to dostało,
Co już, za wolą Twoją, pana miało.
Żyzniejsze było u sąsiada żniwo,
W oczach mych tłustsze obory, i żywo
Zazdrość mnie piekła, kiedyś, Panie, komu
Większą pokazał łaskę, niż mnie w domu.
To-m ja tak Twego zakonu szanował,
Tak-em dróg, któreś ustawił, pilnował.
Cóż chcesz, ja-m w białym pokarmie przeklęty
Grzech ssał od matki, jam w grzechu poczęty;
Jakom począł być, jakom się w żywocie
Ruszył, tak w grzesznym zaraz jestem błocie.
A jakoż tedy mam zacząć swą mowę
I tak niegodny wniść z Tobą w rozmowę ?
Ale śmiem, Panie, bo wiem, że część ciała
Mojego w niebie chwały Twéj dostała.
Wiem i tak wierzę, że nie po próżnicy
Pan mój pokrewny po Twéj siadł prawicy.
Ma tedy pewnie, choć niedobra sprawa
Moja, rzecznika u Twojego prawa.
W tę tedy dufność, dufność, obietnicę,
Którąś Ty dusze zwykł cieszyć grzesznice,
Przemówię, Panie, ale Ty od ducha
Ukorzonego nie odwracaj ucha.
Zmiłuj się, Boże, a podług litości
Boskiéj, nie ludzkiéj, odpuść moje złości.
Odkryłem ci grzech, odkrył swoje rany,
Wieczny lekarzu, a Ty, ubłagany,
Przemyj je winem, miéj o nich staranie,
O litościwy mój Samarytanie!
Ja-m wyznał, a Ty odpuść. Inszéj sprawy
Niémasz. Ja-m grzeszny, a Ty bądź łaskawy.
Nie wchodź z sługą Twym w sąd, bo żaden żywy
Nie ostoi się na sąd sprawiedliwy.
Jeśli, jak słusznie, zechcesz karać złości,
A któż wytrzyma twoje surowości?

A jeśli ze mną chcesz wstąpić w rachubę,
Już widzę dług swój i gotową zgubę.
Jeśli do prawa pociągniesz człowieka,
Po próżnicy go stworzyłeś od wieka.
Na tysiąc słów Twych jednego nie powie,
Jak się o śmierci wiecznéj nagle dowie.
Cóż ci ma człowiek odpowiedzieć śmiele,
Kiedyś nieprawość znalazł i w aniele?
Raczéj na łaski Twoje, Panie, wspomni,
Które tak dawno świat, jak stoi, pomni.
Wszak nie na wieki gniew twój będzie trwożył,
Ani się będziesz wieczną groźbą srożył;
Wszak nie chcesz śmierci grzesznych, owszem wrót;
Otwierasz chcącym szczerze do żywota.
Jako daleko ziemia na dół spadła
Od górnej sfery i jak się osiadła
Strona zachodnia od téj, którą wschodzi
Słońce; tak litość Twoja nas rozwodzi
Z popełnionemi upornie złościami.
I tak granice sypie między nami
Twa, Panie, miłość i nad nieba wyższa
I macierzyńskie uczucia przewyższa.
Bo choćby matka swoje własne dzieci
Opuścić chciała i mieć w niepamięci,
Ty nie zapomnisz o nas w każdej toni,
Boś nas na własnéj wyrysował dłoni.
Raczże i teraz prośby me przypuścić,
Łaskę pokazać, przestępstwo odpuścić.
A jeśli Bóg swej zapomni dobroty
I tak się uprze karać me niecnoty,
Wstań Ty, o Jezu, dosyć urzędowi
Swojemu czyniąc, co Pośrednikowi
Należy, i wstąp między Ojca Twego,
Między mnie, między grzech mój i gniew Jego.
Ukaż mu w rękach dwie i w nogach rany
Od goździ i bok nieuszanowany,
Głowę pokłutą cierniem i z obliczem
Zsiniałym, ciało poszarpane biczem
I pot twój krwawy i przewrotną radę,
Policzki częste i uczniową zdradę.
Ukaż, że w jednym słowie wszystko rzekę:
Nędzę, głód, hańbę, krew i krzyż i mękę,

I rzecz, że jeden Twego poniżenia
Powód, żebym ja dostąpił zbawienia;
Żeś dlatego krwie lał nieprzepłacony
Strumień, abym żył i mógł być zbawiony[3].
Niechże ta męka i ta dobroć wieczna
Będzie grzesznemu teraz pożyteczna;
Niech moc Twej śmierci, wymowa, przyczyny
Przed Ojcem Twoim skryje moje winy,
A sam, o Jezu, wspomnij, jako-ć było
Około zdrowia dusz pracować miło.
Jako-ś z grzeszniki, któremi się brzydzi
Zakon, obcował, choć wołali Żydzi,
I jaką łaskę odnosił, kto tyle
Miał się do Ciebie i ufał Twej sile.
Tyś Magdalenie, chociaż miasta całe
Na jéj swawolą zdały się być małe,
Tyś celnikowi, który grzeszył jawnie
I odprawował urząd swój nieprawnie,
Tyś i uczniowi, co-ć z poprzysiężeniem
Zaprzał się Ciebie przed wtórym zapieniem,
I tym, którzy Cię na krzyżu rozbili,
Wszystko odpuścił, choć Cię nie prosili.
Gotującemu już ostatnie tchnienie
Dałeś łotrowi i raj i zbawienie.
Ta tedy lutość, którąś w ludziach wielu
Pokazał szczodrze, słodki Zbawicielu,
Czemuż mię nie ma ratować i czemu
Ma być przeciw mię tak srogą samemu.
Lepiej ja sobie, i tym cieszę duszę,
Znając Twe skłonne przyrodzenie, tuszę.
Wielką zaprawdę krzywdę Tobie czyni,
Kto Cię o srogość i surowość wini.
Chromy jest gniew Twój, karanie leniwe,
I kiedy się w wór oblecze Niniwe,
Skłama i Jonasz, a piorun rzucony
W biegu odwraca skrucha w inne strony.
Twoja-to rozkosz i pocieszne dziéła
Odpuszczać w łasce, gdzie zgrzeszono siła.
Odpuść-że i mnie i racz, przejednany,
Wygasić ogień upartej Quartany;

Ale najprzedniéj przez moc Twojéj ręki
Zachowaj wiecznie pałającéj męki
I daj się przez dar prawdziwéj pokuty
Schronić gorączki piekielnéj i huty.
Ty rad odpuszczasz, a mnie tego trzeba;
Ty nas chcesz zbawić, i ja chcę do nieba.
Bądź tedy łaskaw, a tak w jednéj dobie
Wygodzisz i mnie naprzód, lecz i sobie[4].






  1. Rkp. Ak. U. ma: zwiedził.
  2. Rk. Ak. Um. ma: Swéj ręki, jednak częstom tak wykroczył
    Gniewem, żebym był zaraz wszystko na to łoży
  3. Rk. Ak. Um. ma: Żeś tym odkupem najdroższéj zasługi
    Za swoje sługi powypłacał długi.
  4. Niektóre poprawki w wierszu powyższym zrobiono tu według notatek Świderskiego, który porównywał dwa rękopisma poezyj Morsztyna.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Andrzej Morsztyn.