Człowiek tak mało w życiu potrzebuje!
Kiedy głód zaspokoi, wynurzy, co czuje.
Gdy skromne ma odzienie, przytułek chędogi; Dosyć dla niego, już on nie ubogi. Zosia to wszystko miała,
Ale nie zawsze na tem przestawała: Chleb ją kłuł w ząbki, bo niedosyć biały, Chociaż go kilka razy pytelki owiały,
Sukienka mocna i zgrabna
Już nic nie warta, jeśli nie jedwabna;
Pokoik wybielony, z umytą podłogą, Miał postać za ubogą.
I kiedy raz nad takim płacze pokoikiem,
Zajeżdża wuj dobrodziej, co był kanonikiem: Przed niego się więc cała sprawa wytoczyła.
— Otrzyj łzy — rzekł łagodnie — nie płacz Zosiu miła.
Wierz mi, luba dziecinko! to szczęścia nie daje.
Ten szczęśliwy prawdziwie, co na swem przestaje.
Przyjmuj z wdzięcznością, co masz z Boskiej ręki,
Lepsze czy gorsze, równe złóż Mu dzięki, Życie nasze podróżą, Zosinku kochana!
A ta izdebka na popas ci dana.
Bądź jej rada i lepszej nie zazdrość nikomu,
A Bóg cię za to mile powita w swym domu,
I nie spyta się ciebie: jakieś miała sprzęty,
Ale czyś wiodła żywot pożyteczny, święty.