Poezyje Ks. Karola Antoniewicza (1861)/Kilka słów o życiu i pismach ks. K. Antoniewicza

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor anonimowy[1]
Tytuł Poezyje
Wydawca Nakładem Steczkowskiego[2]
Data wyd. 1861
Druk Drukarnia „Czasu“
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Indeks stron



I.

KILKA SŁÓW

O ŻYCIU I PISMACH

Ks. Karola Antoniewicza.



Wyższe zdolności, świetne talenta, głęboka nauka mozolną pracą nabyta słusznie zyskują oklaski i wziętość. Jeżeli jednak z tém umysłowém bogactwem nie łączą się nierównie cenniejsze przymioty duszy, przebrzmi z czasem i najgłośniejsza sława, zwiędną laury na czole chwilowego jéj ulubieńca, a imię jego w niepamięci zatonie. Ten jedynie ma prawo do powszechnéj wdzięczności i trwałéj pamięci, kto nieskażoną cnotą jaśniał przez całe życie, kto wszystkie swe myśli i czyny dobru współbraci poświęcał. Stwórca bowiem dał nam wrodzone zamiłowanie cnoty i cześć dla niéj w sercach naszych zaszczepił. Ten nawet, kto zboczył z prostéj drogi, jeżeli tylko nie stał się jeszcze całkiem przewrotnym, uszanuje w drugim prawość; sam niezdolny do cnoty cenić jednak będzie cnotliwych. Pomimowolnie prawie wszędzie szukamy téj córy nieba, wszędziebyśmy znaleść ją radzi, a jéj świętego uroku nic nam zastąpić nie zdoła.

Jakkolwiek według przyjętego powszechnie i licznemi przykładami stwierdzonego zdania estetyków, moralna wartość człowieka nie ma wpływu na utwory sztuki będące owocem chwilowego natchnienia, my jednak wiedzieni inném uczuciem chcielibyśmy zawsze widzieć w życiu autora urzeczywistnienie głoszonych przez niego zasad, a każda sprzeczność w tym względzie pomimowolnie przykre na nas czyni wrażenie i osłabia wpływ najwznioślejszych, najpiękniéj wypowiedzianych pomysłów. Przeciwnie jakaż to radość, jakie słodkie zadowolenie napełnia serce, gdy z uznaniem talentu autora, z upodobaniem w płodach jego pióra możemy połączyć szacunek dla człowieka. Wtenczas każde słowo jego podwójnéj nabiera wagi, zdania i myśli ryją się w sercu głęboko i stają się życia prawidłem.
Taki to wpływ wywierają na nas wszystkie pisma ś. p. ks. Antoniewicza, którego imię otoczone czcią, miłością, uwielbieniem i wdzięcznością narodu jaśnieje jak świetna gwiazda wpośród chmur czarnych i groźnych, które nad ziemią naszą zawisły w przeciągu ostatnich lat kilkunastu i gromem klęsk rozlicznych rozdarły jéj łono. Sądzę przeto, że zbiór poezyj tego pełnego talentu, cnót i zasług kapłana, który podaję obecnie czytelnikom, miłym dla nich będzie upominkiem nietylko ze względu istotnych zalet cechujących te utwory, ale oraz jako wierne odbicie uczuć, akiemi[3] tchnęła dusza ich autora przez cały ciąg niestety nazbyt krótkiego żywota.
Czytając te pierwsze natchnienia z lat jego młodzieńczych, echa późniejszych cierpień i anielskich uczuć dźwięki, poznamy całą piękność téj duszy doświadczonéj w ogniu boleści, pełnéj wiary, miłości, pokoju, to serce tak tkliwe, tak żywo czuć umiejące niedolą współbraci i zawsze gotowe nieść im pociechę i ulgę; poznamy tém samém źródło tych nadludzkich wysileń, tych prac i poświęceń ofiarą życia okupionych. Tak więc stanie przed oczyma naszemi w całym uroku i niebiańskim blasku święta postać ubogiego zakonnika, co jak anioł pocieszyciel rozpościerał opiekuńcze skrzydła nad rodzinną ziemią, a choć w zimnym spoczął grobie, nie przestaje przyświecać jéj przykładem i nauką złożoną żywém słowem w sercach rodaków, lub w licznych przekazaną im pismach.
Tkliwe mowy pogrzebowe na cześć ś. p. ks. Antoniewicza, pisma czasowe i dzieła poświęcone życiorysom znakomitych mężów, podały już niejednokrotnie szczegóły tego pełnego zasług żywota; jednak przy niniejszém wydaniu poezyj uważałam za stósowne umieścić krótki rys prawdziwie świętego zawodu ich autora w przekonaniu, że ta skromna gałązka rzucona na mogiłę zroszoną łzami powszechnego żalu i wdzięczności, rzewne wspomnienia wywoła w sercach tych wszystkich, co znali za życia tego znakomitego kapłana, lub przynajmniéj o pracach i zasługach jego słyszeli.
Ks. Karol Bołoz Antoniewicz, potomek zacnéj rodziny ormiańskiéj, urodził się we Lwowie d. 6go listopada 1807 r. z Józefa Antoniewicza i Józefy Nikorowiczowny. W r. 1818 rodzice jego przenieśli się do dóbr swoich Skwarzawy w obwodzie żółkiewskim. Ojca wkrótce utracił; ale pozostała mu matka, anioł jego opiekuńczy, którą on nieraz potém drugą Moniką nazywał, dla któréj najtkliwszą miłość, wdzięczność i uwielbienie do zgonu zachował. Onato spełniając powołanie swoje jak na matkę chrześciańską i obywatelkę przystało, rzuciła w serce ukochanego syna nasiona cnót najpiękniejszych; pod jéj troskliwém okiem rozwijały się i wzrastały szybko wielkie zdolności okazujące się w nim od dzieciństwa; jéj był on winien tę żywą wiarę, tę prostotę serca, tę szczerą pobożność, tę tkliwość i rzewność, jaka życie jego zdobiła. Wyższe nauki pobierał młody Karol w uniwersytecie lwowskim nie zaniedbując niczego, co tylko umysł jego wykształcić mogło. Mając wielką łatwość w uczeniu się obcych języków, przyswoił ich sobie kilka, a mianowicie łaciński, francuski, włoski, angielski i niemiecki. Muzykę lubił namiętnie i bardzo w niéj był biegłym. W szlachetnéj i żywo czującéj duszy młodzieńca odezwało się także i poetyczne natchnienie, którego pierwsze kwiaty ukazały się jużto w osobnych wydaniach, już w pismach peryodycznych lwowskich.
Troskliwa matka chcąc czuwać zbliska nad każdym krokiem ukochanego syna w tych pierwszych a najniebezpieczniejszych latach młodości, mieszkała we Lwowie przez cały czas pobytu jego w tém mieście. Widziała ona z radością, jak zarody cnoty zaszczepione w dziecinném sercu Karola obfite przynosiły owoce. Na dowód jego dobroci i miłosierdzia już w tak wczesnéj objawiających się młodości, jedno tylko przytoczę zdarzenie. Przechadzając się pewnego razu w porze zimowéj po wałach zamkowych we Lwowie, napotkał kilkoletniego sierotę umierającego prawie z głodu i zimna. Wzruszony litością okrył własnym płaszczem biednego chłopca, a wziąwszy z sobą do domu nietylko go żywił i odziewał, ale sam zajmował się jego nauką. Sierota ten tak się przywiązał do swego dobroczyńcy, że na krok odstąpić go nie chciał i towarzyszył wszędzie, nawet na pola bitew, gdzie go śmierć z ukochanym rozłączyła opiekunem.
Mało kogo zaiste tak hojnie obdarzyła Opatrzność swemi darami, jak młodego Antoniewicza. Najszlachetniejsze przymioty duszy i serca, wykształcenie umysłowe, talenta, piękne imię, majątek, ujmująca powierzchowność, słowem wszystkie ziemskiego szczęścia warunki łączyły się w osobie jego, zdobiąc teraźniejszość całym urokiem światowego blasku, a przyszłość w świetniejszych jeszcze ukazując barwach. Pomimo to wielkość światowa nie nęciła go wcale; nie pragnął zaszczytów, wyniesienia i sławy, a serce jego ogarniała chwilami jakaś niepojęta tęsknota za wyższém, duchowém szczęściem. Powołanie zakonne już wtenczas odzywało się w głębi duszy jego, jak to sam późniéj kilkakrotnie w swych pismach wyznawał. Ale świat zbyt wielkie miał jeszcze dla niego powaby, zbyt łudzącemi uśmiechał się nadziejami, by mógł odrzucić wszystkie jego ponęty i zapragnąć stanowczo tego szczęścia, które wykwita dopiero na gruzach ziemskich rozkoszy i złudzeń, jak biała lilia na grobie. Umilkł téż wkrótce ów głos tajemniczy, a młodzieniec z sercem pełném najszlachetniejszych zamiarów, z gorącém pragnieniem służenia krajowi, z zapałem i nadzieją, dalszą życia postępował drogą.
Po skończonych chlubnie naukach powrócił Antoniewicz w wiejskie ustronie swoje. Powziąwszy myśl napisania historyi Ormian, w.[4] r. 1828 udał się do Jass, gdzie miał bliskich krewnych, i zaczął gromadzić potrzebne do przedsięwziętéj pracy materyały. Jakkolwiek zamiar ten nieprzyszedł do skutku, daje on przecież chlubne świadectwo temu, który w tak młodym wieku o tak poważnéj i użytecznéj zamyślał pracy. Wkrótce nadarzyła mu się sposobność okazania czynem przywiązania swego do téj ziemi, na któréj się urodził i wychował. Był to rok 1831. Szczęk oręża, okrzyk wojenny brzmiący nad Wisłą, rozgłośném echem po podolskich rozległ się niwach. Zaledwie go posłyszał młody Karol, pożegnał ukochaną matkę i stanął w bratnich szeregach. Odbył tę kampanią służąc przy konnicy w korpusie Dwernickiego. Tu cudem prawie uszedł śmierci. W czasie bowiem obozowania pomienionego korpusu na Podolu, dowódzca powracając nocą do obozu z czterema jeźdźcami, pomiędzy którymi był Antoniewicz, zabłądził i dwom wieśniakom zatrzymanym na drodze prowadzić się kazał; ci zdradziecko oddali ich w ręce nieprzyjaciół, którzy wszystkich pozabijali. Karol jedynie instynktowi swego konia winien był ocalenie. Znużony długim niewczasem zdrzymnął się na siodle i pozostał znacznie za swymi towarzyszami; koń idąc zwolna zwrócił się na uboczną drogę i trafił do obozu polskiego.
Smutny, złamany, zawiedziony w najsłodszych nadziejach, powrócił Antoniewicz w domowe zacisze, a nie zrażony bynajmniéj w szlachetnych chęciach służenia ziemi rodzinnéj, obrał sobie cichy, skromny, lecz szerokie pole do użytecznéj pracy przedstawiający zawód obywatelski.
W r. 1832 ożenił się ze swą wujeczną siostrą Zofią Nikorowiczówną, którą pokochał z całym zapałem młodzieńczym dla rzadkich serca przymiotów. Młode małżeństwo złączone węzłem wzajemnéj miłości, otoczone szacunkiem i przychylnością krewnych i sąsiadów, przywiązaniem i wdzięcznością poddanych włościan, zaczęło snuć wesoło złote pasmo domowego szczęścia, któremu słodkie rodzicielskie uczucia nowego dodawały wdzięku.
Ale niestety! Był to tylko piękny poranek dnia posępnego i burzliwego. Szczęście ziemskie nie miało być udziałem Zofii i Karola; wieniec cierniowy opasał wkrótce ich czoła, doznali największéj boleści, jakiéj w tém życiu doświadczyć można. Każdą dzieciną zaledwie kilka cieszyli się miesięcy, bo każda jak kwiat kosą podcięty więdniała i nikła w ich oczach, goryczą rodzicielskie napełniając serca. Tak srogiém nawiedzani nieszczęściem nie szemrali przeciw niezbadanym wyrokom Opatrzności, a zamiast oddać się rozpaczy lub w światowych uciechach szukać chwilowego zapomnienia strat swych bolesnych, w pokorném poddaniu się woli Boga i miłosiernych uczynkach czerpali pociechę i nadzieję szczęśliwszéj przyszłości. Dom ich stał się przytułkiem chorych i nieszczęśliwych, których pocieszali, opatrywali, pielęgnowali z najczulszą troskliwością.[5] skracając im długie godziny bezsenności i cierpienia to rozmową pełną dobroci, to śpiewaniem pieśni nabożnych. Podzielając z najżywszém współczuciem cierpienia bliźnich, ocierając łzy ich, niosąc im ulgę i wsparcie, doznawali sami pociechy spływającéj jakby kojący balsam w ich serca boleścią znękane.
Już cztery mogiłki usypali nieszczęśliwi rodzice na cmentarzu wioski rodzinnéj, już z tego gronka aniołków, w których całą swą miłość i szczęście złożyli, jedna tylko pozostała dziecina, ostatnia ich ziemska pociecha. Ale napróżno porzucają dom swój, niegdyś szczęścia siedlisko, a dziś grobowym smutku obleczony całunem, napróżno chronią się ze swym skarbem do Lwowa; i tam ściga ich śmierć i tę ostatnią wydziera nadzieję. Biedna matka chrześciańskiém męstwem zwalczając boleść rozdzierającą jéj duszę i tłumiąc żal własny, znajdowała jeszcze słowa pociechy dla rozpaczającego męża, bo ona „wtenczas najlepiéj pocieszać umiała, gdy ją najwięcéj bolało.“[6]. Ale serce jéj tylu ciosami zranione już przenieść nie mogło straty ostatniego dziecięcia; zdrowie słabnące zwolna wśród tak dotkliwych cierpień, uległo nakoniec pod tą ostatnią boleścią; zapadła w suchoty. Daremne były usiłowania najbieglejszych lekarzy i najtkliwsze nieszczęśliwego męża starania; żadna moc ludzka nie mogła już utrzymać gasnącego życia. Zofia i Karol tym nowym zagrożeni ciosem, szukają ratunku w niebie, ślubując uroczyście, że jeżeli śmierć ich nie rozłączy, wstąpią oboje do klasztoru, ona do sióstr miłosierdzia, on zaś do Towarzystwa Jezusowego. Lecz i téj pociechy za wiele było dla tego, który tu na ziemi miał spełnić do dna kielich goryczy. Zofia umarła d. 31 lipca 1839 r. po wielkich cierpieniach, które ani na chwilę nie zdołały jéj odjąć anielskiéj słodyczy i pokoju duszy, a czarna córki ś. Wincentego sukienka była jéj szatą śmiertelną.
Tak więc z całego szczęścia, które Antoniewiczowi pierwsze kroki życia kwiatami usłało, pozostała smutna ruina, kilka drogich mogił, na których klęczał teraz sam jeden, z sercem osieroconém, obumarłém w boleści, z okiem wypłakaném, którego już nawet nie wilżyła łza ulgę niosąca. Ale w téj strasznéj puszczy, jaką świat został dla niego, w téj grobowéj ciszy, jaka go otaczała, posłyszał głos boży wzywający go do stóp krzyża, ujrzał na niebie czarnemi chmurami okrytém wschodzącą nowego życia jutrzenkę. Zrozumiał on ten głos i poszedł za nim bez wachania. Pożegnał nazawsze wioskę rodzinną, miejsce wspomnień ubiegłego szczęścia i przecierpianych bolów, złożył na piersiach dzienniczek ręką żony pisany jako najdroższą po niéj pamiątkę i z błogosławieństwem ukochanéj matki, która w klasztorném zaciszu[7] przetrwała wszystkie ciosy raniące serce jéj syna, a zatem i jéj własne, wstąpił do nowicyatu Jezuitów w Staréj Wsi d. 10 września 1839[8]. Z pokorą i prostotą dziecięcia poddał się ostréj regule zakonu, a oczyszczony chrztem łez i boleści ze wszystkich ziemskich pragnień i złudzeń, tutaj nowém odrodził się życiem; tu zagoiły się głębokie rany serca jego i pokój wpłynął w skołataną duszę. Przeszłość złożył Bogu w ofierze, przyszłość w ręce jego poruczył, Bóg został odtąd jedyną nadzieją, miłością i pociechą jego; ludzkość całą, a szczególniéj współrodaków swoich jakby jednę wielką rodzinę przytulił do zbolałego serca; ich dobru, ich zbawieniu swe siły i życie poświęcić postanowił. Pracą, modlitwą i nieustanną walką z sobą samym sposobił się do godnego spełnienia świętego i wzniosłego powołania kapłana, a Bóg widocznie mu błogosławił udzielając pokoju i swobody ducha, których napróżno szukał wśród świata, a które teraz anielską pogodą rozjaśniły tylą troskami zorane czoło.
Jego łagodność, pokora, posłuszeństwo zniewalały ku niemu wszystkie serca, a oraz wzbudzały powszechny podziw i uwielbienie. W kilka tygodni po wstąpieniu do zakonu obrany przełożonym nowicyuszów, wpływał na nich najzbawienniéj przykładem swoim, był kochany i szanowany jak ojciec. W chwilach wolnych od zatrudnień szukał rozrywki w muzyce; układał tkliwe i rzewne melodye, pisał pieśni, które potém nowicyusze śpiewali w kaplicy klasztornéj. Niektóre z tych pieśni, zwłaszcza na Boże Narodzenie i Trzy Króle upowszechniły się nawet pomiędzy okolicznym ludem.
Gdy po dwóch latach nowicyatu nadeszła chwila złożenia ślubów zakonnych, rozporządził znacznym majątkiem w części ustępując go krewnym, zresztą zaś przeznaczając na cele dobroczynne, jakoto zapewnienie losu wiernym sługom, wsparcie ubogich, a nakoniec sprowadzenie z Francyi do Lwowa zakonnic Serca Jezusowego trudniących się wychowaniem, do czego znacznie się przyczynił.
W pięć lat po przyjęciu sukni zakonnéj odebrał Karol Antoniewicz kapłańskie święcenie w Nowym Sączu d. 10 września 1844. Już w r. 1845 nowy kapłan dał się poznać z wymowy i gorliwości przy zaprowadzaniu bractwa wstrzemięźliwości w Galicyi; pierwszém atoli obszerniejszém polem apostolskiéj jego pracy i zaiste najpiękniejszym kwiatem w wieńcu zasług jego były misye wiejskie odbyte po krwawych wypadkach 1846 r. w obwodach tarnowskim, bocheńskim i sandeckim. Z ufnością w Bogu, z poświęceniem bez granic szedł on pomiędzy lud obłąkany zbrodnią i rozpaczą, a niezrażony obelgami, potwarzą i pogróżkami, na jakie był wystawiony, przywodził występnych do upamiętania i żalu słowem potężném, natchnioném miłością, którego mocy najtwardsze serca oprzeć się nie umiały. Był on zarazem aniołem pociechy dla nieszczęśliwych wdów i sierót, koił bolesne rany ich sercu zadane, nakłaniał do przebaczenia krzywd srogich, jednał i godził dzieci wspólnéj matki, które rozdzielał teraz strumień krwi niewinnéj. Nie tu miejsce rozwodzić się nad misyami temi, tym bardziéj, że sam ks. Karol skreślił nam ich szczegóły[9]. Aby jednak dać miarę jego poświęcenia i gorliwości, nadmieniam, że w ciągu sześciomiesięcznego ich trwania powiedział dwieście kilkadziesiąt nauk, napracował się, natrudził tak, że zapadł na piersi i z wiosną 1847 r. musiał udać się w góry dla poratowania zdrowia. Ci, którym znane listy jego[10], przypomną sobie zapewne, jak pięknie, tkliwie i rzewnie opisał swój pobyt w Pasiecznéj, osadzie huculskiéj, z jaką miłością mówi o tym biednym, zaniedbanym ludzie, który go nawzajem pokochał serdecznie, jak pragnął pozostać z nim nazawsze, oświecać go, pocieszać i zapomniany od świata złożyć kości na ubogim góralskiéj wioski cmentarzu.
Nie spełniły się te skromne życzenia, Bóg bowiem chciał, aby ta jasna gwiazda szerszy oświeciła widnokrąg. Przybywszy do Lwowa oddał się najgorliwiéj obowiązkom kapłańskim, pracując wednie i w nocy nad poprawą i zbawieniem bliźnich. Wymowa jego jaśniejąca żywą wiarą, tchnąca najgorętszą miłością Boga, pełna przekonywającéj mocy, a zarazem niewysłowionego wdzięku i serdecznéj rzewnéj prostoty, ściągała tłumy słuchaczy wszelkich klas na kazania zastósowane zawsze do pojęcia i potrzeb tak wyżéj ukształconych, jako i ubogich prostaczków. W mowach przygodnych z téj epoki obok zdumiewającéj siły wyrażeń uderzają nas młodzieńczy zapał, myśli wzniosłe, gorąca a dobrze zrozumiana miłość ojczyzny, którą kochał „zaraz po Bogu“[11], i ten urok poetyczny, który słowa jego niewypowiedzianym ozdabiał wdziękiem.
Wśród tych prac apostolskich mających głównie na celu uświęcenie, zwrócenie na prawdziwą drogę usiłowań i nadziei budzących podówczas powszechne zajęcie, cios nowy ugodził w serce ks. Antoniewicza. Było nim rozprószenie zakonu Jezuitów w roku 1848. Złamany tą przeciwnością, ze łzami żalu za utraconym pokojem klasztornym, ale zarazem z pokorném poddaniem się téj nowéj próbie, dzielił los towarzyszów swoich, tułając się to w kraju, to za granicą. W maju 1849 r. spędził dni kilka w Krakowie, szukając pociechy i wsparcia w modlitwie przy grobach świętych Polaków i Polek, znajdujących się w kościołach naszego miasta. Stąd udał się do Szląska, gdzie bawił czas jakiś to w Grefenbergu w kąpielach, to w Piekarach niemieckich. Za jego staraniem i zachętą powstała ochronka dla dzieci w miasteczku Freiwaldau w pobliżu Grefenbergu. Stęskniony za ojczystém powietrzem i rodzinną mową, powrócił znowu do Galicyi, a zawsze jedna i taż sama miłość Boga i bliźnich, jedna i taż sama chęć stania się im użytecznym, przewodniczyła wszystkim krokom jego.
W pierwszych latach apostolstwa swego zbliżony do wiejskiego ludu pokochał go ojcowskiém sercem i jemu szczególniéj poświęcić się postanowił. Ale miłość ta nie była ślepą; znał on aż nadto dobrze wady i złe skłonności w nim zakorzenione, i te wytępiać i prostować usiłował. Widząc, że pierwszą przyczyną zepsucia wieśniaków naszych, które tak opłakane wydało skutki, jest głównie nieznajomość prawdziwego ducha religii naszéj i wypływających z niéj zasad moralności, wykładał im tę świętą naukę w najrozmaitszy sposób, jużto w pamiątkach jubileuszowych i misyjnych, już w czytaniach świątecznych, w żywotach świętych, powiastkach, drogach krzyżowych i t. p., a zawsze z dziwną i pełną wdzięku prostotą. Miał on szczególny a rzadki dar tłumaczenia prawd najwznioślejszych w sposób przystępny dla każdego wieku i stanu; umiał się zniżyć do pojęcia prostego ludu, nie wpadając w zwykłą ostateczność będącą skutkiem podobnych usiłowań, to jest pospolite i prostacze wyrażenia. Owszem we wszystkich powyżéj przytoczonych pismach ujmuje nas nieporównany wdzięk, jasność, trafność a nawet wzniosłość poetyczna w porównaniach, jakich zwykle używał dla lepszego wyłożenia myśli swojéj. To téż każdą z tych książeczek przeznaczonych głównie dla wiejskiego ludu można czytać z upodobaniem i pożytkiem, wyjąwszy naturalnie ustępy wyłącznie do wieśniaków zastósowane. Dziś trudno nawet policzyć te drobne pisemka, które jak zdrowe ziarno zbawiennéj nauki rozsiały się pomiędzy polskim ludem i prędzéj czy późniéj obfity plon przyniosą.
W r. 1850 Kraków nasz stary powitał w swych murach ks. Antoniewicza, powitał go w téj bolesnéj chwili, kiedy straszliwy pożar zniszczył w paru godzinach drogie świetnéj przeszłości pamiątki, a nieszczęśliwych mieszkańców przytułku i mienia pozbawił. Jak ów prorok starego zakonu stanął apostoł Pański na zgliszczach ogniem strawionych świątyń i wyrzekł do znękanych boleścią Krakowian pierwsze wzniosłe słowa współczucia, pociechy i nadziei. Rok blisko bawiąc w mieście naszém, wymową i gorliwością swoją zgromadzał do kościołów naszych tłumy pobożnych, garnących się do niego z dziecinną miłością i ufnością jakby do ojca, pocieszyciela i posłannika Bożego w téj srogiéj klęsce, jaka nas dotknęła. I on téż pokochawszy serdecznie nasze biedne miasto, podwajał sił, aby uświęcić boleść jego, zebrać w jeden kielich łzy gorzkie i złożyć u stóp krzyża jako ofiarę pokutną za przeszłość, modlitwę błagalną o przyszłość. Sam z Bogiem ściśle złączony chciałby był wszystkich do niego przyciągnąć, jego miłością natchnąć, niebo przychylić ziemi, a ziemię podnieść do nieba. Pobożność jego daleka od przesady i źle zrozumianéj gorliwości, pokorna, serdeczna, rzewna, pełna wyrozumienia i pobłażania dla słabości ludzkich, wszystkich pociągała, wszystkie mu serca jednała, we wszystkich budziła uwielbienie i chęć naśladowania. Przeszedłszy szkołę nieszczęścia, poznawszy własném doświadczeniem najdotkliwsze boleści, tym żywiéj umiał czuć cierpienia bliźnich, tym tkliwiéj umiał ich pocieszać. Nieść cierpiącym słowo serdecznego współczucia, płakać z płaczącymi, ocierać łzy ich, koić wszelkiego rodzaju boleści, być wszędzie i zawsze aniołem pociechy, oto posłannictwo téj pięknéj duszy, doświadczonéj w najbolesniejszych próbach, uświęconéj cierpieniem; posłannictwo zaiste święte i święcie téż spełniane przez cały ciąg pełnego zasług żywota.
W połowie r. 1851 ks. Antoniewicz powołany wraz z towarzyszami swymi na Szlązk górny, tam znowu działał cuda wymową swoją, ściągając nieraz kilkunastotysiączne tłumy na misye odbywane po wsiach i miasteczkach; jednając sobie serca ludu, który swą miłość i uwielbienie zamknął w jedném prostém imieniu „poczciwego“, którém nazwał apostoła swego i pod jakiém pamięć jego długo żyć będzie w stronach gorliwą pracą uświęconych[12].
Z wiosną 1852 r. podobneż misye i z podobnymże skutkiem rozpoczął w W. Ks. poznańskiém[13], gdzie téż wkrótce do nowych prac i poświęceń otworzyło mu się pole. Któż nie pamięta téj strasznéj plagi, jaka w tym roku nawiedziła polskie ziemie, tysiącom wydzierając życie, tysiące okrywając żałobą? Okropna klęska cholery srożyła się i w poznańskiém, urągając usiłowaniom najbieglejszych lekarzy. Ks. Antoniewicz bawił właśnie w Kościanie i tam oddał się cały na posługi nieszczęśliwych. Odwaga i poświęcenie jego były bez granic; we dnie i w nocy pracował bez wytchnienia z całém natężeniem siły ducha, którą wspierał i krzepił upadające w nadludzkiém wysileniu ciało. Dla tkliwéj jego duszy widok cierpień dotkniętych zarazą, widok żalu i rozpaczy tych, co tracili najdroższe sercu istoty, był tak rozdzierający, że, jak sam pisał, gdyby nie silna wola, którą nakazał sercu milczenie, jeżeli nie na cholerę, z boleści byłby umarł. Wyszedł jednak zwycięsko z tego niebezpieczeństwa, ale tak był zmęczony fizycznie, tak skołatany na duszy, że koniecznie potrzebował wypoczynku. Pomimo to pośpieszył jeszcze do Poznania, gdzie podczas różańcowego nabożeństwa, odprawiającego się w kościele XX. Dominikanów, kazał przez cały tydzień przy wielkim natłoku słuchaczy. Jak wszędzie, tak i tutaj słowo jego silne całą potęgą wiary, natchnione miłością i pragnieniem zbawienia bliźnich, wywierało nieopisany wpływ na umysły wszystkich, nawet najmniéj skłonnych do podobnych wrażeń. Ustąpiły téż niebawem zastarzałe przesądy i uprzedzenia, a powszechna cześć i uwielbienie otoczyły kapłana, który tak wzniosły wzór apostolskiéj gorliwości i poświęcenia przedstawiał.
W końcu października 1852 r. przybył ks. Antoniewicz do drogiego mu zawsze Krakowa, chcąc tutaj wytchnąć przez parę tygodni. Z jakąż radością i rozrzewnieniem ujrzeliśmy go znowu pośród nas z tąż samą anielską słodyczą na twarzy, z tąż samą pogodą na czole opromienioném nowych zasług aureolą. Krótka atoli była radość nasza, władze bowiem miejscowe kazały mu bezzwłocznie opuścić miasto. Wyjechał więc ks. Karol po trzech dniach pobytu rozżalony, zmartwiony tą przeciwnością tym bardziéj, iż żegnał się z Krakowem na zawsze, silne bowiem bliskiéj śmierci przeczucie, już od paru miesięcy ogarniające duszę jego, odezwało się smętnie przy rozstaniu.
Ks. arcybiskup Przyłuski oddał Jezuitom dawny klasztor Cystersów w Obrze[14]. Ks. Antoniewicz obrany przełożonym udał się tam prosto z Krakowa tym spieszniéj, gdy się dowiedział, że cholera znowu wybuchła w tamtéj okolicy. W dzień swoich imienin d. 4go listopada wieczorem przybył do Obry i z rozrzewnieniem powitał mury klasztoru, za którego ciszą tęsknił przez cztery lata tułactwa. W niedzielę następną, t. j. 7go list. przemówił jeszcze do licznie zebranego ludu tak pięknie i tkliwie, jak tylko najlepszy ojciec do dzieci swoich przemawiać umie. Były to już ostatnie nauki, ostatnie przestrogi, jakie wyszły z ust apostoła naszego; téjże saméj bowiem nocy zasłabł na cholerę. Spieszny ratunek odwrócił wkrótce pierwsze niebezpieczeństwo, ale zaraz potém nastąpił tyfus tak gwałtowny, że wszelka pomoc lekarska była bezskuteczną.
Od samego początku słabości ks. Antoniewicz nie wątpił ani na chwilę, że nadeszła ostatnia jego godzina; zaraz więc przygotował się na śmierć. Z tąż samą łagodnością, cierpliwością i pokojem, jakim tchnęło całe jego życie, znosił cierpienia krótkiéj, lecz przykréj choroby, dziękując Bogu, że mu dozwala w celce zakonnéj pomiędzy braćmi umierać, oddając się miłosierdziu jego z ufnością i miłością synowską. Widząc, jak był jeszcze potrzebnym na ziemi, przeczuwając, jaką boleścią zgon jego zrani przychylne mu serca, nie pragnął śmierci, owszem chciał żyć, aby daléj dla dobra bliźnich pracować. Przyjmował téż ochotnie niesioną mu pomoc, a nawet przy nadchodzącym dniu ś. Stanisława Kostki ślubował, że jeżeli przyjdzie do zdrowia, napisze żywot tego świętego. Ale Bóg chciał już wynagrodzić wiernego sługę za tyle poświęceń i pracy, chciał po życiu pełném cierpień obdarzyć go trwałym pokojem i weselem; nie wysłuchał więc modlitw tych wszystkich, co go znali, a tém samém kochali, uwielbiali i życie jego więcéj niż własne cenili, a teraz gorącemi łzami oblewali stopnie ołtarzy. Siódmego dnia choroby, t. j. 14 listopada w niedzielę pod wieczór ks. Antoniewicz oddał czystego ducha w ręce niebieskiego Ojca, mając lat 45.
Czyjeż pióro opisać zdoła żal, jakim przejął wszystkich zgon jednego biednego zakonnika? Od pałaców książęcych do chatek wieśniaczych i sałaszów[15] huculskich płakali wszyscy jakby po stracie ojca, pocieszyciela, dobroczyńcy i przyjaciela, a jęk ten bolesny rozlegający się od brzegów Warty i Obry aż do Prutu i Dniestru, rozgłośném echem odbił się i w dalszych prowincyach polskich, a nawet w Paryżu, gdzie bawiący podówczas Polacy zebrali się w żałobne grono dla oddania czci temu, który tak gorąco ojczystą kochał ziemię i dla dobra rodaków poświęcił życie aż do ostatniego tchnienia. We wszystkich niemal miastach i miasteczkach W. Księstwa i Galicyi odprawiły się nabożeństwa za duszę zgasłego. Najznakomitsi kaznodzieje w tkliwych mowach wyrażali żal powszechny nad tą wielką stratą, jakąśmy w osobie ks. Karola podnieśli; ale nierównie wymowniéj i rzewniéj świadczyły o nim łzy zbierających się tłumnie na te żałobne obrzędy.
W pierwszą rocznicę śmierci ks. Antoniewicza, t. j. d. 14 listopada 1853 r. odkryto uroczyście pomnik wzniesiony mu w kościele w Obrze, gdzie spoczywają zwłoki jego. Na marmurowéj tablicy obok napisu łacińskiego położonego przez braci zakonnych, umieszczono następujący pióra jednego z poetów naszych:

Z krzyżem w ręku nad polskim gorujący ludem,
Starłeś go i podniosłeś słowa Twego cudem;

Krzepiłeś go w niedoli nadzieją i wiarą,
Dla niegoś żył jedynie i dlań padł ofiarą.
Dziś Cię szuka w twym grobie, przez łzy widzi w niebie
I modląc się za Tobą modli i przez Ciebie
[16].


Ś. p. ks. Antoniewicz był wzrostu miernego; twarz jego nosząca wybitne cechy ormiańskiego pochodzenia, była wierném duszy zwierciadłem. Na wysokiém otwartém czole obok rozumu i powagi rozlany był pokój i pogoda żadną nie zachmurzona przeciwnością. Czarne oczy pełne wyrazu łagodnym lecz nieco przygasłym świeciły blaskiem; przyćmiły zapewne ich żywość łzy tak hojnie wylane i pisanie przy świecy, ktorém zajmował się zwykle do późnéj nocy. Lekki uśmiech zdobiący usta świadczył o dobroci serca i całéj twarzy nadawał wyraz anielskiéj, ujmującéj słodyczy, wzbudzając zaufanie od pierwszego spojrzenia. Jakkolwiek na pierwszy rzut oka twarz ks. Karola zawsze pogodna wydawała się nawet wesołą, wpatrzywszy się jednak lepiéj można było dostrzedz na niéj śladów przebytych cierpień i boleści siłą ducha zwalczanych. Cień tęsknego smutku powlekał to oblicze, niewysłowiona rzewność malowała się w oku, przebijała nawet w uśmiechu. W postawie jego, w ruchach tyle było prostoty, że nie powiem zaniedbania, iż niktby się w nim nie domyślił tak znakomitego męża.
Głos miał niezwyczajnie mocny i donośny, ale pomimo to łagodny i miły. Kazał zawsze z pamięci; mówiąc nie unosił się, prawie żadnych nie czynił gestów, mówił spokojnie, poważnie, jakby ojciec z dziećmi rozmawiał. Słowa jego płynące z serca pełne prostoty miały już same w sobie moc przekonywającą i pomimowolnie wciskały się w serca słuchaczy, którzy głośno powtarzanemi błogosławieństwami odpłacali posłannikowi Bożemu każdą naukę jego. Gdy jednak przedmiot tego wymagał, zwłaszcza w mowach przygodnych, umiał ks. Antoniewicz przemawiać z zapałem i uniesieniem młodzieńczém. Głos jego potężny podnosił się wówczas do niezwykłéj siły odpowiedniéj zupełnie mocy wyrażeń płynących z ust jego złotych słów potokiem. Wtenczas był on zaiste mężem duchem Bożym natchnionym, potęgą słowa wzruszającym, porywającym w jednéj chwili serca słuchaczy i niezatarte czyniącym na nich wrażenie[17].
Podając obecnie zbiór poezyj ks. Antoniewicza, wyrażam oraz gorące życzenie objawione już poprzednio w jedném z pism naszych peryjodycznych, aby wszystkie dzieła zmarłego w zupełném i dokładném zebrać wydaniu. Dziełka te drukowane pospiesznie, tak jak wychodziły z pod pióra lub raczéj wypływały z serca natchnionego kapłana, rozprószyły się po kraju w ulotnych broszurkach, a pomimo że niektóre po kilka miały wydań, wyszły już po większéj części z obiegu księgarskiego. W odleglejszych prowincyjach Polski wcale nie, lub bardzo mało znają te pisma, w których każdy znajdzie odpowiednie potrzebom serca swego karty; należałoby się obznajmić z niemi rodaków, z powszechnego jedynie odgłosu wiedzących o mężu mającym tak słuszne prawo do wdzięczności całego narodu.
Zwracamy szczególną uwagę na pisma wyłącznie dla wiejskiego ludu przeznaczone, w których w sposób jak najprzystępniejszy wyłożone są przepisy moralności chrześciańskiéj będącéj główną podstawą i niezbędnym prawdziwéj oświaty warunkiem. Rozpowszechnienie ich przez wydania poprawne, po cenie przystępnéj dla ubogich wiosek naszych mieszkańców, byłoby zaiste wielką zasługą i niejako uzupełnieniem miłością kraju natchnionéj pracy ks. Antoniewicza, a zarazem najlepszym dowodem należnego ocenienia gorliwych usiłowań jego i najtrwalszym wdzięcznéj pamięci pomnikiem.
Do uskutecznienia téj tak użytecznéj pracy może posłużyć następujący spis dzieł ś. p. ks. Antoniewicza.




Wykaz pism księdza Karola Antoniewicza.

(Poezyje oznaczono gwiazdką.)




1. * Sonety. Zeszyt pierwszy. Lwów, nakładem i drukiem J. Schnaidera. 1828.
2. * Elegia na skon Aleksandra Ypsylantego napisana roku 1828. (W rękopismie.)
3. * Bielany. Na dochód krakowskiego towarzystwa dobroczynności. Lwów, drukiem J. Schnaidera. 1829.
4. * Ein Ausflug in die Karpathen. Liederkranz. Wien, 1829.
5. * Stanzen eines nordischen Aschenmannes. Wien, bei den Mechitaristen. 1831.
6. Wspomnienia Mikuliczyna. 1833.
7. * Wandertöne am Pruthfall bei Dora im karpathischen Gebirge. Wien, bei den Mechitaristen. 1834.
8. * Listki palmowe. 1834.

9. * Majówka w Orzechówce. Improwizacyja napisana 15 lipca 1841.
Rękopis téj improwizacyi wraz z objaśniającemi przypisami znajduje się w bibliotece ś. p. Gwalberta Pawlikowskiego.
10. Dziesięć krótkich uwag na pociechę dusz cierpiących. Pamiątka missyjna z r. 1847. Lwów, 1847. Drukiem Piotra Pillera.
11. Mowa religijna miana w kościele XX. Jezuitów we Lwowie 25 marca 1848 w dzień uroczystości Zwiastowania Najśw. Maryi Panny. Lwów, nakładem Kajetana Jabłońskiego, drukiem Michała Poremby. 1848.
12. Przemowa podczas dziękczynnego nabożeństwa za nadaną krajowi naszemu konstytucyją, miana w kościele XX. Jezuitów we Lwowie 28 marca 1848. Lwów, nakładem F. Pillera i Spółki. 1848.
13. Nauka wieczorna miana w farnym kościele XX. Jezuitów u ś. Mikołaja we Lwowie 14 kwietnia 1848 w dzień siedmiu boleści Najśw. Maryi Panny. Lwów, nakładem F. Pillera i Spółki. 1848.
14. Nabożeństwo do siedmiu boleści Matki Boskiéj. Lwów, nakładem K. Jabłońskiego. 1848.
15. * W kaplicy Matki Boskiéj bolesnéj w Staniątkach. Drukiem J. Heera w Piekarach. 1848.
16. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Szczere życzenia dla ludu wiejskiego przy zbliżającym się

nowym roku 1849. Bochnia, nakładem i drukiem W. Pisza. 1848.
Toż samo wyszło późniéj w Krakowie nakładem Wydawnictwa dzieł katolickich pod tytułem: Szczere życzenia dla ludu wiejskiego. Roku wydania nie ma. W tém powtórném wydaniu poczyniono niektóre opuszczenia i zmiany stósowne do okoliczności czasu.

17. Przemowa w czasie obchodu pogrzebowego Wacława Zaleskiego, byłego gubernatora Galicyi, miana 26 marca 1849 w kościele katedralnym lwowskim. Lwów, z drukarni A. B. Winiarza. 1849. Nakład autora.
18. Wspomnienie o klasztorach w Polsce. Mowa na uroczystość ś. Benedykta miana 22 kwietnia 1849 w kościele katedralnym ormiańskim we Lwowie. Lwów, nakładem F. Pillera i Spółki. 1849.
Tęż mowę przełożoną na język niemiecki przez J. M. Fritza zamieścił Schlesisches Kirchenblatt z r. 1850.
19. O zakonach. Mowa na uroczystość wszystkich Świętych zakonu ś. Benedykta, miana w kościele PP. Benedyktynek w Staniątkach. Lwów, z drukarni A. B. Winiarza. 1849. Nakład autora.
20. Kazanie na święto Najśw. Panny Gromnicznéj o śmierci. Poznań, 1849.
21. Kazanie na uroczystość śś. apostołów Piotra i Pawła, miane w Krakowie 29 czerwca 1849. Piekary, 1849.

Ks. Sadok Barącz w dziele swojém: Żywoty sławnych Ormian w Polsce, zamieszcza to kazanie pomiędzy pismami ks. Antoniewicza. Sądzę atoli, że tu zaszła omyłka w dacie, gdyż ks. Antoniewicz, jak to wiemy z listów jego (Poselstwo duchowe ku ludziom) w czerwcu, i lipcu 1849 bawił ciągle w Grefenbergu.

22. Święty Izydor oracz. Podarek dla szkółek ludu naszego. Leszno, nakładem i drukiem E. Günthera. 1849.
23. Droga krzyżowa. Lwów, 1849.
Wydanie drugie wyszło w Krakowie 1850 z rycinami stacyj, nakładem Wydawnictwa dzieł katolickich, które ogłasza obecnie nowe wydanie.
24. Sposób modlenia się codziennie nawiedzając najśw. Sakrament. Lwów, nakładem Pillera. 1849.
25. Wiadomość o szkaplerzu męki Pańskiéj. Lwów, 1849. Nakład Pillera.
Oba te ostatnie dziełka wyszły bezimiennie. Podaję je w niniejszym wykazie opierając się na powadze ks. Barącza, który w przytoczoném już wyżéj dziele: Żywoty sławnych Ormian, umieścił je pomiędzy pismami ks. Antoniewicza.
26. Spowiedź katolicka w obec filozofii przeciwkatolickiéj. Lwów, nakładem Pillera i Spółki. 1849.
27. Listy z zakonu. Poznań, druk i nakład Stefańskiego. 1849.
28. Jeden dzień w Piekarach. Ustęp z pielgrzymki życia

mego. Lwów, w drukarni zakładu narodowego Ossolińskich. 1849.

29. Pielgrzymka do cudownego obrazu Najświętszéj Bogarodzicy „Maria Hilf“ w Zuckmantel. Lwów, w drukarni zakładu narodowego Ossolińskich. 1849.
30. Ochronka pisana w cichym domku w kolonii grefenberskiéj 18 lipca 1849. Drukiem T. Heneczka w Piekarach. 1849.
31. Żywoty świętych polskich. Wspomnienie pierwsze o ś. Kunegundzie. Leszno, nakładem i drukiem E. Günthera. 1849.
Wydanie drugie nie wiadomo gdzie i kiedy wyszło.
Wydanie trzecie pod tytułem: Wspomnienie o ś. Kunegundzie. Leszno, nakładem i drukiem E. Günthera. 1857. W tém wydaniu opuszczono we wstępie jeden ustęp zastósowany do epoki pierwszego wydania niniejszego dziełka.
32. Groby świętych polskich. Drukiem T. Heneczka w Piekarach. 1849. Przedruk z Tygodnika katolickiego.
Wydanie drugie tamże 1851.
33. U stóp krzyża. Dwanaście krótkich uwag. Lwów, nakładem F. Pillera i Spółki. 1849.
34. *  Wianek krzyżowy. Lwów, 1849. Nakład autora.
35. Modlitwa z odpustem przyłączonym. Lwów, nakładem Pillera i Spółki.
36. Modlitwa do Pana Jezusa. Leszno, nakładem Günthera.

37. Modlitwa do Najświętszéj Panny Maryi. Leszno.
38. Litania o ś. Stanisławie Kostce. Lwów, nakład Kallenbacha. 1850.
39. Poselstwo duchowe ku ludziom. Poznań, nakładem i drukiem Stefańskiego. 1850. Listy.
40. Listy w duchu Bożym do przyjaciół. Kraków, w zakładzie Wydawnictwa dzieł katolickich. 1850.
Wydanie drugie tamże 1857. W tém wydaniu opuszczono przedmowę, tudzież list drugi i czwarty. W liście trzecim pierwszego wydania, który jest drugim w wydaniu powtórném, poczyniono niektóre odmiany z niewiadomych powodów.
41. Obrazki z życia ludu wiejskiego dla szkółek wiejskich. Zeszyt 1—3. Lwów, w drukarni zakładu narodowego imienia Ossolińskich. 1850.
Wydanie drugie w Lesznie nakładem i drukiem E. Günthera. 1852.
42. Czytania świąteczne dla ludu naszego. Oddział pierwszy od 1go stycznia do 1go lipca. Kraków, 1850.
Wydanie drugie tamże 1851. Oddział drugi od Nawiedzenia N. M. P. do ś. Szczepana. Tamże 1851.
Wydanie trzecie obejmujące oddział pierwszy i drugi razem, z portretem autora. Tamże 1853.
Wydanie czwarte, oba oddziały razem. Tamże 1856.
Wszystkie wydania nakładem Wydawnictwa dzieł katolickich, które obecnie ogłasza piąte wydanie.

43. Wianeczek majowy na cześć Najśw. Bogarodzicy Maryi. Lwów, nakład Kallenbacha. 1850.
44. Przemowa przy rozpoczęciu odbudowania kościoła XX. Franciszkanów w Krakowie, miana w kaplicy Matki Boskiéj bolesnéj 22 sierpnia 1850. Z ryciną. Kraków, nakładem Friedleina. 1850.
Przemowa ta znajduje się w umieszczoném poniżéj wydaniu nauk i mów przygodnych.
45. Nauki i mowy przygodne miane w Krakowie przez ks. K. Antoniewicza. Kraków, w wydawnictwie dzieł katolickich. 1851.
Wydanie drugie tamże 1853.
Niektóre z tych nauk przedrukowano w Wyborze kazań i mów przygodnych wydanym w Warszawie u Sennewalda. 1853.
46. Missya wiejska. Kraków, nakładem Wydawnictwa dzieł katolickich. 1851.
47. Pamiątka Jubileuszu w r. 1851. Kraków, w Wydawnictwie dzieł katolickich. 1851.
48. Pamiątka missyi górno-szląskiéj odbytéj w r. 1851. Piekary niemieckie, nakładem ks. kanonika J. A. Fietzka.
49. Krzyż missyjny. (Piekary, 1851?).
Dziełka tego nie znajduję w żadnym spisie księgarskim; dowiaduję się o niém jedynie ze słów samego ks. Antoniewicza, który w przytoczonéj powyżéj Pam. mis. g. szl. na str. 4éj mówi o Krzyżu

missyjnym jako o pierwszym zeszycie wspomnionéj pamiątki. Stąd więc wnoszę z pewnością, że to dziełko wyszło także w Piekarach 1851.

50. Kazanie na żałobném nabożeństwie za duszę ś. p. Stefanii z Małachowskich Platerowéj, odbytém w Szremie na dniu 23 sierpnia 1852. Leszno, nakładem i czcionkami E. Günthera. 1852.
51. Ojcze nasz. Upominek missyjny dla matek i dziatek. Leszno, nakładem i drukiem E. Günthera. 1852.
52. Missya czyli przypomnienie się do missyi, jéj działania i skutki. Leszno, nakładem i czcionkami E. Günthera. 1852.
53. Kwiateczki missyjne ludowi wielkopolskiemu na pamiątkę missyi odbytéj w r. 1852 ofiarowane. Leszno, nakładem i czcionkami E. Günthera. 1852.
54. Przez krzyż do nieba. Przypomnienie missyi w w. księstwie poznańskiém odbytéj. Leszno, nakładem Günthera. 1852.
55. Pod krzyżem. Pamiątka missyi odbytéj w r. 1852. Opole, 1852.
56. Wspomnienia missyjne z roku 1846. Poznań, nakład i druk Poplińskiego. 1855.
57. *) Żłóbek, kolenda dla dzieci. Z melodyjami i ryciną, lub bez melodyj. Poznań, nakładem Ludwika Merzbacha. 1857.
Dziełko to przerwane śmiercią ks. Antoniewicza, dokończył jeden z jego braci duchownych.

Artykuły umieszczone w czasopismach.

58. O koniach brązowych w Wenecyi. Z niemieckiego. Rozmaitości lwowskie z r. 1828.
59. Niektóre wiadomości o koniach angielskich. Tamże r. 1830.
60. Wystawa sztuk pięknych w Wrocławiu w r. 1837. Tamże r. 1837.
61. Wspomnienia z podróży przez góry olbrzymie. Tamże r. 1838.
62. Jeden dzień życia mego. Wyciąg z dziennika podróży do Jass 1828. W Sławianinie Stanisława Jaszowskiego. T. 2. Lwów, 1839.
63. Uczeni Europy pod względem Armenii. Tamże.
64. Listy z Krakowa. W Tygodniku katolickim stowarzyszenia Maryi, wydawanym w Piekarach 1848—1850.
Listy te przedrukowano późniéj pod tytułem: Groby świętych polskich. Patrz nr. 32 niniejszego wykazu.
65. Wspomnienia życia zakonnego. W Dzwonku wydawanym we Lwowie 1850—1851.
66. O powołaniu kobiety. Tamże. T. 1, 2, 3.
67. Wędrówka z roku 1848. Tamże. T. 2.
68. Wspomnienia Cichego domku. Tamże. T. 4.
Poezye znajdujące się tak w tych jako téż i innych czasopismach, będą wyszczególnione w spisie przedmiotów przy końcu niniejszego dziełka.


Wiadomości o życiu ks. K. Antoniewicza znaleść można w następujących dziełach:

1. Szkółka dla dzieci. Pismo poświęcone nauce i rozrywce dzieci. Poznań. Rok 2, miesiąc lipiec. Zeszyt 4. 1850.
2. Przegląd poznański. 1852. Zeszyt 5 i 6.
3. Czas. 1852. Nr. 293.
4. Rysy z życia ś. p. ks. K. Antoniewicza, ojca z towarzystwa Jezusowego. Poznań, 1853.
5. Cześć życiu i działaniu ks. K. Antoniewicza zmarłego w Obrze 14 listopada 1852. Przez autora Missyi. Rawicz i Wrocław, 1853.
6. Ks. Sadok Barącz, Żywoty sławnych Ormian w Polsce. Lwów, 1855.
7. Wurzbach, Biografisches Lexikon. Wien, 1857.
8. Tygodnik illustrowany. Warszawa, 1859. N. 6. Życiorys napisany przez Sewerynę z Żochowskich Pruszakową.
9. Czytelnia niedzielna. Warszawa, 1859. Miesiąc czerwiec.
10. Encyklopedyja powszechna. Warszawa. Tom 1, zeszyt 9. Życiorys pióra K. Wójcickiego.
11. Rozrywki dla młodocianego wieku przez Pruszakową.

Serya 3. T. 2, część 3. T. 3, część 1. Życiorys pióra redaktorki.
Dodać tu jeszcze należy mowy pogrzebowe miane na nabożeństwach żałobnych przez najznakomitszych kaznodziejów naszych. Z tych wymieniam niektóre.

1. Mowa na żałobném nabożeństwie za duszę ś. p. ks. K. Antoniewicza miana w Poznaniu przez ks. Aleksego Prusinowskiego 23 listopada 1852.
2. Mowa ks. Aleksandra Jełowickiego miana w Paryżu na żałobném nabożeństwie za ś. p. Antoniewicza odbytém 14 grudnia 1852.
3. Mowa pogrzebowa podczas obrzędu żałobnego za duszę ś. p. Ojca Karola Antoniewicza w Krakowie. Leszno, 1853.
4. Mowa na żałobném nabożeństwie za ś. p. ks. K. Antoniewicza miana w Kościanie 2 grudnia 1852 przez ks. Tomickiego. Leszno, 1853.




Wszystkie nasze zaszczyty, wszyszczy nasi wieszcze
Umikli lub spią w grobach, a my żyjem jeszcze!
Oto, przebacz, że świeżéj nie przemilczę rany,
Legł nam mąż z pobożności i poświęceń znany.
Nie jedna go wśród ludzi szczyciła zaleta;
Żołnierz i obywatel, mąż, ojciec, poeta,
Gdy matce, dzieciom, żonie posypał mogiły,
Bogu wreszczie poświęcił swą zdolność i siły,
Rzadkiéj cnoty zakonnik i kapłan bez skazy.
Gdzie się bezład rozszalał, gdzie mord i pożoga,
Tam on biegł z krzyżem w ręku, a jego wyrazy
Najzuchwalszych przestępców zwracały do Boga.
Ileż dziwów spełniła serdeczna wymowa!
On z nią stanął najpierwszy na zgliszczach Krakowa,
I jeszcze nie przebrzmiały bystre jéj potoki,
A już gmachy z popiołów rosły pod obłoki.
On, gdy zgubna zaraza srożała nad Wartą,
Pierwszy skoczył bez trwogi w jéj paszczę otwartą.
Przed nim od kroci ofiar odbiegła zatrata,
On krocie do lepszego przygotował świata

I sam zdrów tu powrócił. Wtem go wieść zaskoczy,
Że znów potwór wskrzeszony mnogi lud zabiera.
Więc spieszy na swe miejsce, nowe boje toczy
I z męczeńską koroną wśród walki umiera.
Tak żołnierz Najwyższego tuż przy jego domie
Zwiódł bój ciężki, zwyciężył i padł na wyłomie.
Przebacz! zbyt ciężka żałość przygniotła mą duszę.
I ja pod jéj ciosami pióro moje kruszę[18].









  1. Przypis własny Wikiźródeł Wg CBN Polona autorką jest niejaka M. Steczkowska, o której nic bliżej nie wiadomo.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Wg CBN Polona.
  3. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – jakiemi.
  4. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku – zbędna kropka
  5. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; zamiast kropki powinien być przecinek.
  6. Listy w duchu bożym do Przyjaciół. Kraków, 1850. Str. 120.
  7. Wzorem świątobliwych prababek naszych matka ś. p. ks. Antoniewicza widząc zapewniony los dzieci w r. 1837 zamieszkała w klasztorze PP. Benedyktynek we Lwowie, oddana wyłącznie modlitwie i dobrym uczynkom. Gdy syn jéj najukochańszy doznawszy wszystkich pociech i goryczy życia składał Bogu w ofierze swe zbolałe serce, ona utwierdziła go w tém świętém postanowieniu, ona wypłakała, wymodliła dla niego błogosławieństwo Boże w tym nowym zawodzie. Odtąd niczego już nie pragnęła na ziemi, jak tylko aby być mogła na mszy ś. przez syna odprawianéj. Nie doczekała jednak i téj pociechy, na kilka bowiem miesięcy przed jego wyświęceniem na kapłana t. j. w lutym 1844 umarła, błogosławiąc zdala świętéj drodze otwierającéj się przed nim.
  8. Starawieś z klasztorem niegdyś Paulinów, a następnie Jezuitów, w obwodzie sanockim, niedaleko miasteczka Brzozowa.
  9. Wspomnienia misyjne z r. 1846.
  10. Listy z zakonu i Poselstwo duchowe ku ludziom.
  11. Własne słowa ks. Antoniewicza w Listach z zakonu na str. 42.
  12. Misyje odbywane na Szląsku pod przewodnictwem ks. Antoniewicza rozpoczęły się w Piekarach niemieckich, gdzie do spowiedzi przeszło 60,000 przystępowało. Następnie odprawiły się misyje w górach tarnowskich, Woźnikach, Biskupicach, Mysłowicach, Cwiklicach, Pszczynie, Toszku i Bytomiu. Wszędzie pomimo niesposobnéj pory, gdyż był to właśnie czas żniwa, napływ ludu był tak wielki, że kościoły objąć go nie mogły i nabożeństwa odbywały się pod gołém niebem. W ciągu każdéj z tych misyj, odprawiającéj się zazwyczaj przez tydzień, bywało po 8 do 10 nauk dziennie, a lud trwający wiernie pomimo deszczu i upałów letnich, nie mógł jeszcze nasycić się słowem Bożém opowiadaném w mowie jego ojczystéj, polskiéj, którą wśród najnieprzyjaźniejszych okoliczności przechowuje dotąd z rozrzewniającą miłością jako jedyną lepszéj przeszłości spuściznę, i po skończeniu jednéj misyi całemi kompaniami spieszył na drugą.
    Łatwo sobie wyobrazić, jakiéjto gorliwości wymagało zadośćuczynienie tak silnie rozbudzonym potrzebom religijnym. Podołali téj pracy księża misyjonarze wsparci uczuciem miłości bliźniego, która podwajała ich siły i do coraz nowych pobudzała poświęceń. A pomiędzy nimi odznaczał się ks. Antoniewicz nietylko niezrównaną gorliwością, niepospolitą wymową, pełną świętego ognia i prawdziwie ewangielicznéj prostoty, ale oraz wyłącznym a niepojętym darem jednania sobie serc ludzkich. Sam widok jego, sam dźwięk głosu już poruszał i rozrzewniał zgromadzone tłumy garnące się do niego z taką czcią, miłością i ufnością, jak gdyby na czole jego jaśniała widna każdemu oku aureola świętości, znamię Boskiego jego posłannictwa. Gdy przez tłumy ludu ks. Antoniewicz przeciskał się do kazalnicy, wznosiły się zewsząd głosy wdzięczności i uwielbienia; matki podnosiły ku niemu swe dziatki prosząc, aby je pobłogosławił; każdy cisnął się, aby ujrzeć zbliska drogie oblicze Poczciwego, tak go powszechnie zwano, lub przynajmniéj dotknąć się kraju szaty jego. A święty kapłan, im więcej dowodów czci powszechnej odbierał, tém więcéj się uniżał, tém głębiéj upokarzał przed Bogiem, jemu jedynie przypisując cudowne niemal skutki swych prac apostolskich.
  13. Pomimo że duchowieństwo, obywatele i lud w wielkiém księstwie poznańskiém powitali z uniesieniem misyjonarzy, na których czele stał kapłan owiany urokiem świętości, znany z nauki, wymowy i gorliwości, misyje napotykały tutaj na wielkie przeszkody wynikające z miejscowych stosunków nieprzyjaznych katolicyzmowi. Po wielu zabiegach i staraniach odbyła się nareszcie misyja w Krobi najpomyślniejszym uwieńczona skutkiem. Ożywienie religijnego ducha, pojednanie zaciętych nieprzyjaciół, powrócenie krzywd i kradzieży, usunienie wielu zgorszeń, oto owoce nauk głoszonych wymownemi usty księży misyjonarzy, którym sami protestanci najchlubniejsze oddawali świadectwa. Cokolwiek bądź, misyje szły ciągle oporem wstrzymywane i opóźnione pod rozmaitemi pozorami. Zaledwie zdołano uzyskać pozwolenie na odbycie misyj w Krzywinie, Kościanie, Niechanowie i Raszkowie. Téj ostatniéj jednak zabroniono, pomimo że już zebrało się mnóstwo ludu, pod pozorem cholery, któréj pierwsze wypadki zaczynały się pojawiać na granicach Wielkopolski. Wybuchnęła téż wkrótce ta straszna plaga z całą siłą, a misyjonarze rozbiegli się po kraju, wspierając pomocą swoją duchowieństwo miejscowe i dając wszędzie przykłady największego poświęcenia.
  14. Obra, niegdyś opactwo Cystersów, na granicy Brandeburgii w obwodzie babimostskim w pobliżu miasteczka Wolsztyna.
  15. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – szałasów.
  16. Podobno Fr. Morawski ułożył ten piękny napis.
  17. Niech mi wolno będzie przytoczyć tutaj ustęp, w którym ś. p. ks. metropolita Hołowiński określa charakter wymowy ś. Jana Złotoustego, gdyż zdanie to znakomitego pisarza w zupełności można zastósować do ks. Antoniewicza i da najlepsze wyobrażenie w wymowie jego.
    „Jest rzeczą arcyważną zastanowić się, jaka myśl główna przewodniczyła temu największemu mowcy w chrześciaństwie. Oto zupełne zaparcie miłości własnéj, nie chęć oklasków i sławy, największa miłość tych, do których mówił, najgwałtowniejsza chęć pożytku słuchaczów, co się w każdéj jego mowie dziwnie wyświeca. Ta przeto miłość najsilniejsza była jedynym sterem w nauczaniu, ta rozwinęła pracą wszystkie jego zdolności, ta nie dała mu gonić za czém inném, jak tylko za pożytkiem słuchaczów, ta wyrobiła dziwny w nim przymiot, że w swojém wysłowieniu przy całéj wzniosłości myśli, obrazów i słów zawsze jest łatwy, jasny i dostępny dla wszystkich; ta go wreszcie ustrzegła od wszelkiéj przesady, od złego gustu, od wyszukanych ozdób, co wszystko rodzi się z próżności, z upędzania się za sławą i z chęci popisu, a nie zbawienia dusz ludzkich. Albowiem w kaznodziejstwie to samo stósuje się, co Chrystus Pan powiedział o duszy, że kto ją straci dla Boga, znajdzie ją, a kto jéj szuka, zgubi ją. Ś. Jan, co nie myślał o wymowie, stał się najwymowniejszym i złotoustym; wdziękiem swym naturalnym przechodzi wszelką sztukę, choć mu jéj wszystkie tajniki dobrze były znane; w nauczaniu pełen prostoty i jasności, w opisach dziwnie malowniczy, w uczuciach, w upominaniach i zachętach podnosi się do największéj szczytności, do nadzwyczajnéj rzewności i do piorunującéj energii“. Homiletyka przez ś. p. ks. Ignacego Hołowińskiego, arcybiskupa mohilewskiego. Kraków, 1850. Str. 124 — 126.
  18. Wiersz ten jest wyjątkiem z listu pisanego do K. K. po odczytaniu poematu pod napisem „Stefan Czarniecki“. Czas z r. 1852, nr. 177.