Przejdź do zawartości

Poezye wydanie zupełne, krytyczne tom III/Fragmenty/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Konopnicka
Tytuł Poezye wydanie zupełne, krytyczne
Wydawca Nakład Gebethnera i Wolfa.
Data wyd. 1915
Druk O. Gerbethner i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa, Lublin, Łódź, Kraków
Indeks stron
VII. FRAGMENTY.


I. PRZYGRYWKA.

Nie daj mi, Boże, śpiewać w zimnym tłumie,
Co wzruszeń nie zna i płakać nie umie;
Nie daj mi, Boże, śpiewać w głuchej nocy,
W której pieśń nie ma ni lotu ni mocy!

Lecz daj mi śpiewać na szerokim łanie,
Gdzie wichrem leci i głos i wołanie,
Gdzie serca biją o piersi, jak młotem,
Gdzie pieśń uderza piorunem i grzmotem!

Lecz daj mi, Boże, śpiewać bratnim tłumom,
Z których szum idzie, równy leśnym szumom,
I nad którymi w polocie do słońca
Orłowie lecą, jak chmura wiejąca...

Lecz na ogromnej daj mi śpiewać niwie
Przy wielkiej kośbie, przy wiosennem żniwie,
Gdzie łanem idą szerokie pokosy
I gdzie się z jękiem kłos wali na kłosy...

Lecz daj mi śpiewać w tej jutrzennej chwili,
Gdy się noc długa nad ziemią przesili,
Kiedy ciemności skończy się niedola,
A dzień nam błyśnie nad chaty i pola!



II. DUCH MÓJ, PTAK BOŻY...

............
Duch mój — ptak Boży, co go Pan w czas ranny
I w czas wiosenny wypuścił pod niebem,
A z rąk mu daje przeczystych ros manny
I karmi chlebem.

A zaś go lotów uczy i za skrzydła
Niemocne trzyma, by zwyknął w przestrzeni,
I blaskiem cichych odziewa promieni
I strzeże sidła.

A z pieśni onej wielkiej, którą wieczność
U stóp mu śpiewa, głos jeden mu daje
I każe lecieć nad smętnych ziem kraje
W przyszłą słoneczność.

A gniazda jemu nie ściele na róży,
Ani pogodą nie darzy na ziemi,
Ale go trzyma pod błyskiem, wśród burzy,
Pod gromy swemi.

A zaś go wiatru cichego powieniem
Na lasy niesie, na pustych niw pola,
Gdzie ludzie chodzą w zadumie a z drżeniem,
Gdzie płacze dola...

A zaś go niesie na role cmentarne
I nad kurhany wypuszcza, jak strzałę,
Ażby w ruń groby porosły tam czarne
I w kwiecie białe...

A zaś rybitwą na wielkie szle wody,
Co senne łodzie swym krzykiem zatrwoży,
A zaś skowronkiem, co czasy pogody
Oraczom sporzy...


A umęczony jest duch mój w tym locie
Trapieniem Pańskiem i własną niemocą
I nieraz mdleje w palącej tęsknocie
Miesięczną nocą...

Lecz mu nie wolno, jak czynią motyle,
Skrzydłami bijąc, na ludzkie paść ramię...
A tę gałązkę, gdzie spocznie na chwilę,
Pan zaraz łamie...

Aż sam po niego wyciągnie swe ręce,
Z powietrza weźmie, na piersi go złoży
I krwawe pióra wygładzi po męce...
Duch mój — ptak Boży...



III. GŁOS GROBU.

GŁOS.

Grób nie jest smutny...
Wszystkie twe radości,
Wszystkie uśmiechy, wszystkie jasne chwile
Wcześnie przed tobą przychodzą tam w gości,
Wcześnie cię w twojej czekają mogile.
I upojenie życia i wesele,
Nim ty nadejdziesz, już łoże ci ściele.

Grób nie jest pusty...
Młodości twej róże,
Gazy tych ułud, co duszę ci kradną,
Siew twego szczęścia, plon zbity przez burze,
Wszystko przed tobą upada tam na dno.
I wszystkich uczuć kwiaty tam się kładą
Zwiędłym pokosem i równianką bladą.

Grób nie jest zimny...
Serca twego bicia,
Wrzące sny twoje i twoje marzenia

I żar rozkoszy i twórczy duch życia
I młody zapał tam się wypromienia,
I wszystkich wiar twych i nadziei znicze
Tam dopalają ognie tajemnicze.

Grób nie jest głuchy...
Te szepty majowe,
Co tchem pożądań wskróś piersi twej dyszą,
Słowicze pieśni, co senną twą głowę
Do pocałunków i pieszczot kołyszą,
Hasło walk twoich, twych zwycięstw okrzyki —
Wszystko tam mdleje w echowe muzyki.

Grób nie samotny...
Coś kochał na ziemi,
Bratnich garść duchów, serdeczna drużyna,
Oczy, co chodzić nawykły za twemi,
I te, co były puharem ci wina,
Usta płonące — odszukasz tam snadnie:
Wszystko jest prochem i w proch się zapadnie.

Grób nie bezpłodny...
On wszystkie twe straty
Zebrał z twej drogi i pilnie ich strzeże,
I te, co depcesz i sam łamiesz, kwiaty
On, jak śmierć wierny, w objęcia swe bierze
I w chłodne swoje otula powicia
I wszystko, wszystko ci wróci!...


POETA.

— Prócz życia.

IV. NASZA CHATA.

A kiedy patrzę na dach słomiany,
Jak w przedwieczornej łunie się pali,
Na te omszałe, żywiczne ściany

Pod jarzębiną, pełną korali;
Kiedy nad dachem bocian klekota,
A bór gdzieś szumi, a łąka rosi;
Gdy z starej lipy pszczółeczka złota,
Jak za Piastowych czasów, miód nosi;
Kiedy pod dębem siądą ojcowie,
Jak wiec prastary, niebem nakryty;
Gdy dźwięk zamarły ozwie się w słowie,
Gdy się zabielą siermiężne świty,
Kiedy przy smolnym trzasku łuczywa
Winie się nitka długa, ciągniona
Z lnów naszych białych, het, ot, jak żywa,
Na czarodziejskie baśni wrzeciona —
Wtedy mi duszę rzewność oblata,
Czegoś mi tęskno i czegoś miło...
I mówię sobie: Oto jest chata,
Z której nam wyszło wszystko, co było!
............
A kiedy patrzę na dach słomiany,
Jak w jutrzenkowe płoni się zorze,
I widzę z berwion dębowych ściany,
Którym czerw serca wygryźć nie może;
Gdy siewacz rzuca wiosenne ziarno,
Kiedy się runią ugor odziewa,
Gdy lemiesz skibę odwala czarną,
A oracz idzie i piosnkę śpiewa;
Gdy się skowronek w polu rozdzwoni,
Gdy na kurhanach zakwitną zioła,
Kiedy szum cichy idzie po błoni,
A dzwon wioskowy na pacierz woła;
Gdy dziad bez nogi dziwy powiada,
A dziatwa patrzy, a młodzież słucha,
Czy konie zarżą, czy wiatr zagada,
Czy pies zawietrzy blizkiego ducha;
Kiedy na pole, pod ranne rosy,
Kosiarze wyjdą a brzękną w kosy
I kiedy razem całą gromadą

Z wielkim rozmachem łan zboża kładą —
Wtedy nadzieja w pierś mi kołata,
Dumka się rzewnie snuje a przędzie,
I mówię sobie: Oto jest chata,
Z której nam wyjdzie wszystko, co będzie!



V. WIZYA.

I wiosna przyjdzie i kwiat rozwinie,
A z moich oczu nigdy nie zginie
Bezbrzeżne, białe pole...

I lato przyjdzie i kłos zadzwoni,
A w moich oczach wciąż, jak na dłoni,
Bezbrzeżne, białe pole...

I życie przejdzie i śmierć zamroczy,
Ale ja w trumnie otworzę oczy
W bezbrzeżne, białe pole...

I przyjdzie północ i z grobu wstanę
I zwrócę kroki me zadumane
W bezbrzeżne, białe pole...



VI. ZAWSZE LECIAŁAM...

............
Zawsze leciałam do ciebie,
O światło!
Zawsze leciałam do ciebie,
O światło wieczne na niebie,
I byłam ci, jak drobny ptak,
Co w podsłoneczny płynie szlak,
I byłam ci, jak muszka licha,
Co za płomieniem dech wydycha,
O światło!


Czyliś zabłysło dla ziemi,
O światło,
Czyliś zabłysło dla ziemi
Kwiatami nocy srebrnemi,
Czyś na majestat weszło swój,
Zwycięski z cieniem zwiódłszy bój,
Czyliś miesięczną swą poświatą,
W brzózce tej drżało przed mą chatą,
O światło:

Zawsze tęsknymi ja loty,
O światło!
Zawsze tęsknymi ja loty,
Wzbijałam ducha w blask złoty!
I w burzę nawet, kiedy grom
Zatrząsł te węgły i ten dom,
W błyskawicowych ogniach cała,
Jeszczem przed tobą z pieśnią stała,
O światło!



VII. A KIEDY SERCU...

A kiedy sercu słońca nie staje,
Co kwiaty życia barwi ogniście,
Darmo się kwiecą łąki i gaje,
Ono przez marzeń przesmętnych kraje
Idzie, rwąc liście.

I gdy się innym róża rumieni
I lilja śnieżna dzwoni srebrzyście,
Ono odchodzi w krainę cieni
Z skargą tak cichą, jak gdy w jesieni
Skarżą się liście.



VIII. NASZA PANI.


I pokazały — jako świt daleki —
Umiłowaną odtąd — i na wieki.
Król-Duch, I, 1, 9.


Jeszcze się teraz jawi,
Stopkami srebrzystemi
Nie tykająca ziemi,
A za nią sznur żórawi
W cichej się zorzy pławi...

Jeszcze się teraz we śnie
To tu, to tam ukaże,
Rozjaśni smętne twarze,
Nastroi nowe pieśnie,
Z strun otrze rdzawe pleśnie...

Jeszcze rankami wzbita
Nad senne zboża łany, `
Potem i łzami zlany
Plon błogosławi żyta,
Nad modre lny wykwita...

Jeszcze się nad cmentarze
W miesięcznych blaskach niesie,
Jeszcze przy lichej strzesie,
Prostaczkom się ukaże
I błyśnie nad ołtarze...

A my, pieśniarze, za nią,
Jako więc chmurka licha,
Dopóki pierś nam dycha,
Płyniemy nad otchłanią,
Wpatrzeni w Słowa Panią...[1]



IX. NA ROZSTAJU.

Nie tego żal mi, com straciła w drodze,
Lecz żal mi tego, czegom nie posiadła.
A kiedy cicha w kraj zmierzchów odchodzę,
Więcej mnie smęcą ulotne widziadła
Szczęścia, co nigdy mojemi nie były,
Niż zostawione za sobą mogiły.

Bo dusza moja w swym wzlocie i pędzie
W przyszłość podana jest skrzydłami obu
I nie ku temu tchnie, co jest, lecz będzie,
I nie chce płaczką żadnego być grobu,
A choć minionych rzeczy jest pamiętną,
Jutrzenne nosi i wschodowe piętno.

I nieraz bywa zadumana w sobie
O świetle gwiazd tych, co się jeszcze ziemi
Nie tknęły, ani na smętnym tym globie
Odbiły swemi strzałami złotemi,
I myśli: Co też gwiazdy te oświecą,
Gdy wieki miną, a blaski dolecą?

I o tych żniwach duma, o tych plonach,
Których siewacze za pługiem upadli
I nigdy na swych ojczystych zagonach
Nie zbiorą chleba i leżą wybladli,
Z oczyma, które im wyjadła rosa,
A nie zobaczą z swych siewów ni kłosa...

I o tych grodach, co będą dźwignięte
Z głazów łamanych dziś pod ziemią twardo,
I słyszy owe oskardy wyklęte,
Owe kilofy walczące z pogardą,
Co dobywają fundament budowy,
Gdzie budowniczy nie skłoni swej głowy...


Ach, i o pieśni słowiczej, co wiosną
Nie utuliła mnie w ciszy i w cieniu,
O ustach, które pieszczotą miłosną
Nie tknęły moich, i o tem pragnieniu,
Które ugasić mogła kropla rosy,
A i tej nawet nie dały niebiosy!



X. ZAKWITŁY CIERNIE.

Zakwitły ciernie. Krzew bólu i męki
Stanął w śnieżystym bukietów swych puchu
Od drgnięcia pierwszej skowrończej piosenki,
Od pól podmuchu.

Czarność się jego żałobna odziała
Kwiatem rozkoszy, utkanym misternie,
Gwiazda przy gwieździe drży lekka i biała...
Zakwitły ciernie.

Ale nad czołem schylonem w zadumie
Zawsze się wije ta gałąź kolczata,
Co żadną wiosną zakwitnąć nie umie —
Wielka, cierniowa korona wszechświata —
Myśl, co kwiat życia tragicznie otrząsa
I nagich kolców żądłami mózg kąsa...



XI. PO SZEŚCIU WIEKACH.

Nie, ja nie wielbię ciebie, Beatrycze[2],
Nie jesteś ty mój ideał niewieści!
Boś ty wielkiemu duchowi boleści[3]
Wtedy zjawiła swe słodkie oblicze,

Gdy on się z mroków piekieł już wydźwignął[4],
I bój zakończył i walkę rozstrzygnął.

Nie poszłaś ty z nim za dni połowicy[5],
W on las posępny, gdzie duch szuka drogi,
Nie byłaś światłem dla jego źrenicy,
Gdy ją zwątpienia zaćmiły i trwogi.
Sam się obłąkał w gąszcz dziką i czarną
Ów wielki tułacz, wyszedłszy z nad Arno[6].

Ciebie przelękły okręgów tych ciemnie,
Co kaźnią ducha i miejscem są męki.
Może on wołał i wzywał daremnie,
Może napróżno chciał dotknąć twej ręki,
Może cię szukał oczyma przy sobie
W ogromnej pustce i w żywych ciał grobie.

Ciebie ta brama przelękła swym zgrzytem.
Co jak trumienne zamyka się wieko
I dzieli kraje podziemne z błękitem,
Z echem pól żytnich i z chatą daleką...
Nie, ty nie poszłaś przez ciemne wierzeje,
Gdzie ten, co wchodzi, zostawia nadzieję![7]

I łódź ta mglista na martwych wód fali[8],
Co z łez ulane, zdrętwiały w swym biegu,

Gdzie każda kropla westchnieniem się żali,
Bez ciebie — smętna — odbiła od brzegu...
Słyszysz ten cichy plusk? — To płyną duchy,
Lecz ty im swojej nie dałaś otuchy!

Posępny żeglarz sam przybił do lądu,
Co ciszą krzyczy, milczeniem co woła,
Na puste brzegi przerażeń i sądu,
Skąd Bóg odwołał jasności anioła,
Lecz gdzie się sercu zostało świtanie,
Iż jest od śmierci mocniejsze kochanie.

Ciebie przeraził ten wicher, co goni
Na wspólną mękę złączone dwa duchy...
Widzisz tych dwoje[9], pierś z piersią, dłoń w dłoni,
Jak ich porywa pęd ślepy i głuchy?
O Beatrycze, o liljo niebieska,
Silniejsza nad cię miłością — Franceska!

Ta gdy jak gołąb żaliła się biały,
Wiesz, czemu pielgrzym, co w piekła szedł cienie,
Choć ścichła burza i wichry omdlały,
A otchłań miała mir i odpocznienie,
Padł, jako człowiek, dosiężon złym grotem?[10]
— Bo sam bez ciebie był i wspomniał o tem.

Ogniste mary z palącym się włosem
Przelękły ciebie; nie miałaś ty siły

Iść, aby cierpieć maluczko ich losem...
A te tragiczne, otwarte mogiły,
Skąd czarne płomię i dym siny bucha,
Zawściągły stopę twą, zdrętwiły ducha.

Cofnęłaś krok twój od bagien tych jadu,
Gdzie okowane pracują zmierzchniki,
Gdzie ten, co padnie, przepada bez śladu,
Zamknie się nad nim grób, a krzyk ten dziki,
W którym z przekleństwem swój żywot wyzionie,
Pochłoną czarne bezdennych wód tonie.

Tam, gdzie w lodowe wszczepione katusze,
Chłostane biczem śnieżystej zamieci,
Łamią się ciała i łamią się dusze,
Gdzie konających dni blask trupi świeci,
Gdzie dech w szron idzie, a gradem łza pada,
Nie miałaś siły iść, stanęłaś blada.

I tam cię także nie widziano, pani,
Gdzie duchy krzyczą językiem płomieni...
Z dala ty byłaś od owej otchłani,
Co się, jak czasza rubinów, czerwieni
Męki swej wnętrzem, a z wierzchu jest czarna
I cicha, wielka kostnica cmentarna.

Tyś się przelękła żałobnych tych borów,
Gdzie drzewo cierpi gwałt, a gałęź woła...
Tych pomieszanych duchowych kolorów
Pół-potępieńca, a pół-archanioła,
Którego Bóg sam w tej kaźni zostawić
Musi, bo przeklnąć nie może, ni zbawić.

Twych bławatkowych oczu jasność cicha
Nie wzeszła gwiazdą w prastarej tej nocy,
Gdzie ciemność bierze kształt i smętnie wzdycha,
Po drogach błądząc, kędy bez pomocy

Konającego szept słychać i głosy,
Od których cierpnie kość i wstają włosy.

Jak wszedł do piekła, tak wyszedł bez ciebie
Wielki ów piewca jęków i wieszcz zgrzytów;
A tyś się lilją kwieciła na niebie
I stałaś w modrej jasności błękitów,
Niedosiężona tchem czarnej otchłani...
............
Nie, ja cię wielbić nie mogę dziś, pani!



XII. ERGO ERRAVI.

Więc się myliłam, że w ziemi tej bije
Serce pod ciężkim mogilnym kamieniem...
Więc się myliłam, ufając, że żyje
To, co wy zwiecie wspomnieniem!
Dziś, gdy na światło podnoszę źrenice,
Wstyd jakiś wielki oblicze mi krwawi...
Więc nic? Więc tylko popiołów dziedzice?
— Ergo erravi?

Grobowy kamień, choć twardo pierś tłoczy,
Przecież go Łazarz podźwignął z mogiły,
I gdy wskrzeszenia głos zabrzmiał proroczy,
Wstał pełen siły.
I tobie głos ten rozbrzmiewał o świcie,
A dotąd całun śmiertelny cię dławi...
Więc już wygasło, Łazarzu, twe życie?
— Ergo erravi?

Wierzyłam w ciebie, jak czciciel w swe bogi,
I pieśni tobie składałam ofiarę,
Tyś mi i w grobie był żywy i drogi...
Dziś — tracę wiarę.
Martwoty ducha obeszły cię pleśnie,
Rdza pierś twą zjada i serce ci trawi...

Więc próżne były ofiary i pieśnie?
— Ergo erravi?

Ileż to razy czekałam wśród nocy
Drgnięcia tej ziemi, co łono twe kryje!
Ileż się razy zrywałam z niemocy
Z okrzykiem: »Żyje!«
Lecz ranek płoszył nadzieje zwodnicze,
Jak płoszy jastrząb drużynę żórawi,
I znów w zwątpieniu godziny me liczę...
— Ergo erravi?

Po pustem polu, bywało, wiatr wionie,
Pomiecie liściem uwiędłem i suchem,
A ja ze łzami wyciągam już dłonie
Za twoim duchem...
Lecz wiatr opada na skiby te czarne,
A żaden duch się z mogiły nie jawi,
I znowu cisza i zimno cmentarne...
— Ergo erravi?

Z Chrystusem ciebie równali prorocy,
A jam z tych była, co wstali przed słońcem,
By końca wielkiej doczekać się nocy
Z sercem bijącem...
Lecz noc odlata na czarnych piór puchu
I wschód w jutrzenkach różanych się pławi,
A w grobie twoim ni głosu, ni ruchu...
— Ergo erravi?...



XIII, KTO W MOGIŁĘ...

Kto w mogiłę wrasta głazem,
Kto skamieniał na kurhanie,
Ten się w proch rozsypie razem
Z tem, co nigdy już nie wstanie.


Lecz kto dębem wrósł w mogiłę,
Kto żyw stoi na kurhanie,
Temu odda grób swą siłę,
Kiedy przyjdzie zmartwychwstanie.

Sto lat leży głaz na grobie,
Sto lat wichry po nim wieją,
A nie zadrga życiem w sobie,
Nie zieleni się nadzieją.

Lecz dąb życia czerpie soki
Z praojcowych próchn i kości,
I choć kurhan tak głęboki,
Buja liściem ku przyszłości!



XIV. WIĘC MI NAWIĄŻCIE...

Więc mi nawiążcie teraz strunę nową,
Nie tę, co płacze, i nie tę, co jęczy!
Strunę mi dajcie z promienia tej tęczy,
Co się na chmurę kładzie piorunową
I w cichy błękit każe ludziom wierzyć —
Kiedy już niema w kogo grom uderzyć!

Więc mi nawiążcie teraz strunę złotą,
Po której wicher nie zgrzytał złą wieścią,
Strunę, co nigdy nie drżała tęsknotą,
Strunę, co nigdy nie łkała boleścią,
Słoneczną strunę, dźwięczącą radośnie
Nad mogiłami o nowych dni wiośnie!

Więc mi nawiążcie tę strunę, co na nią
Nigdy łza gorzka nie padła pieśniarza,
Strunę, co nawet nad hańby otchłanią
Słowicze pieśni, jak echo, powtarza,
Tę, która płakać nawet umie pięknie
I chociaż serce pęka, ta nie pęknie!


Idźcie, szukajcie! Znajdziecie ją może,
Gdzie puste kłosy i gdzie zwiędłe kwiaty,
Na nieoranym i czarnym ugorze,
W barłogu ciemnej piwnicy, czy chaty,
Czy w pustej piersi własnej. Dalej, dalej!
Chcę grać! Chcę śpiewać! Pieśń we mnie się pali!

Nowej mi struny potrzeba wesela,
Co nie słyszała jęczących żórawi,
Kiedy ich wicher jesienny rozdziela...
Struny, co ręki nie rani, nie krwawi
I krzykiem bólu nie rzuca się w ciszę,
Struny, co duchy uśpione kołysze!

Struny mi takiej trzeba, co zgwałcona,
Jęk bólu — śmiechu zakończa wybuchem,
Struny, co śpiewa piosenki histrjona,
Co rozbratana jest z życiem i z duchem,
Struny mi trzeba, dzwonkami co brzęczy:
Zrywam te wszystkie inne, te — w łez tęczy!

Kiedy tę strunę przy sercu nastroję
I duszy mojej napełnię ją dźwiękiem,
Kiedy położę na niej ręce moje,
A ona z głośnym nie zerwie się jękiem
I nie wybuchnie w płacz wielki i łkanie —
To dam wam piosnkę, panowie i panie!



XV. W WIELKI PIĄTEK.

Tak mi się czasem wydaje, o Chryste,
Że nie tam kędyś daleko, za morzem,
Aleś tu, u nas, miał drogi cierniste
I żeś tu naszem przechodził się zbożem,
Puszczając palce po harfie tych kłosów,
Co mają ludzki jęk i echa głosów.


Że tutaj, w którejś z chat naszych, o Panie,
Gdzie przez tułaczy wytarte są progi,
Był twój wieczernik smętny i rozstanie
I chleb łamany z braćmi i te trwogi,
By słów ostatnich nie wydały ściany,
I pożegnania kielich — krwią nalany.

I zdaje mi się, że te nasze sosny,
Te brzozy białe, szumiące wśród niwy,
To był ogrojec twej męki żałosny,
To były twoje miesięczne oliwy
I że tej nocy twój pot ściekał krwawy
Na leśne zioła nasze i na trawy.

I zdaje mi się, żeś tu był pojmany,
W pęta zakuty i sieczon u słupa...
Bo tak mi, Chryste, znajome twe rany
I siność twoja i katów twych kupa
I świst rzemieni, co krają, jak nożem,
Że to nie mogło być gdzieś tam, za morzem!

I wiem, że tutaj na miedzy, skróś drogi,
U jakiejś starej, zapadłej mogiły
Wyróść musiały te ciernie i głogi,
Które w twą głowę bolesną się wpiły...
Bo żadne inne tak ranić nie mogą,
Jak te, co rosną tu, nad naszą drogą.

I to wiem, Panie, żeś tu kędyś blizko
Pod krzyżem upadł na nasze ściernisko
I żeś krwią swoją tę ziemię zakrwawił
I obraz na niej swej męki zostawił,
I patrzę nieraz na pola te puste,
Jako na ową z Jeruzalem chustę...[11]


I widzę we mgle śnieżystej, zdaleka,
Z twarzą znędzniałą, z łachmanem na grzbiecie,
Pochylonego ku ziemi człowieka,
Którego wielki krzyż śmiertelnie gniecie...
I wiem, że to jest Cyrenejczyk Chrysta,
A resztę mgła mi kryje... mgła śnieżysta.

I wiem i czuję, że tu jest Golgota,
Gdzieś był przybity do krzyża, o Panie!
Bo nie jest nigdzie tak ciężka tęsknota
I takie blasków słonecznych konanie
I taka żałość i tak do ostatka
Nigdzie przy krzyżu syna nie trwa matka.

I zdaje mi się, żeś tu wyrzekł słowa:
— »Eloi, Eloi, lamma sabbacthani?«[12]
Że tu z ramienia zwisnęła Ci głowa,
I żeś tu skonał i zszedł do otchłani,
Gdzie wszystko chwili wybawienia czeka,
Od polnych głazów do serca człowieka.

I zdaje mi się, że tu leżysz w grobie,
Który jest ciężkim zawalon kamieniem,
I że straż pilna czyni się przy tobie...
Ale ja czekam z tęsknotą i drżeniem,
Bo wiem, bo czuję, że tu też, o Panie,
W dniu trzecim — będzie twoje zmartwychwstanie!



XVI. NA DZIEŃ ZMARTWYCHWSTANIA.

Zawcześnie dla nas zmartwychwstałeś, Panie!
Bo nam to trzecie nie wzeszło zaranie,
Co ponad groby jutrzenki rozściela,
A jest żywota hasłem i wesela.


Jeszcze nas zewsząd otacza noc głucha,
Całun nam więzi i ciała i ducha,
A przy tej czarnej mogilnej pieczarze,
Snu wiekowego strzegąc — stoją straże.

Tyś nam ich jeszcze nie przeraził, Chryste,
Powracający, jak słońce ogniste,
Jeszcze orężem o pierś naszą wsparty,
Wróg niespokojne odprawia tu warty.

Zawcześnie dla nas zmartwychwstałeś, Boże!
Bo nam nie błysły cudowne te zorze,
Co wysrebrzają grobowe kamienie
I umęczonym piersiom dają tchnienie.

Jeszcze się dźwignąć nie moża ta głowa,
Którą nam gałęź zraniła cierniowa;
Jeszcze do życia nie wznoszą się ręce,
Przebite gwoźdźmi w krzyżowej swej męce.

Jeszcze się w gwiazdy nie zbłysły[13] nam rany,
Jeszcze się krwawi grzbiet srodze smagany,
A twarz z ślin wzgardy obeschnąć nie może...
Zawcześnie dla nas zmartwychwstałeś, Boże!

Nad polem naszem słoneczna tarcz złota,
Którą zczerniałą widziała Golgota,
Dotąd nam stoi w wiekowem zaćmieniu,
Dotąd czuć ziemię w przestrachu i drżeniu.

Nad polem naszem czerwone miesiące
Na chmurach leżą, jak sierpy krwawiące,
A po mogiłach, co jęczą w żałości,
Z dawna umarłe ruszają się kości.


Pod błękitami, wśród tego zaćmienia
Braterstwa ludów i ludów sumienia,
Tkwi jeszcze krzyż nasz i ziemię przeraża
Cieniem owego krwawego cmentarza...

Jeszcze nad nami urąga się tłuszcza,
Jeszcze nas Bóg nasz i Ojciec opuszcza
I krzyk zwątpienia słychać i wołanie:
Zawcześnie dla nas zmartwychwstałeś, Panie!

W pragnieniu ducha trucizną pojeni,
Z sercem, co za cel służyło ościeni,
Krwi oddajemy i życia ostatek
Wśród jęków ziemi i synów i matek.

A tam o szatę naszą całodzianą
Los skrwawionemi dłońmi pomiotano
I rozdzielono to, co było bliźnie
I co się jednem czuło w tej ojczyźnie.

Oto się jeszcze targ sprośny odbywa,
Dłoń krzywdzicieli wyciąga się chciwa,
Temu po morze i temu po morze...
Zawcześnie dla nas zmartwychwstałeś, Boże!

Jeszcze nie zeszli ci jaśni, ci biali,
Których dłoń głaz nam grobowy odwali,
Jeszcze nie zeszedł do naszej ciemnicy
Duch, który bije, jak grom w błyskawicy.

Noc przeminęła i ciężka i długa
I dzień mogilny przeszedł i noc druga...
I znowu ranek i znów wielkie cienie,
A nas jutrzenne nie budzą promienie!

I smutnie wkoło — i ziemia bez ducha;
Tchów wskrzeszających pożąda a słucha:

Kiedyż się słońcem wyzłocą otchłanie?...
Zawcześnie dla nas zmartwychwstałeś, Panie!



XVII. RESURREXIT.

NIEWIASTA.

— Mówili w Galilei,
Że wstanie trzeciej zorzy...
Od żalu, od nadziei,
Tak serce sobą trwoży,
Iż stoję tu chwiejąca,
Jak palma i jak trzcina,
A wiatr mnie o pierś trąca
I głowę mi ugina.

Jak łań wyszczuta z kniei,
Tak biegłam z łoża mego...
— Mówili w Galilei,
Że wstanie dnia trzeciego.

Zroszone moje włosy
Wiatr z winnic oto targa,
W powietrzu słychać głosy,
To radość w nich, to skarga...
Lecz w głosów tych zawiei,
Ach, niema, niema Jego!
— Mówili w Galilei,
Że wstanie dnia trzeciego.

GŁOS.

Wiosenny grom! Wiosenny grom!
Wiosenna błyskawica!
O, przyjdzie koniec waszym łzom,
Jest światu obietnica.

O, przyjdzie koniec waszych trwóg,
Struchlałe wstaną kości,

I wrócą się ze swoich dróg,
Co poszli stąd w żałości.

Ten wielki, czarny, smętny grób,
On wyda z siebie życie...
Przetrzyma mękę krwawych prób
I pęknie na rozświcie.

I wyjdzie z niego blask i woń
I duch świeżości pełny,
I wniebowstępną wzniesie dłoń
Na srebrnych chmurek wełny.

I wyjdzie z niego żywa moc
W przejasnej, skrawej bieli,
I skończy się nam długa noc
I dzień się zaweseli.

I zmilknie płacz i zmilknie jęk,
Co w niebo z Ramy bije,
I zgłuchnie tych łańcuchów brzęk,
Co nasze cisną szyje.

I wyjdzie z niego ognia wiew,
Jak wichrem świat przewieje,
Wysuszy łzy, wysuszy krew,
W pierś waszą tchnie nadzieje.

I wyjdzie z niego nowy znak
Braterstwa i pogody
I zrównoważy szalę wag,
Co ważą tu narody.

I wyjdzie z niego w dół i wzwyż
Poranne słońce złote
I uczczon będzie, kto swój krzyż
Niósł cichy na Golgotę.


I wyjdzie z niego błysk i grom
I wstrząśnie świat ten cały...
Bo nie jest wiecznym żaden dom
Z tych, co na grobach stały.

I nie jest wiecznym żaden grób,
Co w drodze życia leży...
A ten jest z niebem ziemi ślub,
A szczęśliw, kto weń wierzy!



XVIII. WIOSNA DO POETY.

Pójdź, pójdź, poeto! Pójdziemy na pole,
Jak skowronkowi, skrzydła ci rozwinę,
Jak rybkę, puszczę na wodną głębinę,
Jak bujnym wiatrom, dam taką ci wolę!

Będziemy słuchać, jak zboża szum rośnie,
W błękit wpatrzeni i w chmurek przeloty,
Jak muszka brzęczy, jak huczy żuk złoty,
Jak dzięcioł puka w gęstwinie na sośnie...

Nad jasną strugą siądziemy na trawie,
Kędy się niebo w wód dwoi przeźroczu;
Ty będziesz patrzał, jak ciągną żórawie,
Ja, jak łzy jasne padają ci z oczu.

Będziesz mi śpiewał, śpiewał... Wszystkie głosy
Dam fletni twojej, słowiki uciszę,
By gaje drżały srebrzyste od rosy,
Gdy nimi pieśń twa, jak wiatr, zakołysze.

Miesięczną pełnię wyzłocę dla ciebie,
Rankom dam świeżość, a nocom tęsknotę
I takie gwiazdy rozpalę ci złote,
Jakie świeciły na młodem twem niebie.

Brzozom twym srebrne warkocze rozczeszę,
Z ziół wonnych stopom zaścielę kobierce,
Wszystko ożywię, rozbudzę i wskrzeszę...
Pójdź, pójdź, poeto! —

POETA.

A wskrzesisz ty serce?...



XIX. ZIMA DO POETY.

Jest ci ta ziemia omdlała i czarna,
Ale w niej drzemie barw cudnych tysiące
I kwiatów życia złożone w niej ziarna,
Nim przyjdzie słońce...
— Ty tylko pieśnią jej łono zagrzewaj —
O, mów! O, śpiewaj!

Jest ci ta ziemia i wyschła i pusta,
Ale w niej bije żywota zdrój świeży
I rzesz spragnionych napoi on usta
I szumem wielkim ku morzu pobieży...
— Ty tylko pieśnią, jak wichrem, powiewaj —
O, mów! O, śpiewaj!

Jestci ta ziemia bezpłodna i głucha,
Ale ma soki w swem łonie żywiące,
Co dadzą pokarm dla ciała i ducha
Na lat tysiące...
— Ty tylko pieśnią jej niwy obsiewaj —
O, mów! O, śpiewaj!

Myśl i czyn wielki, jak chleb, się poczyna
Z małego ziarnka, co pada w pierś ziemi,
A kiedy wiosny uderzy godzina,
Buja plonami złotemi...
— Choć wszyscy zwątpią, ty się ich spodziewaj —
O, mów! O, śpiewaj!


Nikt nie wie, kędy i odkąd przywiany
Zarodek życia przynosi nam dola,
Z wiatrem uderza o chat naszych ściany,
O nasze pola...
— Ty orz je pieśnią i łzami polewaj —
O, mów! O, śpiewaj!



XX. DEMON[14] DO POETY.

............
Dam ci pić rozkosz, rozkosz nieskończoną
Z mistycznej róży kielicha,
Roztajemniczę bijące twe łono,
Na pierś twą padnę żyjącą zasłoną,
Co drży i wzdycha.
Noc szczęścia przejdzie stopą usrebrzoną
Przez twą komnatę, gorąca i cicha,
A na twe oczy padną zmierzchy omdleń,
Nagłych pokuszeń i nagłych rozmodleń.

Skrzydła ci moje podłożę pod głowę,
Skrzydła ogniste i czarne...
Widzenia snom twym dam błyskawicowe,
Głosy nad tobą rozwieję echowe
I tchnienia parne...
W ciszy twej zbudzę namiętną wymowę,
Pieszczotą ciebie tajemną ogarnę,
Pocałunkami roztulę twe ciało
W kwiat pałający i w różę omdlałą.

Gorącym szeptem napełnię twe uszy,
Śmiech wydrę tobie i łkanie...
Dech mój twe włosy rozwichrzy i wzruszy,
Błękitne ognie zagaszę w twej duszy
I rzucę na nie
Szum fal kipiących, co krzyk twój zagłuszy,

Gdy jak grom, spadnę i twoje posłanie
Błyskawicznymi obrzucę wężami
I porwę ciebie uściskiem od ziemi
I zaćmię tobie wzrok Boga na niebie
I czas i wieczność i śmierć...

POETA.

Kocham ciebie!



XXI. POETA DO DEMONA.

Odkąd błysnąłeś na mem cichem niebie
Gwiazdą zwichrzoną, lecącą w otchłanie,
Wiem, co jest żywot i co jest konanie —
Przez ciebie żyję, umieram przez ciebie.

Ty kwiat trujący — ja zeń miody zbieram;
Ty grom i burza — ja zeń czerpię ciszę;
Ty zgrzyt i rozdźwięk — ja się nim kołyszę —
Przez ciebie żyję, przez ciebie umieram.

Pierś moja stygnie, a serce me bije
Pod twemi usty i pod twoją ręką;
Rozkoszą ginę, zmartwychwstaję męką —
Przez ciebie konam i przez ciebie żyję.

Na tobie, falo, czoło me opieram,
Na tobie, wichrze, kładę skrzydła moje,
Tobą zniszczenie, siły w sobie dwoję —
Przez ciebie żyję, przez ciebie umieram.

Pieszczota twoja — dzwon na mym pogrzebie,
Pieszczota twoja — szczęścia złota czasza,
Ty — zdrój, co pali, i żar, co ugasza...
Przez ciebie żyję, umieram przez ciebie!...



XXII. W GÓRACH GRECYI.

Jeśli ty jeszcze chodzisz gdzie po świecie,
Duchu przeszłości o płomiennych piórach,
Musisz tu stawać na skał nagich grzbiecie
I trzymać głowę w lecących tych chmurach
I mieć tu stopy trącane wód pianą,
W bryzgi rozbitą i w tęczę wiązaną.

Musisz ty jeszcze potężnym swym krokiem
Grzmieć po tych głazach, co w przepaść się walą,
Błyskawicowem musisz patrzeć okiem
Za wag żywota chwiejącą się szalą
I wywoływać z zachodu i wschodu
Ogromnych łuny zórz, widzianych z młodu.

Musisz ty jeszcze narady mieć swoje
Z duchami, co tu we mgłach smętne płyną,
Ziemi oddawszy kość, sławę i zbroję;
Musisz ty jeszcze północną godziną
Do tych popiołów gadać, do tych grobów,
Co piorunowy skon miały i pochów.

Musisz ty jeszcze nocami cichemi
Dumać o czołach i piersiach z granitu,
O wielkich trumnach świecących wskróś ziemi,
O twierdzach ducha, tarczami błękitu
Nakrytych, których bronią z chróstu płoty
I uronione w ziemię łzy — i poty.

Musisz ty jeszcze przed blaskiem miesiąca
Stać, jak obelisk strzelisty i biały,
I ronić w ciszy pieśń, co pójdzie wrząca
W lasy i w pola na ranne hejnały,
Ażby od spiżu odbite gdzieś echo
W lemiesz brzęknęło, pod złotych zbóż strzechą.


Zawsze ty bowiem stałeś podniesiony
Ku orlim drogom i ku słońca grotom;
A kiedyś błysnął, to na świata strony
Ludy się twoim dziwowały lotom,
A kiedyś padał ze swego zenitu,
To nie w kałużę — lecz w trumnę z granitu!







  1. U Słowackiego: »córka Słowa, pani któregoś z ludów na północy« (Król-Duch, I, 1, 16).
  2. Beatrice Portinari (um. 1285) — przedmiot młodzieńczej miłości Dantego.
  3. »Wielki duch boleści« — Dante Alighieri, autor »Boskiej Komedyi« (ur. 1265 we Florencyi, um. 1321 w Rawennie).
  4. W poemacie oprowadza Dantego po piekle Wergili, a Beatrice jest mu przewodniczką dopiero po czyścu i raju.
  5. Alluzya do pierwszych wierszy Boskiej Komedyi:
    »W życia wędrówce, na połowie czasu,
    »Obrawszy błędne manowców koleje,
    »Pośród ciemnego znalazłem się lasu«.
    (Przekł. E. Porębowicza).
  6. »...z nad Arno« — z Florencyi, która leży nad rzeką Arno.
  7. Końcowe wyrazy napisu na bramie piekielnej:
    »Ty, który wchodzisz, pożegnaj nadzieję«.
    (Piekło, III, 9. Przekł. E. P.).
  8. Mowa o podziemnej rzece Acheront, przez którą, jak w Eneidzie, Charon przewozi duchy potępionych do piekła.
  9. Francesca da Polenta, zwana pospolicie da Rimini dlatego, że wbrew woli wyszła za Gianciotta (Jana Kuternogę) Malatestę, pana na Rimini, który pochwyciwszy ją na schadzce z pięknym swym bratem, Pawłem, zamordował oboje w r.1284 (lub 1285) w Pesaro. Dante opiewa zgon kochanków w Boskiej Komedyi (Piekło V, 79—142).
  10. »I padłem, jako ciało martwe pada« (Boska Komedya, Piekło V. 142. Przekł. E. P.); temi słowy opowiada Dante wrażenie, jakie wywarła na nim historya Franceski.
  11. T. j. chustę św. Weroniki.
  12. »Boże mój, Boże mój! czemuś mię opuścił!« (Ew. ś. Marka 15, 34).
  13. Nie zbłysły się — nie zamieniły się w błyszczące gwiazdy (w chwalebne blizny).
  14. Demon (z greck. δαίμων) — duch, istota nadludzka, zły duch.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Konopnicka.