...A podniósłszy głowę
Wstał Tymon i odłożył księgi sławy stare,
I szedł czcić czyny ojców swych Heraklitowe,
I ofiarować bogom dziękczynną ofiarę.
I zdjął z ramion zszarzałe niewoli swej szaty.
I rozdmuchał pochodnię gorącym ust tchnieniem,
I niósł w ręku kwiatowe wieńce i objaty.
A serce mu urosło ogromnem wspomnieniem.
Bo mówił: „Otom syn jest — a to ojce moje,
I z krwi tej idę, która bojowała boje,
A dziś, w obliczu Romy, przypomnę to bogom”.
Aż przyszedłszy, obaczył strzaskane kolumny,
Co się do stóp rzuciły marmurowym progom,
I były, jako białe kości, albo trumny...
A po nich szły umarłych płótna — pajęczyny,
I plątały się kwieciem znikome powoje.
Bo jest wstyd, co osłania rany i ruiny,
A każda rzecz zabita ma dziewictwo swoje.
Aż kiedy poszedł dalej do serca świątyni.
Cofnął się i ogniami zapłonął na twarzy:
Biała Atene, wielkich praojców bogini,
Strącona z narodowych najczystszych ołtarzy,
Leżała w brudnych pyłach, jak martwe tułowy.
Ramiona jej odcięte od piersi i głowy,
Na stopach marmurowych ohydne powrozy,
Któremi ją wleczono przez rzymskie obozy,
A twarz zimna, zwrócona pod ciche błękity.
Milczeniem się skarżyła, bo wzrok był zabity.
A tak w tem spustoszeniu stojąc z gorzkim płaczem,
Puścił z rąk załamanych pochodnie i kwiaty.
Bo nie miał ofiarować komu ani na czem...
A wspomniawszy iż bogi nie mają mściciela,
Usiadł i zakrył oczy połą swojej szaty,
I w boleści nad hańbą przeżył dzień wesela...