Blaskom twym moje otwieram okienko, Nocy źrenico!
Usta mi płoną wezbrane piosenką, Serce — tęsknicą!
W mgliste przestrzenie wyciągam ramiona, Cicha i drżąca...
A dusza moja omdlewa i kona Bez swego słońca!
O życie, czaro upojeń! o życie, Męko pragnienia!
Ileż ty w każdym zużywasz zachwycie Siły istnienia!
Na żużle w twoich uniesień pożarze Duch się wypala...
Ofiarę ognia biorą twe ołtarze, Jako Baala!
Ty umiesz płomień podawać w kielichu Białych powoi...
Spragnionym ustom ty szepcesz pocichu, Że żar napoi...
Ty w ogień umiesz zamieniać powietrze Błękitne, chłodne...
I łuny rzucasz na róże najbledsze, W noce pogodne.
O życie! twoje kipiące puhary Śmierć mają na dnie!
Nieszczęsny, komu pragnienie z twej czary Gasić przypadnie.
A jednak — oto ja wyciągam dłonie Do ciebie! — oto
Duch się mój trawi pragnieniem, i płonie Wieczną tęsknotą!
I w łez jasności, jak w srebrnej kaskadzie, Skąpana stoję...
A noc miesięczna na głowę mi kładzie Odblaski swoje.
I pić mi daje z perłowej swej czary Napój marzenia...
I zmienia mgliste, wilgotne opary W srebrne widzenia.
Jakiś świat cichy, promienny i biały, Wstaje — zaklęty...
Płomień tężeje w przezrocze kryształy, A łzy — w dyamenty.
Obłok tęsknoty, w puch lekki rozbity. Przewiał nad głową,
Jak pąk róż białych, rzuconych w błękity Z rosą perłową...
Skrzydła swe szerzej i wyżej rozwinął, Wzbił się do góry...
I jako orzeł w dal jasną popłynął Srebrzysto–pióry
Majestat ciszy usta mi zamyka... Gdzież wyraz, który
Godnym jest, by mu wtórzyła muzyka Sennej natury?
O nocy błoga! ty chłodzisz swem tchnieniem Skroń rozpaloną,
Ty kryjesz żary przed mojem spojrzeniem Białą zasłoną;
Wszystko, co ziemskie, aż do serca bicia Uciszasz we mnie —
I unoszącym mnie porywom życia Mówisz: „daremnie!”
I tak mnie trzymasz, jakby urzeczoną, W swej srebrnej mocy,
Aż duszę moję ukoisz wzburzoną, O cicha nocy!